Ten gest pełnej szczerości, nieoszczędzania nikogo, łącznie z samym sobą, jest czymś wyjątkowym. Zwłaszcza dziś, w czasach literatury, która się mizdrzy do publiczności i kalkuluje, komu wpływowemu się podlizać. Trzeba więc powiedzieć, że Andrzej Horubała wykazał się wyjątkową odwagą. To się, oczywiście, nie opłaca. Gdyby odwaga była w cenie, Polska wyglądałaby inaczej. Jednak na razie triumfy święci środowiskowy konformizm, który sprawia, że dobrze się pisze o „swoich", a źle o „nie swoich". Horubała wyłamał się z tego podziału i dlatego powieść stała się książką, „o której wszyscy mówią".

Wygląda na to, że „Wdowa smoleńska albo niefart" zdobyła pewną popularność przede wszystkim jako powieść z kluczem. I to jest jednak zaskoczenie. Horubała niespecjalnie ukrywa, o kim pisze. W którym momencie opisuje Rafała Ziemkiewicza, w którym Roberta Krasowskiego, a kiedy Lecha Kaczyńskiego. Każdy, kto interesuje się mediami, wie, że bohater, który wskutek konfliktu z własnym środowiskiem znalazł się na życiowym zakręcie, to sam autor. Podobny zabieg pisarz zastosował w swojej debiutanckiej powieści „Farciarz", choć tam miało to bardziej zawoalowany charakter.

„Generał Barcz" Juliusza Kadena-Bandrowskiego, „Kariera Nikodema Dyzmy" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (w obu autorzy pokazali sanacyjne elity), do tego „Życie towarzyskie i uczuciowe" Leopolda Tyrmanda i „Miazga" Jerzego Andrzejewskiego (skupiające się na elitach czasów PRL). Powieść z kluczem ma w Polsce wielką tradycję. Warto jednak zwrócić uwagę, że wszystkie te książki były wydarzeniami w czasach cenzury. Tymczasem dziś napisać można wszystko. W książce, gazecie, mediach społecznościowych. Mimo to niektórzy poszukują pierwowzorów bohaterów „Wdowy...". Dlaczego? Może właśnie dlatego, że skoro wszystko można napisać, to nic nie ma znaczenia? A w takiej sytuacji to, czego nie napisano, jest ciekawsze od tego, co napisano.

Autor jest publicystą, scenarzystą, satyrykiem.