Pozory mylą. Spór o Wałęsę nie jest sporem o Wałęsę. Gdyby nim był, nie dałoby się zrozumieć ani natężenia towarzyszących mu emocji, ani determinacji obu stron zaangażowanych w kłótnię o książkę, której jeszcze nie ma.
W Polsce Lech Wałęsa stał się symbolem narodowym i w tej roli został zaakceptowany przez wszystkich – zarówno przez ludzi, którzy próbują dziś zniszczyć jego mit, wyciągając (i najprawdopodobniej wyolbrzymiając oraz demonizując) mniej chlubne fakty z jego przeszłości, jak i przez tych, którzy stają w obronie dobrego imienia przywódcy pierwszej – tej prawdziwej – „Solidarności”. W istocie walka nie toczy się o samego Lecha W. – wąsatego gdańszczanina, który pełnił różne eksponowane funkcje publiczne – lecz o symbol i mit założycielski dzisiejszej Polski. To kolejna odsłona wojny, którą obóz tzw. IV RP wypowiedział III Rzeczypospolitej.
Wojny o symbole ze sfery tożsamości grupowej i politycznej zawsze są zacięte. I zawsze towarzyszą im emocje na pograniczu histerii. Obserwatorzy niezaangażowani, patrzący z boku i nieidentyfikujący się z tymi symbolami, nie są w stanie zrozumieć, o co właściwie chodzi. Dlaczego nagle rozsądni i dojrzali ludzie zaczynają skakać sobie do oczu z pozornie błahych powodów? Dlaczego książka – choćby nawet głupia i oszczercza – budzi nagle tak żywiołowy sprzeciw części opinii publicznej? Mało to wychodzi głupich i oszczerczych książek – i pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje?
Ale przecież nie tylko ta książka tak roznamiętnia Polaków. Dosłownie przed chwilą przetoczył się przez nasz kraj spór o „Strach” Jana Tomasza Grossa. Reakcje były niemal identyczne, z tą jednak różnicą, że obrońcy i krytycy zamienili się miejscami. Obóz, który dziś krytykuje Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, bronił racji Grossa, twierdząc, że historyk i publicysta ma prawo eksplorować bolesne fakty z przeszłości, zmuszając czytelników do samokrytycznego spojrzenia na siebie i swoje duchowe dziedzictwo. Ci zaś, którzy dziś jak lew bronią rzekomo zagrożonej wolności badań historycznych, wówczas potępiali Grossa i uznawali go za ekstremistę i oszołoma szkodzącego stosunkom polsko-żydowskim. Samozwańczy „obrońcy polskości” wszczęli taki harmider, że książką Grossa zainteresowała się nawet prokuratura, badając, czy aby autor nie obraził narodu polskiego.
Reakcja na zapowiedź wydania książki Cenckiewicza i Gontarczyka wskazuje na to, że wielu obrońców III RP naprawdę się ich boi