Senator PO o JOW - ordynacji wyborczej

Dotychczasowa ordynacja wyborcza do Senatu przynosiła zabawny efekt. Co kadencję mieliśmy nieproporcjonalnie dużą grupę senatorów o nazwiskach zaczynających się na litery A, B i C – pisze senator PO

Publikacja: 28.01.2011 00:23

Senator PO o JOW - ordynacji wyborczej

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

Red

Zbigniew Romaszewski swój artykuł „[link=http://www.rp.pl/artykul/597422.html]Partyjne sztuczki z ordynacją[/link]” opublikowany w „Rzeczpospolitej” rozpoczął stwierdzeniem: „Prawie bez echa i publicznej dyskusji przeszła radykalna zmiana ordynacji wyborczej do Senatu”. To prawda. Ale już z drugim zdaniem: „Zmiana ta stanowi poważny zamach na demokrację”, zgodzić się nie sposób. Podobnie jak z wieloma następnymi tezami.

[srodtytul]Odkształcenie wyniku[/srodtytul]

Przypomnijmy dla porządku, że do tej pory, czyli do uchwalenia nowego kodeksu wyborczego, wybory do Senatu odbywały się według ordynacji większościowej w okręgach wielomandatowych. Stu senatorów wybierano w 22 okręgach dwumandatowych, w 16 okręgach trzymandatowych oraz dwóch okręgach czteromandatowych (Warszawa oraz Kraków z okolicami).

[wyimek]Teza Romaszewskiego o naginaniu kształtu okręgów jest chwytliwa, ale nie sposób jej obronić[/wyimek]

Wyborca dysponował liczbą głosów odpowiadającą ilości mandatów w okręgu. Taką ordynację zwykło się nazywać systemem głosowania blokowego. To system bardzo rzadko stosowany na świecie. Obecnie jest on używany w takich krajach, jak Kuwejt, Laos, Liban czy Syria. Do roku 1997 stosowany był przy wyborach parlamentarnych w Tajlandii i na Filipinach.

To, że wyborca dysponuje dwoma, trzema czy czterema głosami, nie oznacza, że musi je wykorzystać. Mamy tu do czynienia zarówno ze zjawiskiem swoistej niekompetencji wyborcy, który nie wie, że może postawić więcej krzyżyków niż jeden, jak i swoistej nadkompetencji – kiedy wie, że stawiając jeden krzyżyk, w sposób szczególny zwiększa szanse wybranego przez siebie kandydata.

Ponieważ w Polsce liczba głosów w różnych okręgach jest różna – trudno prowadzić skuteczną akcję edukacyjną. Efekt jest uderzający. Porównanie frekwencji z wynikami głosowań pozwala stwierdzić, że nieoddawanych jest od 25 do 30 proc. potencjalnych głosów. Rodzi to odkształcenie wyniku wyborczego.

[srodtytul]Patologie alfabetyczne[/srodtytul]

Zresztą od tego momentu zaczynają się następne patologie. Kandydaci na liście wyborczej ułożeni są w kolejności alfabetycznej. Wyborca, który nie wie lub zapomina, że ma więcej niż jeden głos, zakreśla znajdującego się najwyżej na liście kandydata z preferowanej przez siebie partii. Pamięta bowiem z innych wyborów, że miejsce na liście odpowiada ważności kandydata.

Daje to nieco zabawny efekt. Od początku istnienia Senatu mamy co kadencję znaczącą grupę członków izby wyższej o nazwiskach zaczynających się na litery A, B i C. Jest to grupa relatywnie o około 40 proc. liczniejsza niż posłowie o takich nazwiskach. Senatorowie na A, B i C bywają często bezwzględnymi zwycięzcami w swoich okręgach wyborczych.

Niewykorzystywanie bądź rozdzielanie głosów przez wyborców skutkuje praktyką wystawiania przez partie w okręgach trzymandatowych jedynie dwóch kandydatów. Zwiększa to szanse na sukces. Wystawienie trzech, gdy podobnie silna partia konkurencyjna wystawi tylko dwóch, z reguły oznacza przegraną (zdobyty jeden mandat), a nawet przegraną totalną, gdyż kolejna, trzecia, partia może wystawić tylko jednego kandydata, który skupi głosy.

To tylko jeden z paradoksów pokazujący, że pozornie prosty i oczywisty system wcale taki prosty nie jest. Jest natomiast bardzo nieproporcjonalny. Najprostszym dowodem jest fakt, że mimo niezłych wyników PSL i SLD w ostatnich wyborach – obie partie mają znaczące kluby sejmowe, w 2007 roku nie wprowadziły ani jednego swojego przedstawiciela do Senatu.

[srodtytul]Wyniesienie Leppera[/srodtytul]

Co może zmienić ordynacja z okręgami jednomandatowymi? Sto okręgów oznacza bardziej gęstą sieć podziałów, a więc szansę na lepsze, bardziej wyraziste odzwierciedlenie lokalnych preferencji. Jak przedstawił to dr Jarosław Flis w swoim blogu, gdyby preferencje w wyborach senackich były takie jak w ostatnich wyborach do sejmików, to PSL zyskałoby 15 mandatów, a SLD trzy. Wynik ten wydaje się prawdopodobny, gdyż SLD ma poparcie rozłożone bardzo równomiernie w całym kraju i opiera się głównie na elektoracie miejskim, w którym dominuje Platforma.

Poparcie dla PSL jest bardziej skoncentrowane terytorialnie i występuje na terenach, gdzie PO jest relatywnie słaba. Hipoteza Zbigniewa Romaszewskiego, że Platforma na pewno zdobędzie 80 proc. mandatów, jest oderwana od układu politycznych preferencji Polaków, jakie poznaliśmy w ostatnich wyborach. Upada zatem także teza, że tak wybrany Senat zostanie pozbawiony różnorodności poglądów, a cała operacja ma na celu zniwelowanie roli opozycji i pozbawienie izby refleksji szerszej reprezentatywności poglądów. Wszystko wskazuje na to, że będzie wręcz przeciwnie.

Przedmiotem szczególnej krytyki w nowym rozwiązaniu jest brak drugiej tury wyborów. Ta kwestia była rozważana, ale są dwa argumenty przeciw.

Pierwszy jest banalny – trudność utrzymania zainteresowania wyborców. Widzieliśmy ostatnio, jak niską atrakcyjność przedstawiały drugie tury tak, zdawałoby się, ważnych i zrozumiałych wyborów jak wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Sprawę kosztów pomijam.

Argument cięższy dotyczy swoistej korupcji politycznej. Druga tura np. we Francji, na którą Romaszewski się powołuje, oczywiście pozwala eliminować skrajnych kandydatów związanych na przykład z Jeanem Marie Le Penem. Wszyscy organizują się przeciw kandydatowi Frontu Narodowego w drugiej turze. Ale obecność trockistów, goszystów oraz anarchistów w tamtejszym parlamencie jest najczęściej wynikiem porozumień z socjalistami, którzy za poparcie w jednych okręgach odwdzięczają się poparciem mniej lub bardziej ideowo zbliżonych kandydatów w drugich. To są twarde targi dokonywane całymi pakietami.

Dobrze pamiętamy, że to podziękowanie za drugą turę wyborów prezydenckich w 2005 r. wyniosło na fotel wicemarszałka Sejmu Andrzeja Leppera. Stąd poparcie dla rozwiązania prostszego – pierwszy na mecie bierze mandat.

[srodtytul]Sympatia dla mieszanej[/srodtytul]

Marszałek Romaszewski akcentuje ponadto sprawę granic okręgów wyborczych i związanych z tym manipulacji. To znane zjawisko i niejednokrotnie przedmiot nieczystych gier. Ale w przypadku naszego kodeksu wyborczego ten argument jest zupełnie nietrafiony. Przy konstrukcji okręgów przyjęto bowiem dwa założenia: nie zmienia się dotychczasowej liczby mandatów senatorskich w poszczególnych województwach, okręgi senackie nie zmieniają granic okręgów sejmowych, lecz jedynie dokonują w nich wewnętrznych podziałów, i to nie naruszając granic powiatów. Możliwości manipulacji były więc bliskie zera.

Przytaczany zaś przykład podziału Warszawy oznacza, że podzielono miasto na północ i południe, rezygnując z Wisły jako nieprzekraczalnej granicy okręgów. Podobnie postąpiono w Krakowie – rezygnując z podziału na Kraków i Podgórze i rozdzielając miasto w układzie południkowym. Tylko w ten sposób można było osiągnąć równowagę demograficzną obu miejskich okręgów. Teza o naginaniu kształtu okręgów do politycznych interesów jest więc chwytliwa, ale w stosunku do uchwalonej ustawy nie sposób jej bronić.

Znajduję jednak w artykule Zbigniewa Romaszewskiego wątek, który jest mi bliski i w którym można by szukać porozumienia. To sympatia dla ordynacji mieszanej, na razie ze względów konstytucyjnych niemożliwej do zastosowania zarówno w Sejmie, jak i Senacie.

Wydaje się jednak, że sejmiki wojewódzkie mogłyby być przedmiotem swoistego pilotażu, oswajania i przekonywania środowisk politycznych i wyborców do zalet tego systemu. Niemal pewne pozytywne doświadczenia mogłyby się stać podstawą ewentualnych zmian konstytucyjnych. Ale problem funkcjonowania samorządów regionalnych, struktura ich ciał przedstawicielskich i wykonawczych to już zupełnie inna historia.

[i]Autor jest senatorem Platformy Obywatelskiej i architektem. Przez lata działał w samorządzie, był m.in. marszałkiem województwa małopolskiego[/i]

Zbigniew Romaszewski swój artykuł „[link=http://www.rp.pl/artykul/597422.html]Partyjne sztuczki z ordynacją[/link]” opublikowany w „Rzeczpospolitej” rozpoczął stwierdzeniem: „Prawie bez echa i publicznej dyskusji przeszła radykalna zmiana ordynacji wyborczej do Senatu”. To prawda. Ale już z drugim zdaniem: „Zmiana ta stanowi poważny zamach na demokrację”, zgodzić się nie sposób. Podobnie jak z wieloma następnymi tezami.

[srodtytul]Odkształcenie wyniku[/srodtytul]

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?