Istotę przełomowej zmiany w rosyjskiej „polityce historycznej”, dokonanej po objęciu prezydentury przez Władimira Putina, najkrócej ujął pisarz Wiktor Jerofiejew: „za Jelcyna Lenin był dobry, a Stalin zły. Za Putina Lenin jest zły, a Stalin dobry”.
To logiczne. Borys Jelcyn oparł swój wizerunek na haśle budowania Rosji demokratycznej i szanującej prawa człowieka. Było to dobrze odbierane na Zachodzie. Lenin też jest, generalnie, dobrze na Zachodzie widziany jako idealistyczny bojownik o lepsze jutro ludzkości, którego szlachetne idee przez następcę zostały wypaczone.
Putin uznał jednak, że bardziej, niż epatować świat entuzjazmem dla demokracji, opłaca się epatować Rosjan ideą wielkiego narodu, przywracaniem ojczyźnie potęgi i należnej pozycji w świecie. W centrum rosyjskiej tożsamości ustawił więc zwycięstwo w „wielkiej ojczyźnianej”, a Stalina zaczął przedstawiać jako władcę, który, owszem, był okrutny i nie cofał się przed zbrodniami (jak to car), ale dał Rosji wielkość, uczynił ją potęgą, której cały świat się bał.
[srodtytul]Urokliwa bajka Chruszczowa[/srodtytul]
Takie przewartościowanie ocen pierwszych sowieckich przywódców kompletnie rozbiło tradycyjną – sowiecką jeszcze – narrację historyczną, zwłaszcza w części dotyczącej II wojny światowej. Narrację mocno propagowaną od czasów Nikity Chruszczowa aż do połowy lat 90., oczywiście kompletnie sprzeczną z historyczną prawdą, ale logicznie spójną i – trzeba przyznać – fabularnie urokliwą.