Rodziny wielodzietnie bez wsparcia państwa

Od wspierania dużych rodzin zależy przyszłość Polski. Także ekonomiczna, bo dzieci to w przyszłości płatnicy ZUS, podatnicy i pracownicy, którzy zajmą się rzeszą emerytów – pisze publicysta

Publikacja: 24.08.2010 20:00

Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

To nie dziura budżetowa i nawet nie globalny kryzys jest największym długoterminowym problemem ekonomicznym i gospodarczym Polski. Jest nim tykająca bomba demograficzna. Jeśli dopuścimy do jej wybuchu (a na razie nie widać na horyzoncie polityków, którzy chcieliby ją rozbrajać), pogrąży nie tylko nasz system emerytalny, Zakład Ubezpieczeń Społecznych do spółki z OFE, ale również system podatkowy, a co za tym idzie – finanse państwa.

Symptomy nadchodzącego kryzysu widać już teraz. Polska od lat ma ujemny przyrost naturalny i w zasadzie nikt nie robi nic, by to zmienić (bo trudno za poważną politykę prorodzinną czy pronatalistyczną uznać becikowe, które zresztą jest nieustannie ośmieszane i krytykowane zarówno przez polityków, jak i dziennikarzy). A teraz nadszedł czas, by tego, o czym mówili demografowie, doświadczyć na własnej skórze.

[srodtytul]Nadchodząca katastrofa[/srodtytul]

W najbliższych latach na emeryturę przejdą roczniki powojennego wyżu demograficznego. Ich miejsce zajmą zaś młodzi z roczników niżu. Aby zrozumieć, jak poważna będzie to luka, wystarczy sobie uświadomić, że ludzie rodzący się w latach 40. i 50. XX w. pochodzili zazwyczaj z rodzin z trójką i więcej dzieci. Oni sami mieli już jednak najczęściej jedno, góra dwoje. I tak w zasadzie zostało.

Rodzina 2+1 stanowi najczęstszy model we współczesnej Polsce. To zaś oznacza, że za niespełna 25 lat (czyli mniej więcej wtedy, gdy będę się wybierał na emeryturę) na 100 pracujących będzie przypadać 155 emerytów. A z każdym rokiem będzie tylko gorzej.

Niestety, pochłonięci sporami o krzyż albo zajęci udowadnianiem, że podwyżka VAT i akcyzy sprawi, iż ceny spadną (takie zdanie padło z ust ministra Rostowskiego), politycy nie robią nic, by tej katastrofie zapobiec. A w zasadzie trzeba powiedzieć mocniej: rząd robi wiele, by jeszcze ją przyspieszyć i skutecznie przekonać Polaków, że posiadanie dzieci jest zajęciem dla ludzi bardzo bogatych albo dla frajerów.

Najlepszym tego dowodem jest decyzja o podwyżce VAT, a także akcyzy na paliwo. Ta pozornie czysto ekonomiczna decyzja umacnia (nieważne, czy świadomie czy nie) kierunek zmian społecznych, które są niebezpieczne nie tylko dla ekonomii i gospodarki (w dalszej niż kilkumiesięczna perspektywie), ale i dla przetrwania państwa.

VAT i akcyza bowiem najmocniej uderzają w tych, którzy najwięcej wydają na konsumpcję. A takie grupy są dwie: najsłabiej zarabiający i rodziny wielodzietne (także te, które zarabiają średnio lub nieźle). To one poniosą najwyższe koszty i im najwięcej zostanie zabrane, a przecież to one także – cokolwiek by o tym mówić – sprawiają, że w przyszłości przetrwa (być może) system emerytalny, a obecnym politykom będzie miał kto podać symboliczną szklankę wody.

Dlaczego tak się dzieje? Otóż każde kolejne dziecko oznacza (oczywiście nie stuprocentowy, ale jednak znaczący i z każdym rokiem życia dziecka rosnący) wzrost wydatków w rodzinie, w której często zawodowo pracuje tylko ojciec, matka bowiem zajmuje się równie ciężką i niezwykle pożyteczną społecznie pracą w domu. Efekt jest taki, że nawet zarabiający dobrze ponad średnią krajową rodzice z trójką (i więcej) dzieci muszą się liczyć z każdym groszem.

W ich sytuacji podniesienie VAT o 1 (a w przypadku żywności nieprzetworzonej o 2) punkt procentowy jest już znaczącą zmianą. Jeśli zaś do tego dorzucić akcyzę na benzynę, która także podnosi ceny żywności i produktów konsumpcyjnych, a także cenę benzyny (jeśli ma się dużo dzieci, to potrzebny jest do ich przewożenia duży samochód) – to dla wielu rodzin (podkreślam – także tych relatywnie nieźle zarabiających) te nowe koszty mogą stanowić poważny problem. O wiele poważniejszy niż dla przedsiębiorców, którzy VAT mogą sobie odliczyć, czy dla małych rodzin.

[srodtytul]Bez udogodnień[/srodtytul]

Nieproporcjonalne obarczenie dużych rodzin kosztami nietrafnych (a najczęściej niepodejmowanych) decyzji gospodarczych jest jasnym sygnałem, że państwu nie zależy na tym, aby obywatele mieli więcej dzieci, że traktuje wielodzietność jako fanaberię i frajerstwo, za które każdy musi płacić sam. Tej prostej prawdy nie mogą zmienić ani prorodzinne deklaracje polityków, ani niewielkie ulgi podatkowe.

Aktem sprawiedliwości wobec tych rodzin byłaby dopiero możliwość wspólnego opodatkowania (by nie zabierać im tego, na co zapracowali), a realną pomocą obniżenie (znaczące) VAT, akcyzy na paliwo czy państwowe ubezpieczenie emerytalne dla kobiet, które wychowują więcej niż dwójkę dzieci .

O takich udogodnieniach nikt jednak nie wspomina, bo gdyby się na to zdecydował, zostałby zakrzyczany jako populista, który chce promować dzieciorobów, a nie porządnych obywateli. A przecież posiadanie dzieci i ich wychowanie w rodzinie (żeby mówić o prostej zastępowalności pokoleń, połowa kobiet musiałaby mieć przynajmniej trójkę dzieci) jest gigantyczną inwestycją w przyszłość nie tylko ich rodziców, ale także państwa.

[srodtytul]Państwo ważniejsze[/srodtytul]

Rodzice, którzy wbrew trudnościom i rzucanym im pod nogi kłodom decydują się na posiadanie trójki i więcej potomstwa, powinni być więc traktowani przynajmniej jak zagraniczni inwestorzy. Od wspierania dużych rodzin zależy przyszłość Polski. Także ta całkowicie ekonomiczna, bo dzieci to w przyszłości płatnicy ZUS, podatnicy i pracownicy, którzy zajmą się rozrastającą się z roku na rok rzeszą – coraz dłużej żyjących – emerytów. Inwestując w dzieci, ale także w ich matki i ojców, inwestujemy więc w przyszłość. I czas, by zrozumieli to także politycy.

Realnie (wbrew deklarowanemu) antyrodzinne nastawienie widać zresztą nie tylko w systemie podatkowym, ale również w innych projektach przyjmowanych przez obecny parlament. Najmocniejszym przykładem jest tu słynna już ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (pytanie do posłów: dlaczego wciąż nie ma ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w szkole czy na ulicy).

Pomijając konkretne przepisy (których i tak na razie nikt nie będzie przestrzegał), najniebezpieczniejsza jest jej ideowa podstawa, która zakłada, że ostatecznie za wychowanie dzieci odpowiada państwo, które powierza je rodzicom, ale i może je im – rękami urzędników społecznych – odebrać. Taka filozofia uderza w sam fundament społeczeństwa i niszczy to, co fundowało każdą wspólnotę ludzką.

[srodtytul]Stereotypy w głowach[/srodtytul]

Niebezpieczne jest również to, że zamiast przeznaczyć (albo zwyczajnie ich nie zabrać) podatkowe pieniądze na rodziny wielodzietne, koalicja rządząca zdecydowała się je wykorzystać na wielkie akcje społeczne, których głównym celem będzie przekonanie dzieci, by donosiły na własnych rodziców, a rodziców, że jakakolwiek próba sprawowania władzy rodzicielskiej jest niedopuszczalna.

Zaczęło się od akcji zakazujących klapsa, teraz mowa już o tym, że nie wolno podnosić na dziecko głosu, moja córka czeka zaś na moment, kiedy ze ścian klasy jakaś znana aktorka zacznie ją przekonywać, iż dziecka nie wolno zmuszać do ścielenia łóżka czy mycia zębów, bo to ogranicza jego wolność. A to właśnie na takie bzdurne akcje idą pieniądze, których rzekomo w budżecie brakuje tak bardzo, że aż liberalna ponoć partia musi podnosić podatki.

Ale jeśli urzędnicy zaczną rzeczywiście egzekwować nowe prawo, to najbardziej narażone na ich starania będą właśnie rodziny wielodzietne. Dla większości pracowników socjalnych (ale niestety także dla większości Polaków) duża rodzina oznacza rodzinę patologiczną. A taką, jak wiadomo, trzeba kontrolować dokładnie i częściej. I, niestety, nie jest to przesada.

Na forach rodzin wielodzietnych aż roi się od przykładów tego, jak traktują zupełnie normalne duże rodziny nauczyciele, urzędnicy czy pracownicy socjalni. Winne każdej sprzeczki w szkole są dzieci z dużych rodzin, wielodzietnych częściej się też kontroluje i chętniej odbiera im dzieci (czego przykładem była słynna historia małej Różyczki). Teraz, gdy urzędnicy dostali do rąk nowe instrumenty, może być jeszcze gorzej.

Wszystko to razem będzie czyniło wielodzietność sportem ekstremalnym, dla najwytrwalszych. Oni jednak przynajmniej zabezpieczą sobie starość, czego nie może powiedzieć o tych wszystkich, którzy wierzą w zapewnienia o emeryturach z OFE czy ZUS.

[i]Autor jest doktorem filozofii, redaktorem naczelnym portalu Fronda.pl[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę