Z punktu widzenia polityków magia telewizji polega na tym, że jej programy nadal ogląda o wiele więcej odbiorców, niż czyta gazety lub korzysta z Internetu (jako źródła informacji na tematy polityczne). To dlatego trwa nieustanna walka polityczna wokół nadawców publicznych. To jest bitwa o narzędzie pozwalające docierać do serc i umysłów wyborców.
[srodtytul]Taktyczna zbieżność interesów[/srodtytul]
Będzie ona zapewne trwała do momentu, kiedy ład medialny w Polsce zostanie ukształtowany na nowo i albo zostaną wypracowane mechanizmy i procedury uniemożliwiające politykom manipulowanie tymi mediami, albo sami politycy nauczą się, że kontrolowanie mediów nie przekłada się wprost na sukcesy polityczne. Zauważył to Donald Tusk, który odżegnuje się od chęci wzięcia TVP pod swoją kontrolę, stwierdzając jednocześnie, że w Polsce ten kto rządzi w mediach publicznych, przegrywa wybory. Dowodzić tego mają wybory z 2007 roku, kiedy to Prawo i Sprawiedliwość, kontrolujące wówczas Telewizję Polską, odniosło porażkę wyborczą.
Jednak bliższa prawdy wydaje się ostrożniejsza teza, że posiadanie telewizji nie przesądza o zwycięstwie wyborczym. Media są już spluralizowane i TVP nie jest jedynym, a nawet głównym źródłem informacji, więc także jej znaczenie polityczne jest mniejsze niż dawniej. Szczególnie dla PO, której wielkomiejski, bardziej zamożny i wyedukowany elektorat, łatwo znajduje alternatywne dla mediów publicznych źródła informacji.
Obecne zamieszanie wokół mediów państwowych jest wynikiem prób niedopuszczenia przez ministra Aleksandra Grada do zawłaszczenia telewizji przez sojusz PiS i SLD. Minister podjął działania defensywne, które są efektem błędnych kalkulacji politycznych PO i skutecznego zawetowania przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego nowej ustawy medialnej. Zamiast przewidzieć prezydenckie weto i zagwarantować sobie wsparcie SLD, PO wepchnęła lewicę w objęcia PiS, wprowadzając do ustawy nakaz promowania wartości chrześcijańskich i w ten sposób ostentacyjnie upokarzając polityków SLD.