Zapewne można było oczekiwać, że dwa lata bycia w opozycji zaowocuje ze strony Platformy Obywatelskiej jeśli nie szczegółami programu, to przynajmniej kilkoma zasadniczymi ideami programowymi. W tej chwili Platforma jeszcze ma wysoki kredyt zaufania opinii publicznej i wciąż trwa oczekiwanie na konkretne rozwiązania. Ich brak nie przekształcił się jeszcze w niezadowolenie. Ale PO ma coraz mniej czasu na przedstawienie społeczeństwu kilku podstawowych haseł, które niosą jakąś treść.
Można odnieść wrażenie, że rząd przecenia skalę populizmu i roszczeniowości polskiego społeczeństwa. Jakby w obawie przed utratą poparcia bał się kosztów reform. Tymczasem Platforma powinna interpretować swoje zwycięstwo wyborcze jako przyzwolenie – a nawet oczekiwanie – społeczeństwa na skok w kierunku daleko idącej modernizacji państwa. Zwłaszcza że Platformę wybrali ludzie, którzy na takie zmiany czekają, nie zaś ci o nastawieniu wyłącznie roszczeniowo-populistycznym.
Premier Donald Tusk i cała Platforma zachowują się jednak tak, jakby byli zakładnikami tych, którzy na nich nie głosowali. Mam nadzieję, że to się zmieni. Wtedy drobne wpadki, takie jak zwoływanie obrad Rady Ministrów, potem ich odwoływanie czy przekwalifikowanie ich w nieformalne spotkanie znów staną się zupełnie nieistotne. Ponieważ jednak tego nie widać, na plan pierwszy wysuwają się tego typu wpadki. Co więcej, dopóki nie będzie sporu merytorycznego, dopóty będziemy obserwować kłótnie na temat tego, czy prezydent na spotkaniu Rady Gabinetowej był zdenerwowany, czy był w dobrym nastroju, czy przedstawiciele rządu mówili ogólnikowo, czy przeciwnie.
Politycy PO muszą pamiętać, że w którymś momencie wyborcy powiedzą: dość. Wysoki poziom zaufania nie jest wieczny. Jeżeli Platforma, bojąc się utraty poparcia, nie przeprowadzi reformy państwa, to skutek może być odwrotny do zamierzonego.
To prawda, na głębokiej reformie można stracić, ale zwykle jest to strata krótkotrwała. W dłuższej perspektywie się zyskuje. Na braku reformy tylko się traci.