Z rzadka ktoś głośno wymówi to słowo. Krążą, szukają zastępczych terminów – ochrona, solidaryzm, strategia propaństwowa, ale gospodarczy nacjonalizm jest już w głowach wszystkich. Nawet polskie jastrzębie wolnego rynku domagają się protekcji państwa.
[srodtytul]Polska na krawędzi[/srodtytul]
Zbigniew Jakubas, szef Polskiej Rady Biznesu, uważa, że rząd powinien zmusić banki do zerwania opcji walutowych. W zeszłym tygodniu odwiedził wszystkie studia telewizyjne i gabinety polityków. Wicepremier Waldemar Pawlak zaczął nawet mówić jego głosem, sugerując, że państwo powinno szukać sposobów na zrywanie umów handlowych, które przy obecnym kursie złotego są nie na rękę biznesmenom.
Henryka Bochniarz, ikona walki o swobody gospodarcze, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zaapelowała do rządu, żeby pieniądze podatników rozdawał firmom. – Dajmy pieniądze tylko na określony czas, a firma ma przygotować program naprawczy – zachęcała. Z podobnymi pomysłami noszą się już działacze koalicyjnego PSL. Prezes Konfederacji Pracodawców Polskich Andrzej Malinowski chce, żeby państwo kontrolowało zasady, na jakich banki przyznają, czy raczej nie przyznają, kredyty.
To naturalne, że w czasach kryzysu ludzie spodziewają się od państwa pomocy. Programów stymulacyjnych, planów ratunkowych. Zrywanie umów handlowych, arbitralne rozdawanie publicznych pieniędzy wybranym przedsiębiorcom czy podsypywanie gotówki dla uciszenia związków zawodowych, to już nie jest opieka państwa. To miejsce, w którym kryzys gospodarczy przeistacza się w kryzys polityczny. Świat zdaje się powoli przekraczać tę cienką granicę, a Polska? Polska wciąż jeszcze balansuje na krawędzi.