Gdy SLD wraz z PiS zagłosował za podtrzymaniem weta prezydenta w sprawie ustawy medialnej, politycy lewicy nasłuchali się wielu gorzkich słów nie tylko od niektórych swych wyborców, ale też od rzesz publicystów i obserwatorów sceny politycznej. „SLD jest w jeszcze większym kryzysie, niż był”, „SLD stał się przystawką Kaczyńskich” – takie i inne myśli od kilku dni można znaleźć w mediach.
Łatwo jednak przewidzieć, że gdyby SLD (jak robił to wielokrotnie, gdy liderem był Wojciech Olejniczak) zagłosował razem z Platformą Obywatelską, ci sami publicyści wychwalaliby Sojusz pod niebiosa. I tylko pewien dysonans wzbudzałyby słupki poparcia balansujące na poziomie progu wyborczego.
Grzegorz Napieralski podjął decyzję, która z jego punktu widzenia była jedynym logicznym wyborem. I choć nie chcą tego dostrzec nawet tak przenikliwi lewicowi publicyści jak Sławomir Sierakowski, to nowy lider SLD ma po tym głosowaniu wielokrotnie silniejszą pozycję niż hamletyzujący Wojciech Olejniczak z Ryszardem Kaliszem razem wzięci. Jego partia odzyskuje podmiotowość i pozycję mocnego gracza, porzucając miejsce przystawki PO. Nie jest wykluczone, że wymiar wewnętrznej rozgrywki w partii, w której Napieralski pokonał zwolenników układania się z Platformą, był jednym z czynników decydujących. – Wracamy do pierwszej ligi – ogłosił Napieralski po wyjściu z Pałacu Prezydenckiego. I miał rację.
Choć rozmowa z prezydentem nie trwała czterech godzin (tylko ponoć kilkadziesiąt minut i po minikonferencji dla dziennikarzy Napieralski wrócił do Pałacu, ale już na rozmowę z prezydenckim ministrem Michałem Kamińskim), to wrażenie było potężne. Świeżo upieczony prezes partii cieszącej się kilkuprocentowym poparciem negocjuje jak równy z równym: z głową państwa, marszałkiem Sejmu i z premierem. Stawką było przyjęcie lub odrzucenie fatalnej merytorycznie ustawy, która pozwoliłaby rządzącej koalicji przejąć media publiczne.
Na razie nie bardzo wiadomo, jakie propozycje otrzymał SLD od obu stron. Jasne jest jedno – oferta prezydencka musiała być atrakcyjniejsza.