47 proc. prognozowane przez rząd nie bierze pod uwagę zadłużenia Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, niższych dywidend z racji ugody ZUS z Eureko, prefinansowania projektów unijnych, kredytów dla funduszu drogowego i pieniędzy z uszczuplanych rezerw budżetowych. Nie licząc rosnących zobowiązań emerytalnych i zdrowotnych państwa, które nie są uwzględniane w bieżącym budżecie – o czym pisał ostatnio w „Rzeczpospolitej” ekspert ekonomiczny Paweł Dobrowolski – w przyszłym roku zabraknie nam blisko 67 mld złotych.
Naciąganie danych budżetowych przypomina reperowanie bezpiecznika za pomocą grubego drutu. W finansach jest jak w elektryczności. Żeby pobierać moc większą od wytrzymałości przewodów – a w tym wypadku, żeby nie włączył się konstytucyjny mechanizm niwelowania zadłużenia państwa – minister Jacek Rostowski uznał, że wystarczy pozbyć się bezpiecznika. Ta sama konstrukcja myślowa kazała ministrowi skarbu na siłę wpychać stocznię miliarderowi z Kataru. Choć z góry wiadomo było, że nowy inwestor wcześniej czy później zwolni stoczniowców, bo nikt i tak statków nie będzie tu produkował. Ale na kilka miesięcy znalazł drut, żeby uspokoić nastroje w Szczecinie i Gdyni.
To nie jest oczywiście pierwszy rząd ani jedyny kraj na świecie, który zwiększa deficyt ponad miarę, żeby nie musieć podejmować bolesnych reform. Przywoływany już przez prof. Stanisława Gomułkę przykład Węgier jest jednym z wielu. Manewr obejścia sprawdza się do czasu. Do dnia, w którym inwestorzy nie zrozumieją, że za chwilę nastąpi tu megaspięcie i ich inwestycje pójdą z dymem. Wtedy mamy paniczny odpływ kapitału, załamanie złotówki i węgierski czy – w jeszcze gorszym wariancie – argentyński scenariusz. Tusk jednak ryzykuje. Wierzy, że poprawa sytuacji na świecie zwolni go z konieczności reform. Ożywienie i rosnący popyt rozruszają naszą gospodarkę. Wzrośnie eksport, ustabilizuje się rynek pracy, do Skarbu Państwa wpłynie więcej pieniędzy i niezauważenie za rok, może dwa lata podmienimy z powrotem drut na stary bezpiecznik.
[srodtytul]Krzyki radości spod zgliszczy[/srodtytul]
Trzeba przyznać, że wielu mądrych ludzi podtrzymuje ministra Rostowskiego w jego optymizmie. Przez ostatnie kilka miesięcy pławiliśmy się w dobrych prognozach. Amerykański bank centralny zapewnia, że recesja jest już za nami i wzrost zacznie się w listopadzie. Nawet prof. Nouriel Roubini, jedyny ekonomista, który przewidział obecny kryzys, twierdzi, że na jego radarze też się pojawiają oznaki życia gospodarczego.
Według ostatnich prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego światowe PKB w przyszłym roku powinno wzrosnąć o 3,1 proc. Światowe giełdy przeżywają swoje pięć minut. Od czarnego października rok temu odnotowano 64-procentowy wzrost. Kolekcjonerzy liczb i wykresów wskazują nam też Indie z 7-proc. wzrostem gospodarczym i Chiny z 8-proc. wzrostem.