Od kiedy głos blogerów zaczął odgrywać w debacie publicznej ważną rolę, pojawiły się pytania, dlaczego część z nich – roszcząc sobie prawo do oceniania rzeczywistości i wpływania na nią – ma prawo do ukrywania swoich nazwisk? Dlaczego, biorąc udział w tej samej debacie co publicyści, zakrywają twarze? Dlaczego, stając na tym samym placu boju, przyznają sobie lepsze warunki?
Te pytania nie są bezzasadne. Zwłaszcza w ustach ludzi, którzy publicznie wypowiadają swoje poglądy, podpisując je własnym imieniem i nazwiskiem i biorąc na siebie pochwały oraz krytyki z tym związane. Rozumiem te wątpliwości, ale ich nie podzielam. Oczywiście, w tym sporze jestem stronniczy, motywowany zapewne tym, że prowadzę platformę blogową Salon24 i można mi zarzucać rozmaite niecne pobudki. Ale jestem też głęboko przekonany, że jako społeczeństwo wiele zyskujemy na tym, iż nagle pojawiły się tysiące nowych autorów włączających się czynnie do debaty publicznej.
Co dała nam możliwość wypowiadania się – anonimowo czy pod nazwiskiem? Przez całe lata 90. w mediach dominował głos jednego ośrodka myśli. Debata była więc uboga. Na szczęście to się zmieniło – także dzięki pojawieniu się blogosfery. Do głosu doszli bowiem nie tylko publicyści, którzy wcześniej funkcjonowali na obrzeżach głównego nurtu debaty publicznej, do głosu doszli ludzie, którzy wcześniej nie mieli na to szansy. Którzy o swoich poglądach mogli opowiedzieć tylko rodzinie czy gronu przyjaciół. Nagle dostali narzędzie, które pozwala im dotrzeć ze swoimi opiniami do wszystkich. Wielu to narzędzie znakomicie wykorzystuje.
Twierdzenie, że dzięki temu wielką moc uzyskało chamstwo i każdy radykalny czy populistyczny sąd, jest nieprawdziwe. Owszem chamstwo w sieci jest, tak samo jak w tzw. realu. Bluzgi w Internecie są obecne w stopniu nie większym niż na polskiej ulicy. Ale ci, którzy tworzą ściek, nie zdobywają popularności. Są automatycznie eliminowani. Wegetują w swoich rynsztokach – tam, gdzie ich miejsce. Czy ktoś potrafi wymienić nick jakiegoś bluzgającego trolla?
Jest natomiast cała rzesza blogerów, którzy, występując, czy to pod nazwiskiem, czy pod nickiem, zdobywają armię czytelników, popularność i szacunek. Ci, którzy piszą słabe i głupie teksty, nie są czytani i po pewnym czasie znikają. W blogosferze wolny rynek działa w czystej postaci. Nie decyduje wydawca czy naczelny. Decydują w stu procentach czytelnicy. Blogi nie dzielą się bowiem na te pisane pod nazwiskiem i te anonimowe. Dzielą się na dobre i złe.