Wojna o mit założycielski dzisiejszej Polski

Zniszczenie mitu Lecha Wałęsy zburzy prawomocność wszystkiego, co zbudowano w trakcie walki z komuną i po jej zakończeniu – twierdzi publicysta

Publikacja: 27.05.2008 01:24

Red

Pozory mylą. Spór o Wałęsę nie jest sporem o Wałęsę. Gdyby nim był, nie dałoby się zrozumieć ani natężenia towarzyszących mu emocji, ani determinacji obu stron zaangażowanych w kłótnię o książkę, której jeszcze nie ma.

W Polsce Lech Wałęsa stał się symbolem narodowym i w tej roli został zaakceptowany przez wszystkich – zarówno przez ludzi, którzy próbują dziś zniszczyć jego mit, wyciągając (i najprawdopodobniej wyolbrzymiając oraz demonizując) mniej chlubne fakty z jego przeszłości, jak i przez tych, którzy stają w obronie dobrego imienia przywódcy pierwszej – tej prawdziwej – „Solidarności”. W istocie walka nie toczy się o samego Lecha W. – wąsatego gdańszczanina, który pełnił różne eksponowane funkcje publiczne – lecz o symbol i mit założycielski dzisiejszej Polski. To kolejna odsłona wojny, którą obóz tzw. IV RP wypowiedział III Rzeczypospolitej.

Wojny o symbole ze sfery tożsamości grupowej i politycznej zawsze są zacięte. I zawsze towarzyszą im emocje na pograniczu histerii. Obserwatorzy niezaangażowani, patrzący z boku i nieidentyfikujący się z tymi symbolami, nie są w stanie zrozumieć, o co właściwie chodzi. Dlaczego nagle rozsądni i dojrzali ludzie zaczynają skakać sobie do oczu z pozornie błahych powodów? Dlaczego książka – choćby nawet głupia i oszczercza – budzi nagle tak żywiołowy sprzeciw części opinii publicznej? Mało to wychodzi głupich i oszczerczych książek – i pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje?

Ale przecież nie tylko ta książka tak roznamiętnia Polaków. Dosłownie przed chwilą przetoczył się przez nasz kraj spór o „Strach” Jana Tomasza Grossa. Reakcje były niemal identyczne, z tą jednak różnicą, że obrońcy i krytycy zamienili się miejscami. Obóz, który dziś krytykuje Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, bronił racji Grossa, twierdząc, że historyk i publicysta ma prawo eksplorować bolesne fakty z przeszłości, zmuszając czytelników do samokrytycznego spojrzenia na siebie i swoje duchowe dziedzictwo. Ci zaś, którzy dziś jak lew bronią rzekomo zagrożonej wolności badań historycznych, wówczas potępiali Grossa i uznawali go za ekstremistę i oszołoma szkodzącego stosunkom polsko-żydowskim. Samozwańczy „obrońcy polskości” wszczęli taki harmider, że książką Grossa zainteresowała się nawet prokuratura, badając, czy aby autor nie obraził narodu polskiego.

Reakcja na zapowiedź wydania książki Cenckiewicza i Gontarczyka wskazuje na to, że wielu obrońców III RP naprawdę się ich boi

Warto więc skierować pytania do obu stron obecnego sporu: To w końcu dobrze jest grzebać w bolesnej przeszłości czy niedobrze? I komu przysługuje wolność badań historycznych – także Grossowi, czy tylko Gontarczykowi i Cenckiewiczowi?

W sporach o symbole rzadko chodzi o to, co werbalnie deklarują uczestnicy konfliktu. Pozornie kłócą się o sam znak – symbol, lecz w istocie stawką jest jego treść. Desygnat. Wojna Polaków i zaborców o orła białego nie była sporem z dziedziny ornitologii, lecz konfliktem o fundamentalne prawa narodowe. Także dzisiejszy spór o islamskie chusty w Europie Zachodniej nie dotyczy mody ani estetyki ubioru, lecz podstaw europejskiej tożsamości kulturowej i obywatelskich swobód jednostki.

Nie dajmy się więc nabrać na pozory. W sporze o książkę Cenckiewicza i Gontarczyka nie chodzi o historyczną prawdę na temat Lecha Wałęsy. Ani o prawo historyków do pisania tego czy tamtego. Chodzi o legitymację polskiej państwowości i demokracji po 1989 r. O to – jak powiedział były premier Jan Olszewski – „czyja jest Polska”. A właściwie: jaka ona jest.

Obrońcy dobrego imienia Lecha Wałęsy intuicyjnie wyczuli, że publikacja IPN-owskich autorów zmierza do zdelegitymizowania porządku demokratycznego i państwowego w Polsce po 1989 r. To jasne: jeśli uda się zniszczyć mit Lecha Wałęsy jako symbolicznego ojca-założyciela wolnej Polski, który poprowadził naród do zwycięskiego boju z czerwonym smokiem, to w gruzach legnie prawomocność wszystkiego, co zbudowano w trakcie tej walki i po jej zakończeniu. Pojawi się wątpliwość: Może to nie naród zbiorowym wysiłkiem i mądrością osiągnął to wszystko? Może to tylko prowokacja ubeka „Bolka”, który wyprowadził w pole 40 milionów Polaków?

Pod znakiem zapytania stanie sensowność strategii pokojowej rewolucji lat 80. wraz z jej zwieńczeniem: kompromisem Okrągłego Stołu. Zakwestionowany zostanie model gospodarczy, którego kamieniem węgielnym był plan Balcerowicza. Podważona będzie prawomocność linii polskiej polityki zagranicznej zmierzająca do pojednania z sąsiadami i wygaszenia historycznych konfliktów. I tak dalej.

Wpisuje się to w pełni w strategię ideologów IV RP, którzy po doświadczeniach ostatnich trzech lat z pewnością zdają sobie sprawę, że dla trwałego sprawowania władzy w Polsce nie wystarczy wygrać wybory. Potrzebna jest jeszcze całkowita przebudowa struktur społecznych, przeoranie świadomości ludzi i wykreowanie nowych elit naukowych, intelektualnych, medialnych i biznesowych. Od czegoś trzeba zacząć – i obalenie mitu założycielskiego III RP, na którym opiera się cała ideologiczna konstrukcja, wydaje się dobrym początkiem.

Nie twierdzę, że Cenckiewicz i Gontarczyk mają aż tak dalekosiężne plany polityczne. Dotychczasowe ich publikacje i wystąpienia wskazują raczej, że po prostu wierzą w dość obsesyjną wizję polskiej rzeczywistości, w której za sznurki pociągają niezlustrowani i niezdemaskowani agenci dawnego systemu.

Reakcja na zapowiedź wydania ich książki wskazuje jednak, że wielu obrońców III RP naprawdę się ich boi. Demonizuje ich i wyolbrzymia zagrożenie. Myślę, że niepotrzebnie.

Dotychczasowe osiągnięcia naukowe i publicystyczne obu tych autorów nie zapowiadają wielkich fajerwerków. A jak dowiodły ostatnie wybory, III RP trzyma się całkiem nieźle. I sama potrafi się obronić przed insynuacjami obsesjonatów i oszczerców.

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Newsweek”

Pozory mylą. Spór o Wałęsę nie jest sporem o Wałęsę. Gdyby nim był, nie dałoby się zrozumieć ani natężenia towarzyszących mu emocji, ani determinacji obu stron zaangażowanych w kłótnię o książkę, której jeszcze nie ma.

W Polsce Lech Wałęsa stał się symbolem narodowym i w tej roli został zaakceptowany przez wszystkich – zarówno przez ludzi, którzy próbują dziś zniszczyć jego mit, wyciągając (i najprawdopodobniej wyolbrzymiając oraz demonizując) mniej chlubne fakty z jego przeszłości, jak i przez tych, którzy stają w obronie dobrego imienia przywódcy pierwszej – tej prawdziwej – „Solidarności”. W istocie walka nie toczy się o samego Lecha W. – wąsatego gdańszczanina, który pełnił różne eksponowane funkcje publiczne – lecz o symbol i mit założycielski dzisiejszej Polski. To kolejna odsłona wojny, którą obóz tzw. IV RP wypowiedział III Rzeczypospolitej.

Pozostało 84% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę