Sensacje na czerwonych paskach

Platforma uległa złudzeniu, że media w swym małpim rozumie kierują się tylko niechęcią do Kaczyńskich. Że ich, zbawców narodu od kaczyzmu, nigdy nie spotka podobna złośliwość – pisze Rafał A. Ziemkiewicz

Publikacja: 18.01.2008 00:35

Sensacje na czerwonych paskach

Foto: Rzeczpospolita

Zamieszanie wokół kontaktów Pawła Kowala z WSI to dla większości komentatorów przede wszystkim okazja do potępienia Prawa i Sprawiedliwości. Co do tego nie ma dyskusji – obecna reakcja na zarejestrowanie Kowala przez oficera wywiadu, jak i wcześniejsze nieumieszczenie go w raporcie o likwidacji WSI drastycznie różni się od sposobu potraktowania wielu innych, niezwiązanych z PiS osób, których związki ze służbami były nie mniej albo jeszcze bardziej wątpliwe niż w wypadku Kowala. Ale hipokryzja polityków PiS boli mnie w tej sprawie mniej niż to, że za ich sprawą postulat rozliczenia działań wojskowych specsłużb w III RP został sprowadzony do żałosnej karykatury.

[srodtytul]Na tropie zagadek[/srodtytul]

Mimo oczywistych słabości raportu Macierewicza nawet w nim widać, że WSI angażowały się w działania, w które angażować się nie powinny. Więcej niż z owego raportu domyślać się możemy dzięki badaniom historyków. Wiemy już dziś o istnieniu w peerelowskim wywiadzie utajnionej struktury o kryptonimie „Y”, powołanej w celu organizowania funduszy na działalność służb, których zdychająca PRL nie była w stanie utrzymać z budżetu państwa. Wiemy, iż grupa ta zajmowała się organizowaniem w kraju i za granicą działalności przestępczej i jej nadzorowaniem.

Nie jest chyba nieuprawnione domniemanie, że wobec zaniechania jakichkolwiek zmian w służbach wojskowych po roku 1989 uczestniczący w takim procederze oficerowie po prostu stawali na czele mafii i rozkręcali jej działalność na niewyobrażalną wcześniej skalę, jak również to, że wobec braku jakichkolwiek weryfikacji w służbach wykorzystywane były do tego ich struktury i możliwości.

Trudno obecności ludzi wywiadu PRL w czołówce biznesu, w powstających w III RP prywatnych mediach elektronicznych etc. nie uznać za okoliczność znaczącą. Nie można lekceważyć problemu spenetrowania służb peerelowskich przez sowieckie. Bez wątpienia jesteśmy na tropie zagadek, których wyjaśnienie bardzo by się Polsce przysłużyło.

Ale to wyjaśnienie się oddala, kiedy w świadomości przeciętnego Polaka sprawa WSI sprowadza się do polowania na dziennikarzy, których zbrodnie polegać miały na podzieleniu się opiniami o sytuacji w Dolnym Bambezi z kimś, kto przedstawił się jako pracownik MSZ (a choćby i wywiadu), albo na ludzi, którzy napisali dla służb własnego rządu jakąś ekspertyzę.

Ważną dla Polski sprawę doprowadzono do absurdu – oczywiście, przede wszystkim z winy likwidatora WSI i stojących za nim przywódców PiS, ale przy istotnym współudziale mediów, które, nawet nie próbując zajmować się istotą sprawy, ochoczo rzucają się na podobne do sprawy Kowala sensacyjki.

[srodtytul]Cyrk i nonsens[/srodtytul]

Równie chętnie podchwyciły media informację o tym, że ten lub ów minister nadużył służbowej karty płatniczej, że kupił z funduszu reprezentacyjnego kilka butelek średniej klasy whisky albo przenocował w hotelu. Oczywiście, na świecie zdarzały się dymisje, nawet ministrów, wskutek doniesień o nadużyciu służbowych funduszy czy kart kredytowych do prywatnych celów. Ale wypada znać proporcje.

Rozwiązanie problemu „taniego”, a raczej właśnie drogiego państwa nie polega na tym, żeby zmusić ministrów do nocowania podczas służbowych podróży w schroniskach młodzieżowych i częstowania gości herbatą plujką. Znowu – sprawę ważną i poważną sprowadzono błyskawicznie do absurdu, telewizje i portale zaczęły się licytować newsami o tym, kto się w jakich luksusach pławił, a prezydent Warszawy, zgłaszając z przytupem i donosem do prokuratury „aferę kotletową”, zdołała ośmieszyć ideę walki z nadużyciami skuteczniej niż Lepper talibami z Klewek.

Zacząłem od przypadków, gdy media podążały za politykami. Ale rozdmuchanie do granic absurdu wypowiedzi rzecznika praw obywatelskich o filiżance było już całkowicie spontanicznym dziełem „dziennikarskiej braci”. Przerzucane z newsa do newsa sformułowania, ton komentarzy, pompatyczne tytuły i pointy telewizyjnych reporterów ustawiły sprawę tak, że, logicznie rzecz biorąc, łapownikiem stał się każdy właściwie Polak. Każdy przecież kupił, a to czekoladki, a to kwiatki, każdemu zdarzyło się ofiarować coś nauczycielowi czy odchodzącemu z pracy przełożonemu, o lekarzach nie wspominając. Z walki z zarazą korupcji, z plagą wymuszania łapówek przez urzędników czy pracowników państwowych, zrobiono cyrk i nonsens.

[srodtytul]Mieć newsa[/srodtytul]

Jest dużo więcej przykładów na to, że z polską polityką, taką, jaką widzą ją obywatele, dzieje się coś strasznego; że określenie „debata publiczna” brzmi coraz bardziej absurdalnie. Co się stało? Najprostsza odpowiedź brzmi: zaroiło się w eterze od całodobowych kanałów informacyjnych, a w gazetach punkt ciężkości działów informacji przesunął się z wydań papierowych na portale internetowe.

Nawet tygodniki, które ongiś ukazywały się raz w tygodniu, stały się portalami internetowymi redagowanymi w permanencji i poddanymi przymusowi produkowania „przełamujących” newsów, zwłaszcza w dniach poprzedzających wydanie macierzystego pisma. Medialny światek uległ niezwykłemu i stale postępującemu zagęszczeniu, a jego najwyższym prawem stały się rankingi cytowań. Mieć newsa i mieć go jako pierwszy. Nie ma czasu na sprawdzanie, nie ma czasu na zastanowienie, bo wtedy ktoś nas ubiegnie i to na jego konto cykać zaczną liczniki „opiniotwórczości”.

Pogoń za newsem nie jest niczym nowym; ale na taką liczbę goniących prawdziwych newsów po prostu nie wystarcza. Z pomocą przyszli znajdujący się w nieustającym tournée po mediach politycy. Newsem stało się, że ktoś powiedział coś. Niekoniecznie, że np. premier czy minister zapowiedział, dajmy na to, wniesienie projektu ustawy, co jeszcze można uznać za wiadomość, ale że po prostu polityk wypowiedział się o jakiejś sprawie albo osobie. Najlepiej, jeśli wypowiedział się obelżywie, bo wtedy natychmiast można pobiec do zelżonego i zrobić kolejnego newsa z jego riposty.

Szczególną dziennikarską zabawą stało się wyciąganie z polityków wypowiedzi, którym, zwykle po lekkim przekręceniu, nadać można pozór sensacji. Znaczący był tu przykład zamieszania, w centrum którego znalazła się Julia Pitera (mniej więcej w tym czasie, krótko po znanej sesji w stroju szeryfa, znany ekspert od marketingu politycznego wyliczył, że w różnych programach na żywo słyszał ją i widział jednego dnia ośmiokrotnie; ponieważ nie mam wątpliwości, iż inicjatywa wizyty ani razu nie wyszła od pani minister, pokazuje to, jakie jest ssanie medialnego rynku na popularnego w danej chwili polityka).

[wyimek]Dziś najlepszym dziennikarskim sposobem na wyprodukowanie newsa jest zajrzeć na blog Palikota albo zagadnąć o cokolwiek Niesiołowskiego[/wyimek]

Przypomnijmy: podczas wywiadu zadano jej pytanie, co sądzi o NIK. Oczywiście, pani minister popełniła błąd, bo zamiast uciąć krótko: „to nie leży w moich kompetencjach”, pozwoliła sobie na głośne myślenie i opinię, że być może nie byłoby złym pomysłem połączenie NIK z CBA. Oczywiście po polityku na tak wysokim stanowisku można się spodziewać bardziej oględnego wyrażania opinii i większej ostrożności przy przedstawianiu swoich pomysłów. Jednak chwilę po publikacji na portalu internetowym ruszyły po ekranach czerwone paski: „Pitera: połączymy NIK z CBA”. Dziesięć minut później reporterzy byli już u polityków opozycji. Na ekranach zakwitło czerwienią: „PiS: zamach na niezależność NIK to skandal!” etc. Niezależność NIK stała się na kilkadziesiąt następnych godzin leitmotivem wszystkich toczonych w radiowych i telewizyjnych studiach sporów, bo po fali ataków opozycji przyszła fala ripost, w końcu hałas sięgnął takiego poziomu, że w sprawę wdać się musiał premier.

Z tym że czerwony pasek „Tusk: na razie nie planujemy zmian w NIK” został już przygłuszony kolejną sensacją, sam już nie pamiętam: in vitro, maturą z religii, a może prezydencką kandydaturą PO? Ta ostatnia sprawa, muszę powiedzieć, pokazuje opisywane tu zjawisko w czystej formie. No bo, czy jakikolwiek polityk rządzącej partii – tu akurat ofiarą dziennikarskiej inwencji stał się Grzegorz Schetyna, ale mógł każdy – zapytany nagle przez dziennikarza, „czy Donald Tusk nadaje się na prezydenta?”, może odpowiedzieć przecząco? Nie może. Więc jeśli już naprawdę nie ma czym wypełnić informacyjnej bryndzy, można szykować czerwony pasek pod napis: „Schetyna: Tusk kandydatem PO na prezydenta”.

[srodtytul]Podtrzymać sensację[/srodtytul]

Sensacje z czerwonych pasków stają się wytyczną przy konstruowaniu dzienników, przy wysyłaniu w teren reporterów, przy ustalaniu tematu programów publicystycznych i doborze gości. I w miarę, jak news staje się tematem, można obserwować, jak tragicznie w ciągu kilku ostatnich lat obniżył się poziom polskiego dziennikarza. Wymaga się od niego tylko dwóch rzeczy: żeby był szybki i potrafił tworzyć frazy, „sound-bity” zapadające w pamięć. Więc jego kwalifikacje coraz częściej do tego właśnie się ograniczają.

Media, zwłaszcza elektroniczne, zaludniają się ludźmi, którzy nie wiedzą nic. Nie wiedzą, że „inni szatani” to cytat, nie wiedzą, kto powiedział, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki – o takich szczegółach, jak co jest, w jakiej ustawie lub jej projekcie, albo co, który z polityków obiecywał w kampanii wyborczej, nie wspominając. Starsi koledzy w poszukiwaniu newsa wertowali dokumenty, dopytywali o tę czy inną decyzję albo nominację; dziś najlepszym sposobem na wyprodukowanie czerwonego paska jest zajrzeć w blog Palikota albo zagadnąć o cokolwiek Niesiołowskiego. Niedoścignionym ideałem stało się powtórzenie sukcesu „Wprost”, który wkręcił nierozgarniętą panią od Giertycha w dywagacje o seksualności teletubisiów.

Dziennikarz może nie wiedzieć, czym różni się La Paloma od La Scali, ale wie, że materiał musi być opatrzony mocnym tytułem. Oto piękny przykład medialnego szumu: – Czy to prawda, co mówią, że za czasów Religi na kardiologii strasznie się piło? – dociekają dziennikarki. O tym akurat nic nie wiem, ale ten Religa to… – odpowiada ich rozmówca, ale to właśnie owo rzekome picie, a nie cokolwiek innego z jego wypowiedzi staje się newsem na następne dni.

Oczywiście o wypowiedź proszony jest także sam profesor Religa. Odpowiada, że to kłamstwo, że nie było żadnych pijaństw, może ktoś tam kiedyś wychylił kieliszek koniaku z jakiejś okazji… Co można zrobić z takim tekstem, by podtrzymać sensację? Można go zamieścić pod tytułem: „Religa: okazjonalnie się piło”. Większość czytelników nie będzie się wgłębiać, przemknie tylko wzrokiem po tytule – sami dziennikarze przecież też już nie mają czasu czytać niczego poza tytułami. Nie sama wypowiedź polityka, ale właśnie tytuł, którym ją opatrzono, jest potem cytowany i komentowany.

[srodtytul]Eldorado się skończyło[/srodtytul]

Politycy sami są sobie winni – bycie medialnymi gwiazdami uderzyło im do głowy. Uwierzyli, że skoro radio i telewizja po prostu nie mogą istnieć bez korowodu „gości dnia”, „gości popołudnia” i wieczornych debat, to znaczy, iż media będą zawsze pompować ich ego i im się podlizywać. Do pewnego stopnia tak jest – polityk na tyle ważny, że trzeba go mieć w programie, mógł swego czasu pod groźbą odmowy wywiadu czy wizyty dyktować, o co go wolno pytać, a o co nie, i czasem nawet pobłażliwie karcić dziennikarzy usłużnie przytrzymujących mu mikrofon.

Nieoczekiwanie to eldorado się skończyło – na zagęszczonym rynku nawet wizyta premiera nie jest dobrym newsem, jeśli nie dojdzie podczas niej do jakiegoś ekscesu, cóż mówić o niższych rangą. Politycy nie zauważyli, kiedy ich występy zaczęły być pułapką. Okazją do wydobycia jakiegoś niezręcznego zdania, które można przekręcić, rozdąć. Nadal bezustannie są zapraszani i proszeni o wywiady, ale coraz częściej traktowani jak uczestnik jakiegoś „Idola”, którego telewizja podpuszcza, by spróbował swych umiejętności wokalnych po to, by z jego zawodzenia zrobić pośmiewisko dla milionów.

Wrażenie ogólnego zamętu, jakie sprawia rząd Donalda Tuska, ma bez wątpienia przyczynę merytoryczną, to jest rzeczywistą programową słabość gabinetu, który nie wie sam, co chce zrobić. Ale słabość ta spotęgowana została bezustannym odcinaniem się od ogłaszanych ledwie dzień wcześniej pomysłów – konieczność owego odcinania się wynikła zaś z zaskoczenia opisaną wyżej sytuacją.

Platforma uległa złudzeniu – przyznaję, łatwo było tak sądzić – że media w swym małpim rozumie, jak pozwoliłem sobie to kiedyś nazwać, kierują się tylko niechęcią do Kaczyńskich. Że ich, zbawców narodu od kaczyzmu, nigdy nie spotka podobna złośliwość w wyrywaniu wypowiedzi z kontekstu, przekręcaniu, wyszydzaniu.

[srodtytul]Deprawacja mediów[/srodtytul]

Tymczasem okazuje się, że udzielone swego czasu przez dziennikarskie gwiazdy i autorytety ogólne rozgrzeszenie: „każdy sposób dowalania Kaczorom jest godziwy”, pociągnęło za sobą ogólną deprawację mediów. Salon, którego siła polegała zawsze na władzy dystrybuowania rechotu i wyznaczaniu, kogo wolno czy wręcz należy ośmieszać i obrzydzać, a kto pojawia się w publicznej przestrzeni zawsze jako poważny i wzniosły, dostrzega teraz, że po fali antykaczystowskiej histerii rechot i złośliwość wymknęły się spod jego kontroli i stały wszechogarniające.

Bolesne musi być – bez ironii to piszę, choć może z pewną schadenfreude – zdumienie Tomasza Lisa, który dwa lata temu, dla przypodobania się michnikowszczyźnie, szermował pod adresem dziennikarzy popierających lustrację czy zaostrzenie prawa karnego oskarżeniami o sprzedanie się za pieniądze czy za programy w mediach państwowych, a teraz sam postawiony został pod pręgierzem i grzebie mu się w kieszeni. Podobnie bolesne musi być zdumienie coraz liczniejszych polityków, którzy zostali przez media potraktowani bezlitośnie, choć przecież są z PO. Jak to mówił bohater sławnej komedii – nas, bohaterów, prądem?!

Ano tak. I nastawcie się, że to dopiero początek.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/01/18/sensacje-na-czerwonych-paskach/]blogu autora[/mail]

Zamieszanie wokół kontaktów Pawła Kowala z WSI to dla większości komentatorów przede wszystkim okazja do potępienia Prawa i Sprawiedliwości. Co do tego nie ma dyskusji – obecna reakcja na zarejestrowanie Kowala przez oficera wywiadu, jak i wcześniejsze nieumieszczenie go w raporcie o likwidacji WSI drastycznie różni się od sposobu potraktowania wielu innych, niezwiązanych z PiS osób, których związki ze służbami były nie mniej albo jeszcze bardziej wątpliwe niż w wypadku Kowala. Ale hipokryzja polityków PiS boli mnie w tej sprawie mniej niż to, że za ich sprawą postulat rozliczenia działań wojskowych specsłużb w III RP został sprowadzony do żałosnej karykatury.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?