Dymek swobód obywatelskich

Zakaz palenia w prywatnych lokalach: barach, kawiarniach i restauracjach to ewidentne pogwałcenie zarówno prawa własności, jak i wolności obywatelskiej – pisze publicysta Łukasz Warzecha.

Aktualizacja: 15.07.2008 08:44 Publikacja: 15.07.2008 01:35

Dymek swobód obywatelskich

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Powoli i bez zbytniego rozgłosu Sejm szykuje zamach na kolejny obszar obywatelskiej wolności. Przy zgodnym współudziale wszystkich sił politycznych, bez głosu sprzeciwu i w dodatku pod płaszczykiem dobrych chęci. Nie chodzi o jakąś kolejną komisję śledczą, podatek albo koncesję. Chodzi o ustawę o zakazie palenia w wielu miejscach, a faktycznie – ustawę dyskryminującą osoby palące.

Walka z paleniem to jedna ze szczególnie niebezpiecznych mód, przyjmowanych bezkrytycznie przez polityków od Wielkiej Brytanii po Polskę. Owe mody odziewają się w przebranie szlachetnych idei, służących ogółowi i trzeba odwagi, aby się im sprzeciwić i pokazać, że oparte są na fałszywych kliszach, obiegowych półprawdach i pustych frazesach.

Politykom niemal zawsze brakuje woli, żeby odnieść się do tych mód krytycznie. W podobnych sprawach kierują się swoistym owczym pędem, a kto się z niego wyłamuje – jak George W. Bush w kwestii globalnego ocieplenia – tego obejmuje anatema. Poza tym skupiają się na grach stricte politycznych, a długookresowe, ideowe konsekwencje np. zakazu palenia pozostają poza ich horyzontem postrzegania. Gdy trwa szarpanina między prezydentem a rządem, decydują się losy tarczy antyrakietowej, Zbigniew Ziobro jest pod ostrzałem – kto by się tam przejmował zakazem palenia, zwłaszcza że przecież stoją za nim takie pozornie szlachetne intencje?

Tymczasem przejmować się warto. Źródłem owej ustawy nie jest bowiem troska o niepalących. Gdyby tak było, projekt wyglądałby inaczej – pozostawiałby palącym i niepalącym wolność wyboru. Jednak jego źródłem jest paternalistyczne podejście do własnych obywateli. Paternalizm polega na tym, że państwo uznaje, iż wie lepiej od obywateli, co jest dla nich dobre. Państwo uznaje, że obywatele są zbyt niedojrzali, żeby zdać sobie sprawę z konsekwencji palenia tytoniu i trzeba ich tego oduczyć siłą.

Jest to, rzecz jasna, twierdzenie absurdalne. Nie ma chyba nie tylko w Polsce, ale i w całym cywilizowanym świecie palacza, który nie wiedziałby o potencjalnym ryzyku związanym z paleniem. Należy przeto przyjąć, że jeśli mimo to decyduje się na ten nałóg, to czyni to świadomie. Jego wybór. Państwu nic do tego.

Państwo uznaje jednak, że ma prawo się wtrącać. Często przybiera to postać komicznych, rytualnych gestów, takich jak ustawa antyalkoholowa albo nakaz umieszczania na opakowaniach wyrobów tytoniowych idiotycznych ostrzeżeń. Idę o zakład, że skuteczność tych napisów jest bliska zeru.

A co z prawem niepalących do przestrzeni wolnej od dymu? Ono bez wątpienia istnieje i powinno działać na przystankach komunikacji miejskiej albo na dworcach, czyli w przestrzeni stricte publicznej. Lecz proponowane przepisy mają pójść dalej i zakazać palenia także w prywatnych lokalach: barach, kawiarniach, restauracjach, klubach. Takie podejście to ewidentne pogwałcenie prawa własności i wolności obywatelskiej – i palących, i właścicieli lokali.

Właściciel kawiarni ma prawo wprowadzić w niej dowolne reguły. Jeśli ma taki kaprys, może zakazać wstępu rudym, osobom poniżej 160 cm wzrostu albo niepalącym

Przedsiębiorca, który decyduje się na prowadzenie kawiarni, ma prawo wprowadzić w niej dowolne reguły. Jeśli ma taki kaprys, może zakazać wstępu rudym, osobom poniżej 160 cm wzrostu albo cały lokal może urządzić jako jedną wielką palarnię. Ryzykuje tyle, że nie będą do niego przychodzić niepalący. Jego wybór, ich wybór. I odwrotnie – jeśli chce, może cały lokal uczynić strefą wolną od dymu. Wtedy będą go omijać nałogowi palacze. Gdyby moda na niepalenie rozpowszechniała się sama z siebie, nie byłaby potrzebna żadna ustawa. Rzecz uregulowałby rynek: niepalących byłoby tak wielu, że właścicielom barów i kawiarni opłacałoby się wprowadzić całkowity zakaz palenia, żeby zyskać niepalących klientów.

Skoro jednak nasz światły parlament uznaje, że musi zmuszać prywatnych właścicieli do przyjęcia restrykcyjnych reguł, a obywateli oduczyć palenia, bo jest to niebezpieczny nałóg, mamy na dodatek do czynienia ze zjawiskiem, którego sens oddaje powiedzenie „od rzemyczka do koniczka”. Jeśli bowiem uzasadnieniem dla restrykcji wobec palaczy są potencjalne fatalne konsekwencje palenia, to czemu nie zakazać obywatelom innych szkodliwych poczynań – choćby nawet byli w pełni świadomi ich konsekwencji?

Czemu nie narzucić Polakom zbilansowanej i zdrowej diety oraz wprowadzić ograniczenie dla fast foodów? Czemu nie zabronić opalania się przy pełnym słońcu? Wszak wiadomo dobrze, że może to prowadzić do raka skóry i innych schorzeń. To logiczna konsekwencja sposobu myślenia, jaki fundują nam posłowie optujący za zakazem palenia.

Są i inne, nie mniej poważne, argumenty przeciwko niemu. Po pierwsze – polskie państwo jest na tyle niewydolne, że nie jest w stanie egzekwować praw z punktu widzenia obywateli znacznie poważniejszych. Restrykcyjny zakaz palenia będzie więc należał do kategorii praw w dużej mierze martwych. Ale nie całkiem, bo państwo, a dokładnie jego urzędnicy, dostaną do ręki wygodny bicz, który będzie można zastosować wobec wybranych. Dokładnie na tej zasadzie, na jakiej urzędy skarbowe potrafią przyczepić się do niewygodnych przedsiębiorców, niepasujących do lokalnych układów, zostawiając w spokoju tych, co są z jakiegoś powodu pod ochroną.

Po drugie – planowany zakaz jest świadectwem niebywałej hipokryzji. Logiczną bowiem konsekwencją przekonania o szkodliwości palenia byłoby wprowadzenie po prostu zakazu sprzedaży wyrobów tytoniowych. Na to oczywiście żaden polityk się nie zdecyduje, ponieważ akcyza na nie przynosi zbyt duże zyski.

Na wszystkie te argumenty i pytania brak odpowiedzi ze strony promotorów zakazu. Rządzi specyficzna poprawność polityczna, zabraniająca dyskusji o niektórych „szlachetnych” zamiarach. Nie można jednak pozwolić na to, żeby bezrefleksyjny parlament po cichu odkrawał kolejne kawałki z tortu obywatelskich wolności, i tak już mocno ogryzionego. Niech paternalistyczni dobroczyńcy się tłumaczą albo wyrzucą swoje projekty do kosza, gdzie ich miejsce.

Autor jest publicystą dziennika „Fakt”

Powoli i bez zbytniego rozgłosu Sejm szykuje zamach na kolejny obszar obywatelskiej wolności. Przy zgodnym współudziale wszystkich sił politycznych, bez głosu sprzeciwu i w dodatku pod płaszczykiem dobrych chęci. Nie chodzi o jakąś kolejną komisję śledczą, podatek albo koncesję. Chodzi o ustawę o zakazie palenia w wielu miejscach, a faktycznie – ustawę dyskryminującą osoby palące.

Walka z paleniem to jedna ze szczególnie niebezpiecznych mód, przyjmowanych bezkrytycznie przez polityków od Wielkiej Brytanii po Polskę. Owe mody odziewają się w przebranie szlachetnych idei, służących ogółowi i trzeba odwagi, aby się im sprzeciwić i pokazać, że oparte są na fałszywych kliszach, obiegowych półprawdach i pustych frazesach.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Trzy wzory dla polskiej polityki imigracyjnej
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Donald Tusk nie spełnił swoich obietnic, ale to nie przekreśla zwycięstwa demokracji
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Czyżewski: Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Historycy nie są aż tak naiwni
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji