Zbigniew Romaszewski swój artykuł „[link=http://www.rp.pl/artykul/597422.html]Partyjne sztuczki z ordynacją[/link]” opublikowany w „Rzeczpospolitej” rozpoczął stwierdzeniem: „Prawie bez echa i publicznej dyskusji przeszła radykalna zmiana ordynacji wyborczej do Senatu”. To prawda. Ale już z drugim zdaniem: „Zmiana ta stanowi poważny zamach na demokrację”, zgodzić się nie sposób. Podobnie jak z wieloma następnymi tezami.
[srodtytul]Odkształcenie wyniku[/srodtytul]
Przypomnijmy dla porządku, że do tej pory, czyli do uchwalenia nowego kodeksu wyborczego, wybory do Senatu odbywały się według ordynacji większościowej w okręgach wielomandatowych. Stu senatorów wybierano w 22 okręgach dwumandatowych, w 16 okręgach trzymandatowych oraz dwóch okręgach czteromandatowych (Warszawa oraz Kraków z okolicami).
[wyimek]Teza Romaszewskiego o naginaniu kształtu okręgów jest chwytliwa, ale nie sposób jej obronić[/wyimek]
Wyborca dysponował liczbą głosów odpowiadającą ilości mandatów w okręgu. Taką ordynację zwykło się nazywać systemem głosowania blokowego. To system bardzo rzadko stosowany na świecie. Obecnie jest on używany w takich krajach, jak Kuwejt, Laos, Liban czy Syria. Do roku 1997 stosowany był przy wyborach parlamentarnych w Tajlandii i na Filipinach.