W artykule „GMO nie wybije ludzkości” („Rzeczpospolita” z 21 sierpnia) Anna Piotrowska wyśmiała obawy związane ze spożywaniem produktów zawierających składniki genetycznie modyfikowane: „Kiedyś bano się czarownic, złych duchów, uroków. Dziś strach budzi GMO. Warto jednak pamiętać, że podłoże tego lęku jest całkowicie irracjonalne, a tak naprawdę chodzi o pieniądze”. Z tego efektownego retorycznie sformułowania prawdziwe są tylko trzy ostatnie słowa – w istocie „chodzi o pieniądze”.
[srodtytul]Rośliny szkodnikoodporne[/srodtytul]
Koncerny biotechnologiczne, które stworzyły genetycznie modyfikowane rośliny, chcą czerpać jak największe zyski ze sprzedaży nasion i pasz. Chodzi np. o zmodyfikowaną kukurydzę zawierającą gen uodparniający ją na szkodniki. Ale czy rośliny, które odstraszają owady, wyrosłyby w środowisku naturalnym? Nie. I takie sztuczne ingerencje w środowisko nie mogą pozostać bez jego odpowiedzi. Przykładowo: rośliny GM wytwarzają mniej pyłku i dochodzi do niedożywienia pszczół, które giną.
A co oznacza dla człowieka wyginięcie tych pożytecznych owadów? – Co trzecia łyżeczka pokarmu, którą spożywamy, powstaje dzięki zapylaniu pszczół. Mechanizm działa tak: pszczoły zapylają kwiaty i powstaje masa roślinna. Nią odżywiają się zwierzęta, w związku z czym możemy powiedzieć, że produkcja zwierzęca też powstaje dzięki pszczołom – wskazuje dr Grażyna Topolska z Katedry Nauk Klinicznych SGGW w Warszawie.
Albert Einstein powiedział, że jeżeli pszczoły znikną z powierzchni ziemi, to człowiek przeżyje je zaledwie o kilka lat. „Nie ma pszczół, nie ma zapylania, nie ma roślin, nie ma zwierząt, a w konsekwencji nie ma także człowieka”. Anna Piotrowska przywołuje m.in. mój artykuł „Genetycznie modyfikowana śmierć” opublikowany na łamach „Tygodnika Solidarność”, oceniając tytuł jako „głupi” i zarzucając mi nieodpowiedzialne „sianie strachu”. Najmocniejsze bodaj stwierdzenie autorki brzmi: „przeciwnicy modyfikowanej żywności posługują się zazwyczaj spreparowanymi argumentami naukowymi”.