Wewnątrzpartyjne wybory w Prawie i Sprawiedliwości wygrał Jan Paweł Kowalski, działacz z Dolnego Kocmyrzowa. W swoim wystąpieniu zaraz po objęciu funkcji prezesa partii podziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu za dotychczasowe kierowanie partią i zapowiedział, że PiS odtąd skupiać się będzie głównie na problemach młodzieży, budowie silnego, lecz ekologicznego państwa, resocjalizacji przestępców oraz złagodzeniu surowej ustawy antyaborcyjnej...”.
Czy są państwo w stanie sobie wyobrazić taki nagłówek w gazecie codziennej? Chyba tylko w prima aprilis.
Taka sytuacja dotąd była niemożliwa w polskich partiach i pewnie jeszcze długo nic się nie zmieni, szczególnie na prawicy. Nie dlatego, że nie ma w nich osób o poglądach wymyślonego Kowalskiego, ale dlatego, że wszelkie konflikty na prawej stronie sceny politycznej rozwiązywano dotychczas nie na zasadzie wewnątrzpartyjnej debaty, ale na zasadzie secesji. Kto nie zgadzał się z kierunkami działania swej partii, albo sam odchodził, albo do odejścia zostawał zmuszony.
Tym głównie różnią się partie prawicowe (i lewicowe) w Niemczech, Anglii czy USA. Tam w partyjnej dyskusji konserwatystów, republikanów czy chadeków wyłania się wyraźny lider, który zmienia oblicze partii, stawiając przed nią nowe zadania i cele. David Cameron zmienił oblicze konserwatystów, podobnie jak Angela Merkel czy George Bush odmienili ideologię, zainteresowania i wizerunek swych partii.
Polska specyfika jest jednak inna. Próba budowy wielonurtowej Akcji Wyborczej „Solidarność” nie powiodła się, jesteśmy dziś świadkami, jak wielonurtowa w zamierzeniu formacja prawicowa wymyślona przez Jarosława Kaczyńskiego coraz bardziej się zawęża.