Pompowanie Wałęsy

Lech Wałęsa nie odnalazł się w roli byłego prezydenta. On chce być prezydentem… przyszłym. Nigdy nie był tak blisko spełnienia tego marzenia, jak dziś – pisze Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Aktualizacja: 03.09.2008 12:54 Publikacja: 31.08.2008 17:13

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Warunkiem, aby Lech Wałęsa mógł wystartować w wyborach w 2010 roku, jest jego stała obecność w mediach, a także spadek popularności Donalda Tuska. Wówczas, jako nominat Platformy Obywatelskiej i obecnego premiera, może skutecznie powalczyć z Lechem Kaczyńskim.

Były prezydent nie schodzi z łam gazet i ekranów telewizyjnych. Jest obecny przy każdej okazji i sam pcha się do mediów. Do niedawna można to było traktować jako przejaw jego niezadowolenia z przedwczesnej emerytury, ale w ostatnim czasie widać w tym pewien polityczny plan. Wałęsa nigdy nie ukrywał, że uważa werdykt wyborców z 1995 roku za niesprawiedliwy – swoją przegraną z Aleksandrem Kwaśniewskim mocno przeżył i już pięć lat później ponownie stanął do wyborów prezydenckich. Uzyskał jednak upokarzające jednoprocentowe poparcie.

Wydawało się, że to kres jego politycznej kariery; że wzorem swych amerykańskich kolegów poświęci się jakiejś szczytnej idei, założy bibliotekę i będzie szanowanym byłym prezydentem. Jednak co jakiś czas ogłaszał zamiar wielkiego come backu, czyniąc to w coraz bardziej żałosnym stylu (za rządów PiS delegował swego dawnego kamrata Mieczysława Wachowskiego do organizowania PZR – Partii Zdrowego Rozsądku). Jednak szanse na jego powrót do wielkiej polityki były zerowe – odwrotnie proporcjonalne do jego ambicji.

Dla Tuska zwycięstwo Wałęsy byłoby na pewno lepsze niż reelekcja Kaczyńskiego, ale także lepsze niż ewentualna wygrana któregoś – poza nim – polityka Platformy

W ostatnich czasach sytuacja zaczęła się jednak zmieniać. W jednym z ostatnich rankingów popularności polityków były prezydent zajął… drugie miejsce, zaraz po obecnym premierze. Jest to z pewnością efekt krótkiej pamięci wyborców, ale także zasługa jego samego (poświęca każdą wolną chwilę, by o sobie przypomnieć).

W największym stopniu jest to jednak konsekwencja zmiany tonu większości mediów i środowisk politycznych, które jeszcze kilkanaście lat temu właśnie w Wałęsie upatrywały największego zagrożenia dla polskiej demokracji. Dziś te środowiska i siły polityczne wykorzystują byłego prezydenta do walki z kaczyzmem (trafnie wskazywali to w zeszłym tygodniu profesor Paweł Śpiewak w „Rzeczpospolitej” i redaktor Dorota Gawryluk w „Dzienniku”).

To prawda – widać instrumentalizację osoby Wałęsy, wykorzystywanie go do bicia po głowie zarówno prezydenta, jak i PiS oraz IPN przy okazji. Leży w interesie Donalda Tuska, „Gazety Wyborczej” i innych sił politycznych oraz środowisk społecznych, by do walki ze znienawidzonymi „kaczorami” nie rzucać się samemu, ale użyć autorytetu byłego lidera „Solidarności”.

Prowadzi ich to nie tylko do wybaczania Wałęsie wszystkich jego grzeszków i przewin, ale także to ataku na badania naukowe, amnezji politycznej i negowania oczywistych faktów historycznych. Wałęsa stał się dziś symbolem tych sił i są one z tego zadowolone.

Ale i sam zainteresowany wydaje się ukontentowany. I nie wynika to w moim przekonaniu z jego narcyzmu i satysfakcji, jaką musi odczuwać każdy emeryt polityczny na myśl o tym, że znowu jest w centrum uwagi. Nie, Wałęsa jest zadowolony z tej sytuacji, bo uprawdopodobnia ona jego wielki sen – powrót do Pałacu Prezydenckiego.

Oczywiście, nie stanie się tak wbrew woli obecnego premiera i PO. Nasza polityka na tyle się dziś sprofesjonalizowała i spetryfikowała, że nikt spoza PO lub PiS nie ma szans na zwycięstwo w elekcji prezydenckiej 2010 roku. Żaden Dutkiewicz, żaden Cimoszewicz, Zoll czy Lis. Ale także żaden samodzielny Wałęsa.

Po prostu kwestie organizacyjne, finansowe i strukturalne determinują to, że jedynie dwie największe partie w naszym kraju mogą dociągnąć swego kandydata do zwycięskiej rozgrywki.

Nikt jednak nie może przesądzić, kto to będzie, jacy politycy związani z PO i z PiS staną do tej rywalizacji. Dziś naturalnymi kandydatami są Donald Tusk i Lech Kaczyński, ale w ciągu najbliższych dwóch lat wszystko może się zdarzyć. Notowania obecnego prezydenta mogą zacząć rosnąć, by uczynić prawdopodobną jego reelekcję, ale może się też okazać, że jest on niewybieralny i przed Jarosławem Kaczyńskim stanie dylemat, czy przegrać elekcję prezydencką z Lechem, czy mieć szansę na wygranie jej ze Zbigniewem Ziobrą.

To samo może się przytrafić obecnemu premierowi. Dziś szybuje wysoko w rankingach zaufania i sympatii społecznej, ale trzy lata rządów mogą go zgrać i zohydzić w oczach większej części elektoratu. Tusk miałby wówczas alternatywę: stanąć do wyborów i przegrać (tym samym stracić stanowisko premiera i pozycję lidera w PO), czy też może wystawić kogoś innego, dla kogo ewentualna porażka nie będzie tak dotkliwa. Naturalnymi kandydatami do tej misji są obecnie Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Znane są powszechnie ich prezydenckie ambicje i gdyby tylko powinęła się noga ich obecnemu szefowi, chętnie stanęliby to rywalizacji o najwyższy urząd w państwie.

Tyle tylko że to mogłoby być groźne dla Tuska, jako lidera Platformy. Taki kandydat, zwłaszcza w wypadku wygranej, ale nie tylko, byłby jego konkurentem w walce o przywództwo w partii. To zaś mogłoby skutkować trwałą marginalizacją obecnego premiera w życiu politycznym.

Wałęsa jest, z tego punktu widzenia, idealny – nie jest członkiem PO i nigdy nie będzie. Jego ewentualna prezydentura byłaby zapewne równie chaotyczna jak poprzednia, a to umożliwiłoby utrzymanie władzy w partii przez Tuska oraz pozostanie na stanowisku premiera. Dla obecnego lidera Platformy zwycięstwo Wałęsy byłoby na pewno lepsze niż reelekcja Kaczyńskiego (przegrana z nim kosztowałaby Tuska nie tylko premierostwo, ale także szefowanie swemu ugrupowaniu), ale także lepsze niż ewentualna wygrana jakiegoś polityka PO.

Może więc dzisiejsze pompowanie byłego prezydenta przez obecnego premiera nie jest tylko wyrazem jego wdzięczności za stałe poparcie, jakiego Wałęsa udziela rządowi, ale także grą na swego ewentualnego zmiennika w walce z Kaczyńskim w 2010 roku.

Czy Lech Wałęsa w takim starciu miałby szanse? Czy jest w stanie pokonać obecnego lokatora Pałacu Prezydenckiego? Zdecydowanie tak, jeśli tylko zachowane byłyby dotychczasowe warunki tej rywalizacji – poparcie Tuska i całej Platformy, sprzyjające komentarze większości mediów, błędy i potknięcia obecnego prezydenta.

Wałęsa odwołuje się do elektoratu solidarnościowego, trochę gorzej wykształconego, gorzej sytuowanego, starszego, religijnego, mieszkającego w małych miejscowościach i na wsiach. Toż to jest, przy ogromnym uproszczeniu, klasyczny elektorat… Lecha Kaczyńskiego! Wałęsa „podkradałby” więc obecnemu prezydentowi jego najwierniejszych wyborców, zachowując głosy wyborców bardziej wykształconych, lepiej sytuowanych i wielkomiejskich, którzy zostaliby skłonieni do obdarzenia go swoim zaufaniem dzięki poparciu szefostwa PO i liberalnych mediów.

W takiej sytuacji nie byłoby mocnego na Lecha Wałęsę. Były prezydent nigdy jeszcze po 1995 roku nie był tak blisko materializacji swego marzenia o powrocie do wielkiej polityki. Biadając nad tym, jak bardzo jest wykorzystywany przez wiele środowisk i polityków, pamiętajmy, że układ ten jest symbiotyczny – przybliża go do wyśnionego celu.

Choć warto też pamiętać, że obie strony – Wałęsa i ci, którzy nim dziś grają – są siebie warci i jak tylko osiągną swoje partykularne cele, porzucą łączący ich układ.

Warunkiem, aby Lech Wałęsa mógł wystartować w wyborach w 2010 roku, jest jego stała obecność w mediach, a także spadek popularności Donalda Tuska. Wówczas, jako nominat Platformy Obywatelskiej i obecnego premiera, może skutecznie powalczyć z Lechem Kaczyńskim.

Były prezydent nie schodzi z łam gazet i ekranów telewizyjnych. Jest obecny przy każdej okazji i sam pcha się do mediów. Do niedawna można to było traktować jako przejaw jego niezadowolenia z przedwczesnej emerytury, ale w ostatnim czasie widać w tym pewien polityczny plan. Wałęsa nigdy nie ukrywał, że uważa werdykt wyborców z 1995 roku za niesprawiedliwy – swoją przegraną z Aleksandrem Kwaśniewskim mocno przeżył i już pięć lat później ponownie stanął do wyborów prezydenckich. Uzyskał jednak upokarzające jednoprocentowe poparcie.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?