Lewica w drodze do niebytu

Podział sceny politycznej na PiS i anty-PiS dosięgnął szeregów SLD. Emocje związane z tym podziałem odbierają lewicy zdolność do racjonalnego myślenia – pisze publicystka „Rzeczpospolitej” Joanna Lichocka.

Publikacja: 12.01.2009 23:33

SLD mimo niedawnego wzrostu w sondażach (do 12 proc. w sondażu OBOP dla programu „Forum” w TVP) wciąż jest w głębokim kryzysie. Nadal bowiem nie podjął decyzji co do strategicznej dla niego sprawy – jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, liderzy lewicy spierają się ostro, którą partię prawicową popierać: PiS czy PO.

Używam określenia „prawicowe” wobec obu tych ugrupowań umownie, bo z perspektywy SLD tak właśnie się one sytuują i liderzy SLD tak je nazywają. Jesteśmy więc świadkami, jak najważniejsi politycy SLD rywalizują o pozycję w partii, gdy osią ich sporu jest stosunek do PO lub PiS, i to – jak się wydaje – konstytuuje linie i tożsamość lewicy A.D. 2009.

[srodtytul]Podział na PiS i anty-PiS[/srodtytul]

– Dla lewicy najważniejsze jest odróżnienie od Prawa i Sprawiedliwości – twierdzi sprzyjający linii Wojciecha Olejniczaka politolog prof. Kazimierz Kik. – Dopóki SLD nie będzie jasną opozycją dla PO, dopóty będzie mu rosło poparcie.

Podobnego zdania są politycy skupieni wokół Olejniczaka, który stał się liderem skrzydła SLD postulującego konstruktywną współpracę z partią rządzącą. Zwolennicy koncepcji tak wyraźnie zakreślonej przez prof. Kika uważają, że najgorsze, co może się zdarzyć SLD, to posądzenie o współpracę z PiS lub prezydentem Lechem Kaczyńskim. Współpraca z rządzącą PO ma być dla tej partii korzystna i ma budować wzrost poparcia, właśnie dlatego, że PO to nie PiS.

Od kilku tygodni z rosnącym zdumieniem obserwuję, jak doświadczeni politycy i wybitni politolodzy powtarzają podobne tezy, nie widząc w nich nic absurdalnego. Podział sceny politycznej na PiS i anty—PiS dosięgnął szeregów SLD i najwyraźniej emocje związane z tym podziałem, jak już nieraz bywało, odbierają zdolność do racjonalnego myślenia.

Przypomnę zatem abecadło – SLD chce być lewicą. Do kategorii lewicowych nie należy ani postawa antypisowska, ani proplatformerska. Wojna tych dwóch postsolidarnościowych ugrupowań w ogóle lewicy nie powinna obchodzić, a jeśli już, to jako negatywna kategoria do opisywania wojen partyjnych niezrozumiałych dla wyborców. Stałe definiowanie się SLD w stosunku do PO lub PiS musi być dla tej partii zgubne. Sojusz musi bowiem wybierać między liberalnymi rozwiązaniami uderzającymi w interesy własnych wyborców a wspieraniem „strasznego” PiS, które na lewicy, zwłaszcza w części postkomunistycznego elektoratu, ma – rzecz jasna – jak najgorsze konotacje.

Dlatego lewica powinna – co oczywiście łatwiej się pisze, niż robi – zapomnieć, że są PO i PiS oraz że trwa między nimi wojna na śmierć i życie, w której SLD musi się opowiedzieć. Zapomnieć, by nie zostać przystawką jednego albo drugiego obozu.

[srodtytul]Robić swoje[/srodtytul]

Co to znaczy swoje, każdy z działaczy SLD zapewne wie – walczyć z liberalną polityką rządu odbierającą na przykład przywileje socjalne dużym grupom społecznym i jednocześnie bić się o lewicowy światopogląd z chadekami z PiS i PO.

Marzenia o konstruktywnej współpracy z rządem w dobie kryzysu, zwłaszcza w sytuacji, gdy gabinet Donalda Tuska jako remedium proponuje właściwie tylko wprowadzenie euro za kilka lat i poszerzenie dostępu do Internetu, są więcej niż niemądre. Wykazał to w swej analizie dla polityków SLD dr Rafał Chwedoruk, który postawił tezę, że Sojusz musi pokazywać wyborcom nie współpracę z Platformą, ale to, jak bardzo się od niej różni. Jego zdaniem lewica ponosi porażki ideowe, bo tak jak w przypadku pomostówek poparła „radykalnie neoliberalną reformę”, uderzając w jedną z grup wyborczych, która „choćby ze względu na peerelowski rodowód części uprawnień emerytalnych mogła się skłaniać ku popieraniu lewicy”.

[wyimek]Dopóki najważniejszą osią podziału – w warstwie emocji politycznych – będzie oś antypisowska, dopóty PO będzie w uprzywilejowanej (i to kosztem SLD właśnie) pozycji[/wyimek]

Wydaje się, że Chwedoruk ma rację, a SLD jest w sytuacji podobnej do tej, w jakiej znalazła się Platforma po zwycięstwie PiS w wyborach w 2005 roku. Tak jak wtedy między obydwoma głównymi partiami, tak i teraz na pograniczu SLD i PO nie widać wyraźnych różnic poza sprawami społeczno-gospodarczymi.

Platforma i SLD w istocie są bardzo blisko siebie na scenie politycznej i jedynie sceptyczny stosunek Platformy do kwestii obyczajowych, a ostatnio spór na skrzydłach obu partii o in vitro dzieli, ale wciąż dość subtelnie, wyborców obu partii. Rafał Chwedoruk twierdzi, że przepływ elektoratu między wyborcami PiS i SLD może być niewielki, bo „dystans kulturowy” jest zbyt duży. Odpływ wyborców SLD do PiS nie jest zatem dla lewicy niebezpieczny. To, co stanowi o być albo nie być lewicy, to odpływ wyborców Sojuszu do PO.

Dokładnie przed takim samym zagrożeniem stanęła Platforma w chwili przegrania wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Bliskość elektoratów PO i PiS groziła tym, że wyborcy zaczną popierać partię podobną, ale zwycięską, silniejszą i wprowadzającą zapowiadane zmiany. Dlatego PO dokonała wyboru, który znakomicie zaprocentował dwa lata później – wywołania fundamentalnej wojny z „politycznym krewniakiem”. Cel był oczywisty – doprowadzić do takiej sytuacji, by wyborcom PO trudno było sobie nawet wyobrazić, że mogliby popierać PiS. Wykopanie głębokich i emocjonalnych podziałów nadal procentuje PO (ale też PiS) – cała scena polityczna jest spolaryzowana wobec tego podziału, dając duże i trwałe poparcie obu partiom. Kosztem między innymi lewicy.

[srodtytul]Łatwiej rozmawiać z PO[/srodtytul]

Z badań wynika, że wyborcom SLD mniej więcej podoba się rząd PO – PSL, a nie podoba się PiS. Wynika też coś jeszcze – wprawdzie blisko jedna trzecia wyborców Platformy nie wskazuje żadnej partii jako ugrupowania drugiego wyboru, ale niewiele mniej stawia właśnie na SLD (OBOP dla „Forum”). Oznaczać to może, że znaczna część elektoratu PO to dawni wyborcy SLD, szczęśliwi, że partia ta odsunęła PiS od władzy. Wskazuje na to również socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, stawiając tezę, że ostatni wzrost poparcia dla SLD zbiega się z osłabieniem PiS.

Elektorat lewicy przestraszony rządami PiS popiera Platformę, którą uznaje za gwaranta niedopuszczenia Prawa i Sprawiedliwości do władzy, ale czynić to będzie dopóty, dopóki nie ma alternatywy. Słabość PiS sprawia, że SLD zyskuje – wyborcy wracają do macierzystego ugrupowania. Dlatego silna polaryzacja między PO a SLD nie jest na rękę Platformie. Dopóki najważniejszą osią podziału – w warstwie emocji politycznych – będzie oś antypisowska, dopóty PO będzie w uprzywilejowanej (kosztem SLD właśnie) pozycji.

Dlatego lewica musi znaleźć drogę wyjścia z tego klinczu, a droga ta powinna prowadzić przez abstrahowanie od podziału sceny politycznej narzuconego przez PO i PiS. W perspektywie rysowanej przez działaczy lewicy skupionych wokół Wojciecha Olejniczaka, jednego z najzdolniejszych polityków młodego pokolenia (choć tym razem mylącego się w swej analizie) największym wrogiem jest PiS – partia, która od ponad roku nie rządzi i ma nikłe szanse na szybki powrót do władzy. Byłoby to zrozumiałe, gdyby SLD chciał w przyszłości uczestniczyć w jakimś wspólnym bloku z PO. Ale wtedy musiałby się pogodzić z rolą przystawki.

Liderowi lewicy Grzegorzowi Napieralskiemu najwyraźniej nie o to jednak chodzi. Dr Chwedoruk ma więc rację, gdy pisze, że „SLD jest zmuszony pogłębiać różnice z PO, na rzecz której już straciło wielu wcześniejszych wyborców”.

Jednak teoria swoje, a praktyka swoje – SLD ma oprócz strategii interesy, do których należy możliwość zawładnięcia mediami publicznymi. W tym wypadku trudno się dziwić, że prowadzi rozmowy z Platformą, bo łatwiej będzie lewicy, choćby ze względu na wieloletnie doświadczenie w takiej współpracy, porozumieć się z PO niż PiS. Jednak będąc w koalicji medialnej z rządzącymi, trudno będzie lewicy polaryzować podział między PO a sobą. Ale ta sprawa znacznie mniej zaszkodzi SLD niż PO, która już nawet słowami Jarosława Gowina usprawiedliwia paktowanie z lewicą i Robertem Kwiatkowskim na temat mediów publicznych.

SLD po klęsce inicjatyw Marka Borowskiego czy demokratów.pl wciąż jest główną partią na lewicy i jako jedyna ma szansę na odbudowanie lewej nogi. Spory między Olejniczakiem i Napieralskim, obawa przed potępieniem salonu i medialną krytyką, które pojawiają się zawsze, gdy lewica nie chce działać zgodnie z PO, i paraliż wynikający z emocji antypisowskich odbiera lewicy zdolność racjonalnego działania. Z punktu widzenia PiS i PO to sytuacja więcej niż korzystna. Ale dla lewicy zabójcza.

SLD mimo niedawnego wzrostu w sondażach (do 12 proc. w sondażu OBOP dla programu „Forum” w TVP) wciąż jest w głębokim kryzysie. Nadal bowiem nie podjął decyzji co do strategicznej dla niego sprawy – jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, liderzy lewicy spierają się ostro, którą partię prawicową popierać: PiS czy PO.

Używam określenia „prawicowe” wobec obu tych ugrupowań umownie, bo z perspektywy SLD tak właśnie się one sytuują i liderzy SLD tak je nazywają. Jesteśmy więc świadkami, jak najważniejsi politycy SLD rywalizują o pozycję w partii, gdy osią ich sporu jest stosunek do PO lub PiS, i to – jak się wydaje – konstytuuje linie i tożsamość lewicy A.D. 2009.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA