Wydarzenia ostatnich dni nie muszą skończyć się osobistą klęską Donalda Tuska. Ale są porażką modelu polityki, jaki przeciwstawił on nie tylko rządom PiS, lecz także polityki obozu solidarnościowego lat 90. Wraz z aferą hazardową załamał się pomysł na budowę popularności poprzez politykę dobrego wrażenia.
[srodtytul]Pozory symbolicznej zmiany[/srodtytul]
Tusk uznał – jak się wydaje, jeszcze gdzieś pod koniec rządów AWS – że legitymizacja rządów przez reformy jest przeżytkiem. Zrozumiał, że forsowanie zmian ustrojowych kosztuje nieuchronnie utratę władzy. W swojej nowej formacji tolerował wprawdzie reformatorów, takich jak Jan Rokita czy Zyta Gilowska, ale nigdy nie zamierzał brać pod uwagę ich zdania w formułowaniu polityki.
Donald Tusk zdawał sobie sprawę z końca epoki transformacji, z wyczerpywania się agendy wymuszonej jeszcze przez proces integracji europejskiej. Jednocześnie zaś w jego własnej partii – Unii Wolności – dominowała anachroniczna tożsamość "partii reform". Porażka poniesiona w zmaganiach o przywództwo z Bronisławem Geremkiem i sukces wyborczy Andrzeja Olechowskiego stały się katalizatorem uwalniającym zasadniczą reorientację polityki liberalnej.
Wydaje się, że najmocniejszym argumentem na rzecz takiej reorientacji była prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego. Wysokie zwycięstwo w pierwszej turze wyborów 2000 roku przemawiało za przekształceniem polityki reform w znacznie "lżejszą" politykę egzekucji praw, która została proklamowana wraz z powstaniem Platformy Obywatelskiej. Politykę liberalnego soft populizmu, wymierzonego w abstrakcyjnie rozumiane elity polityczne (jak wówczas mówiono – klasę polityczną) i ich przywileje.