Dyplomacja na jednej nodze

Organizując szczyt poświęcony Iranowi, występujemy nie jako kraj realizujący własne interesy, ale jako wykonawca polityki USA – twierdzi publicysta.

Aktualizacja: 21.01.2019 22:50 Publikacja: 21.01.2019 18:49

Dyplomacja na jednej nodze

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek

Historia nigdy nie powtarza się jeden do jednego, ale faktycznie, jak mówi łacińska paremia, jest nauczycielką życia. Czy nauczyła nas czegoś sytuacja, w jakiej Polska znalazła się przed 1939 r., gdy swoje bezpieczeństwo wobec dwóch państw oparliśmy na dwojgu odległych i niechętnych nam w gruncie rzeczy sojusznikach? A czy nauczyło nas czegoś włączenie się Polski, decyzją rządu SLD, w wojnę iracką w 2003 r. jako jedno z pierwszych państw deklarujących wsparcie dla Stanów Zjednoczonych? Chyba nie.

W pierwszym przypadku przypominanie, jak skończył się nasz sojusz obronny z Francją i Wielką Brytanią, nie jest potrzebne, bo wszyscy to wiedzą. W drugim przypadku ważne było wtedy, a także dziś, ponowne zadanie pytania, czy Polska, przychodząc w sukurs Stanom Zjednoczonym wbrew stanowisku „starej" Europy, zadbała o zabezpieczenie swojego interesu. I tu można mieć wątpliwości.

Dziś sytuacja strategiczna jest inna niż kilkanaście lat temu, są nowe niebezpieczeństwa, lecz i nowe możliwości zapobiegania im. Lecz dwa niedawne wydarzenia każą ponownie spytać, czy nie stawiamy zbyt pochopnie wszystkiego na jedną, amerykańską kartę. Te zdarzenia to zatrzymanie jednego z dyrektorów polskiej filii chińskiej firmy Huawei oraz zapowiedziany na połowę lutego w Warszawie szczyt poświęcony Bliskiemu Wschodowi, którego przewodnim wątkiem ma być sytuacja Iranu (który sam zaproszony oczywiście nie został).

Najtwardszy po Mao

W obu przypadkach dane, przebieg rozmów, informacje, które zdecydowały o takich, a nie innych decyzjach, pozostają nieznane opinii publicznej. To naturalne. Nie wszystko w dyplomacji i przede wszystkim nie wszystko w działaniach służb się ujawnia. Trudno jednak nie zakładać, że to, co widzimy, jest odbiciem poważniejszych procesów politycznych zachodzących za kulisami.

Oba kraje, o których mowa, leżą po przeciwnych stronach globu, ale oba wydawały się do pewnego momentu zajmować ważne miejsce w strategii zagranicznej PiS. Chiny były celem jednej z pierwszych podróży prezydenta Andrzeja Dudy, w listopadzie 2015 r. Polski prezydent był przyjmowany jak głowa państwa, które dla Chin jest szczególnie ważnym partnerem. I tak jak można było sądzić, wyglądała też ocena polskiej strony, choć docierały do nas informacje o związanych z tym sporach, choćby te dotyczące przekazania przez resort obrony, kierowany wówczas przez Antoniego Macierewicza, gruntu w Łodzi pod budowę hubu przeładunkowego dla linii kolejowej, mającej być częścią nowego Jedwabnego Szlaku.

Jednak od początku prezydentury Donalda Trumpa było jasne, że Chiny staną się obiektem kontrofensywy amerykańskiej jako główny i rosnący w siłę gospodarczy konkurent USA. Zbiegło się to z umacnianiem się w chińskim systemie politycznym prezydenta i lidera KPCh Xi Jinpinga, jak twierdzą niektórzy – najtwardszego i najbardziej asertywnego chińskiego przywódcy od czasów Mao.

Jednym z charakterystycznych punktów sporu amerykańsko-chińskiego było wystąpienie wiceprezydenta USA Mike'a Pence'a w Hudson Institute w październiku ub.r. Amerykański polityk w bezprecedensowo ostrym tonie mówił o agresywnych handlowych i szpiegowskich działaniach Chin oraz o próbach zastraszania osób i organizacji, krytykujących sytuację w tym kraju. Była mowa o wymuszaniu przekazywania technologii.

Trudno nie odnieść wrażenia, że problemy firmy Huawei, które zaczęły się w wielu krajach kilka tygodni później, były z tym ściśle powiązane. W Kanadzie w grudniu na wniosek Waszyngtonu zatrzymano Meng Wanzhou, dyrektor finansową Huawei (później wypuszczono ją za kaucją). W Czechach z kolei Narodowy Urząd ds. Bezpieczeństwa Cybernetycznego i Informacyjnego wydał ostrzeżenia dotyczące urządzeń infrastruktury teleinformatycznej, produkowanych przez chińskiego giganta. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z ostrą reakcją Pekinu. Podobnie zresztą jak w przypadku zatrzymania pracownika Huawei w Polsce, zresztą szybko zwolnionego przez tę firmę.

Tu pojawia się pytanie, w jakim stopniu polskie działania były skutkiem pracy polskiego kontrwywiadu, a w jakim skutkiem otrzymania materiałów i prośby lub wręcz żądania strony amerykańskiej. Oraz w jakim stopniu te hipotetyczne oczekiwania były spowodowane rzeczywistym zagrożeniem wywiadowczym, a w jakim faktem, że Huawei jest prawdopodobnie najpoważniejszym konkurentem jednej z amerykańskich firm do budowy infrastruktury 5G.

Czy przypieczętowuje to antychiński zwrot w polskiej polityce i czy nasza relacja z Chinami ma się teraz stać funkcją oczekiwań Waszyngtonu? Na razie za wcześnie orzekać. Na pewno utrudnia to wzajemne stosunki.

Najważniejszy partner

Podobne pytania dotyczą konferencji na temat Bliskiego Wschodu, którą zresztą zaanonsował najpierw sekretarz stanu USA Michael Pompeo w Fox News, a dopiero potem potwierdziła polska strona. Dotąd Iran pojawiał się w wypowiedziach przedstawicieli polskich władz jako kraj, gdzie możemy realizować nasze interesy energetyczne. Orlen i Lotos kupowały tam ropę, będącą dobrą alternatywą dla surowca z Rosji, ale te zakupy zakończyły się w momencie obłożenia Iranu sankcjami przez USA w listopadzie 2018 r. To zastopowało również plany ekspansji polskich firm na irańskim rynku. Nikt nie miał wówczas wątpliwości, że sankcje, nałożone przez Waszyngton, są niekorzystne z punktu widzenia polskich interesów gospodarczych.

Zorganizowanie pod dyktando USA szczytu, który ma się zająć głównie właśnie Iranem, to wyjście przed szereg. Nie jest tak, jak mówił choćby Jarosław Sellin, że to wydarzenie pokaże, iż Polska uczestniczy w wielkiej grze. Będzie wręcz przeciwnie – w tym wypadku występujemy nie jako kraj realizujący własne interesy, ale jako wykonawca polityki zagranicznej USA.

Jeśli do tej kombinacji dołożyć wychodzące na jaw kolejne listowne interwencje pani Mosbacher, ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, w coraz bardziej szczegółowych wewnętrznych sprawach Polski – możemy postawić pytanie, czy nasza polityka zagraniczna nie opiera się coraz bardziej tylko na jednym filarze.

Jasne, że rachuba nie jest tu zero-jedynkowa. USA są dla Polski najważniejszym strategicznym partnerem, a stałe bazy wojskowe na polskim terytorium byłyby tego potwierdzeniem. Tyle że nie mamy na razie żadnej decyzji Waszyngtonu w tej sprawie i nic na ten temat nie padło z ust Donalda Trumpa podczas ostatniej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA. Inna ważna dla nas sprawa to amerykański nacisk na Niemcy w sprawie Nord Stream 2.

Nie zmienia to faktu, że w relacjach z Chinami i Iranem, występując jako eksponent amerykańskiej polityki zagranicznej, ponosimy realne koszty. Trzeba zatem spytać, jaką wyciągamy z tego korzyść poza ogólnikowym „wzmacnianiem relacji". Jeśli taka korzyść będzie, bardzo prawdopodobne, że będziemy mogli uznać, iż koszty były zasadne. Ale dopiero wtedy.

Niepotrzebne spory

Można też spytać, czy przypadkiem nie jest tak, że oburzające momentami interwencje amerykańskiej ambasador w nasze sprawy są po prostu skutkiem tego, jak sami pozwalamy się traktować? Truizmem jest stwierdzenie, że USA to twardy i bezwzględny gracz, a już szczególnie za prezydentury Donalda Trumpa. Jeśli amerykańska administracja dojdzie do wniosku, że Polskę można całkowicie kupić jedną wizytą w lipcu 2017 r. i jednym wystąpieniem amerykańskiego prezydenta, tudzież trzymaną w zamrażarce decyzją w sprawie stałych baz, to będzie to zaiste niska cena.

Niestety, Polska sama ograniczyła sobie pole manewru, wchodząc w bardzo ostry spór z głównymi krajami UE. Spór, owszem, w części nieunikniony i zasadny, ale w części całkowicie niepotrzebny – by wspomnieć fatalny sposób zerwania kontraktu na caracale i nieszczęśliwe wypowiedzi polskich polityków, wygłaszane przy tej okazji, czy absurdalną momentami germanofobię, napędzaną przez znaczną część polityków PiS i niektóre media, bliskie partii rządzącej.

Oczywiście – wszystko to głównie pytania. Odpowiedzi na nie poznamy dopiero za jakiś czas. Ale warto je stawiać, bo w naszej strategicznej sytuacji polityka zagraniczna oparta tylko na jednym filarze nie jest dobrym rozwiązaniem.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Historia nigdy nie powtarza się jeden do jednego, ale faktycznie, jak mówi łacińska paremia, jest nauczycielką życia. Czy nauczyła nas czegoś sytuacja, w jakiej Polska znalazła się przed 1939 r., gdy swoje bezpieczeństwo wobec dwóch państw oparliśmy na dwojgu odległych i niechętnych nam w gruncie rzeczy sojusznikach? A czy nauczyło nas czegoś włączenie się Polski, decyzją rządu SLD, w wojnę iracką w 2003 r. jako jedno z pierwszych państw deklarujących wsparcie dla Stanów Zjednoczonych? Chyba nie.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?