Sól demokracji

Różnica między blogerami a dziennikarzami polega między innymi na tym, że ci pierwsi robią to "po pracy", za darmo i bez żadnej ochrony

Aktualizacja: 22.06.2009 22:00 Publikacja: 22.06.2009 20:06

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Od kiedy głos blogerów zaczął odgrywać w debacie publicznej ważną rolę, pojawiły się pytania, dlaczego część z nich – roszcząc sobie prawo do oceniania rzeczywistości i wpływania na nią – ma prawo do ukrywania swoich nazwisk? Dlaczego, biorąc udział w tej samej debacie co publicyści, zakrywają twarze? Dlaczego, stając na tym samym placu boju, przyznają sobie lepsze warunki?

Te pytania nie są bezzasadne. Zwłaszcza w ustach ludzi, którzy publicznie wypowiadają swoje poglądy, podpisując je własnym imieniem i nazwiskiem i biorąc na siebie pochwały oraz krytyki z tym związane. Rozumiem te wątpliwości, ale ich nie podzielam. Oczywiście, w tym sporze jestem stronniczy, motywowany zapewne tym, że prowadzę platformę blogową Salon24 i można mi zarzucać rozmaite niecne pobudki. Ale jestem też głęboko przekonany, że jako społeczeństwo wiele zyskujemy na tym, iż nagle pojawiły się tysiące nowych autorów włączających się czynnie do debaty publicznej.

Co dała nam możliwość wypowiadania się – anonimowo czy pod nazwiskiem? Przez całe lata 90. w mediach dominował głos jednego ośrodka myśli. Debata była więc uboga. Na szczęście to się zmieniło – także dzięki pojawieniu się blogosfery. Do głosu doszli bowiem nie tylko publicyści, którzy wcześniej funkcjonowali na obrzeżach głównego nurtu debaty publicznej, do głosu doszli ludzie, którzy wcześniej nie mieli na to szansy. Którzy o swoich poglądach mogli opowiedzieć tylko rodzinie czy gronu przyjaciół. Nagle dostali narzędzie, które pozwala im dotrzeć ze swoimi opiniami do wszystkich. Wielu to narzędzie znakomicie wykorzystuje.

Twierdzenie, że dzięki temu wielką moc uzyskało chamstwo i każdy radykalny czy populistyczny sąd, jest nieprawdziwe. Owszem chamstwo w sieci jest, tak samo jak w tzw. realu. Bluzgi w Internecie są obecne w stopniu nie większym niż na polskiej ulicy. Ale ci, którzy tworzą ściek, nie zdobywają popularności. Są automatycznie eliminowani. Wegetują w swoich rynsztokach – tam, gdzie ich miejsce. Czy ktoś potrafi wymienić nick jakiegoś bluzgającego trolla?

Jest natomiast cała rzesza blogerów, którzy, występując, czy to pod nazwiskiem, czy pod nickiem, zdobywają armię czytelników, popularność i szacunek. Ci, którzy piszą słabe i głupie teksty, nie są czytani i po pewnym czasie znikają. W blogosferze wolny rynek działa w czystej postaci. Nie decyduje wydawca czy naczelny. Decydują w stu procentach czytelnicy. Blogi nie dzielą się bowiem na te pisane pod nazwiskiem i te anonimowe. Dzielą się na dobre i złe.

Na starcie każdy bloger jest anonimowy. Nie stoi za nim siła brandu "Rzeczpospolitej" czy "Gazety Wyborczej". Tylko ciężką pracą, błyskotliwymi spostrzeżeniami blogerzy przebijają się mozolnie ze swoim punktem widzenia do czytelników. Aby zostać dostrzeżeni, muszą napisać o wiele więcej tekstów niż dziennikarze wielkich gazet. Wiem, co mówię, bo znam i jedną, i drugą stronę. Można powiedzieć: dobrze, niech więc blogerzy piszą, otwierając przyłbice. Niech pokażą swoje twarze. Sęk w tym, że gdyby tak zrobili, wielu z nich przestałoby pisać. Choćby dlatego że nie chcą, by ich przełożeni, kontrahenci, partnerzy biznesowi, koledzy w pracy znali dokładnie ich poglądy. Różnica między blogerami a dziennikarzami polega też na tym, że ci pierwsi robią to "po pracy", za darmo i bez żadnej ochrony. Żadna redakcja nie da im kancelarii prawnej do ochrony, nie zapłaci grzywny, gdy taką wymierzy sąd. Oni piszą na własną odpowiedzialność. Dlaczego więc nie dać im możliwości swobodnego wypowiadania się pod pseudonimem? Taki zabieg od lat stosowali felietoniści i nikt się nie oburzał, nie żądał, by odkryli swoje twarze. Dlaczego nikt nie domaga się, by twarze pokazali Lexington czy Charlemagne z szacownego brytyjskiego tygodnika "The Economist"?

Bo anonimowość nie jest problemem. Blogerzy, którzy napisali po kilkaset tekstów, w praktyce są doskonale znani. Jakie znaczenie ma to, czy nazywają się Kowalski czy Masłowski? Czy są z Warszawy czy Grudziądza? Ich teksty opisują ich znakomicie. A ci, którzy chcieliby zabronić im pisania, czynią wielką szkodę debacie publicznej i demokracji.

Bo choć wiem, że blogerzy stają się tropicielami dziennikarzy, że patrzą nam na ręce i że często z nami konkurują, to wiem też, że wnoszą dużą wartość do życia publicznego. Do tego życia, w którym nie cierpimy przecież na nadmiar obywatelskiej aktywności. A blogerzy to obywatele. Bardzo aktywni obywatele. Nie warto z nimi walczyć. Warto z nimi rozmawiać.

[i]Autor prowadzi platformę internetową dla blogerów Salon24[/i]

Od kiedy głos blogerów zaczął odgrywać w debacie publicznej ważną rolę, pojawiły się pytania, dlaczego część z nich – roszcząc sobie prawo do oceniania rzeczywistości i wpływania na nią – ma prawo do ukrywania swoich nazwisk? Dlaczego, biorąc udział w tej samej debacie co publicyści, zakrywają twarze? Dlaczego, stając na tym samym placu boju, przyznają sobie lepsze warunki?

Te pytania nie są bezzasadne. Zwłaszcza w ustach ludzi, którzy publicznie wypowiadają swoje poglądy, podpisując je własnym imieniem i nazwiskiem i biorąc na siebie pochwały oraz krytyki z tym związane. Rozumiem te wątpliwości, ale ich nie podzielam. Oczywiście, w tym sporze jestem stronniczy, motywowany zapewne tym, że prowadzę platformę blogową Salon24 i można mi zarzucać rozmaite niecne pobudki. Ale jestem też głęboko przekonany, że jako społeczeństwo wiele zyskujemy na tym, iż nagle pojawiły się tysiące nowych autorów włączających się czynnie do debaty publicznej.

Opinie polityczno - społeczne
Rafał Trzaskowski albo nikt. Czy PO w wyborach prezydenckich czeka chichot historii?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Szokujące, jak bardzo oderwani od rzeczywistości byli amerykańscy celebryci
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: Antyklerykał na czele archidiecezji warszawskiej nadzieją na zmianę w Kościele
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Po co Polsce lewica? I kiedy powstanie w końcu partia Dwie Lewe Ręce
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Opinie polityczno - społeczne
Marcin Giełzak: Dlaczego Kamala Harris zawiodła? Ameryka potrzebuje partii ludu
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni