Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat, a przecież idzie o to, by go zmienić. Cóż to stwierdzenie Marksa ma wspólnego z polską polityką? Otóż oddaje ono styl opisywania polityki. Publicystom znudziło się już opisywanie świata. Zabraliby się ochoczo za jego zmienianie. Tyle że nie mają skutecznych narzędzi. By zmieniać świat, trzeba mieć władzę. By w demokracji mieć władzę, należy przekonać do siebie większość, a później wygrać wybory. Ignorowanie tego sprawia, iż opisywanie świata zamienia się w naprawianie go piórem. A to nie służy rozumieniu.
[srodtytul]Zwycięzca, czyli przegrany[/srodtytul]
Platforma wygrała wybory samorządowe. Rządzi, wespół z PSL-owskim koalicjantem we wszystkich sejmikach wojewódzkich – także tych, które do tej pory, jak Podkarpacie, postrzegano jako bastion PiS. To jednak nie przeszkadza głosić sporej części politologom, że PO w zasadzie te wybory przegrała, a zwycięzcą jest de facto PiS. O sukcesie PO można by mówić chyba dopiero wtedy, gdyby zdobyła 70 proc. poparcia, a PiS 10 proc.
Jeśli partia rządząca nie powala swoich przeciwników na deski pierwszym ciosem, i to prosto między oczy, to każde jej zwycięstwo uznaje się za porażkę. Komentatorzy prześcigają się więc w metaforach mających anonsować kres Platformy: „PO dostała od wyborców żółtą kartkę”, „wyborcy są już znużeni rządami Donalda Tuska”. Hegemonia partii rządzącej rychło zawali się niczym domek z kart.
Tymczasem rzecz wygląda tak: już piąty raz z rzędu wyborcy zaufali PO. To fenomen, który w historii III RP nie miał miejsca. PO poprawiła wynik w porównaniu z poprzednimi wyborami: cztery lata temu w wyborach samorządowych otrzymała 27 proc., dziś prawie 31 proc. O sile partii świadczy też jej zdolność koalicyjna. Platforma, w odróżnieniu od największej partii opozycyjnej, nie ma z tym problemu.