Rok 2008 w polityce zagranicznej zwycięska ekipa PO zaczęła od dwóch demonstracyjnych wizyt Donalda Tuska: w Berlinie i w Moskwie. W obu stolicach nowy premier dawał do zrozumienia, że winę za pogorszenie relacji z Niemcami i Rosją ponosi poprzedni premier Jarosław Kaczyński. Deklarował nowy początek i wyrażał nadzieję na trwałą poprawę stosunków.Czas pokazał, że przekonanie to było naiwne. Kryzys gruziński wykazał, że problemem są raczej neoimperialne ciągoty Kremla i nawet najszczersze uśmiechy nic nie znaczą, gdy Rosja ma ochotę pogrozić Polsce rakietami z kaliningradzkich baz.
[srodtytul]Zamiatanie sporów pod dywan[/srodtytul]
Wygładzenie relacji z Niemcami Donald Tusk uzyskał przez zamiecenie pod dywan wszystkich konfliktowych kwestii. Zapomniał o bałtyckiej rurze, zarzucił protesty przeciwko udziałowi Eriki Steinbach w Centrum przeciwko Wypędzeniom, nie informuje też o wynikach rozmów na temat budzącej wiele kontrowersji działalności Jugendamtów. Stałą Radę Forum Polsko-Niemieckiego wyczyszczono z osób „utrudniających dialog”, a kwestie zmian w traktacie polsko-niemieckim zdjęto z agendy rozmów. W zamian uzyskaliśmy wiele kurtuazyjnych wizyt Angeli Merkel i pewną życzliwość Niemiec dla rozmów o pakiecie klimatycznym.
Jeśli chodzi o relacje ze Stanami Zjednoczonymi, to rok 2008 upłynął pod znakiem stosunkowo bezbolesnego wycofania naszych wojsk z Iraku i negocjacji w sprawie umieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej. Umowę w tej sprawie zawarliśmy pod koniec ery Busha i choć nie wiemy, czy nowa administracja zechce program kontynuować, to lepiej czekać z zawartą już umową niż bez niej. Obecność amerykańskich baz wzmocni naszą pozycję i szkoda, że ta prawda tak słabo przebija się do polityków PO, o SLD nie wspominając.
Dla odmiany plotki o propozycjach Waszyngtonu, aby Polska przyjęła część więźniów z likwidowanego obozu w Guantanamo, pokazują, że USA wciąż lubią traktować nasz kraj jako wygodne narzędzie.