Ta książka jest mozaiką, przeglądem najrozmaitszych zdarzeń i epizodów związanych ze smoleńską katastrofą. Ułożonych zgodnie z logiką sugestywnego filmu fabularnego: najpierw sama katastrofa, potem retrospekcja – jak do niej doszło, wreszcie wydarzenia już po. Ta mozaika niesie ze sobą nieustanne zmiany nastrojów: tragedia przeplata się z epizodami groteskowymi, czyjeś życie prywatne nakłada się na politykę. Tym ważniejszy był ostatni akord.
I autorzy wybrali go starannie. To telefoniczna rozmowa Janusza Palikota z politykiem PO z Pomorza Zachodniego Stanisławem Gawłowskim. Palikot odbył ją po przyjeździe na pogrzeb Sebastiana Karpiniuka, jednej ze smoleńskich ofiar. Zapraszając Gawłowskiego na obiad, postanowił się popisać. "Słuchaj, Staszek, a może zjedlibyśmy dziś obiad? A wiesz co będzie dzisiaj w menu? Kuchnia katyńska: kaczka po smoleńsku i krwawa Mary".
Surowy detal
Gawłowski miał odłożyć po tej wypowiedzi swego ówczesnego partyjnego kolegi słuchawkę, za co mu chwała. Ale ja traktuję ją jako przyczynek do debaty o "przemyśle pogardy". I dedykuję to świadectwo już nie politycznego cynizmu (byłby nim publiczny show), ale jakiegoś ponurego defektu Palikotowej natury, wszystkim jego obrońcom. Teatrowi Ósmego Dnia. Kazimierzowi Kutzowi, Cezaremu Michalskiemu i Eustachemu Rylskiemu. Również profesorowi Wojciechowi Sadurskiemu, który źdźbło w oku posmoleńskich radykałów opisuje najbrutalniejszym językiem, a dla takich ekscesów ma pełne wyrozumiałości milczenie. A także, last but not least, liderom PO, którzy złe skłonności winiarza z Biłgoraja hodowali – ku własnej korzyści.
Ten finał robi na tle rozedrganej całości książki piorunujące wrażenie. Wyszedł skądinąd spod pióra ludzi zdystansowanych od wszystkich stron politycznego konfliktu (może tym większa jego siła, jest beznamiętnie opisany i dlatego straszny). Autorzy to dziennikarze "Wprost" – zarówno tego dawnego, jak i obecnego, kierowanego przez Tomasza Lisa. W swojej książce nie spełnią oczekiwań nikogo – ani tych, co przesądzają o zamachu, ani tych, którzy, jak autor innej książki Jan Osiecki, po prostu obsługują rosyjską wersję zdarzeń.
Czy ten dystans wychodzi publikacji na zdrowie? Zacznijmy od tego, że dobrze się ją czyta, jest wciągająca, chwilami prawie urzekająca szorstką wymową szczegółu. Trudno nie zapamiętać męża jednej z zabitych w samolocie kobiet, który rozpoznaje żonę podczas straszliwych prosektoryjnych rytuałów po lakierze do paznokci, bo przed wylotem zachlapała nim kuchenny stół. Słyszeliśmy już sporo takich opowieści. A jednak taki surowy detal wciąż poraża, wciąż robi wrażenie.