Wawrzyniec Konarski: PO w wyborach 2011

Donald Tusk to polityk niezwykle sprawny, bardzo dobrze przygotowany do roli skutecznego lidera, który na bieżąco dba o to, by we własnym ugrupowaniu nie mieć rywala – twierdzi politolog

Publikacja: 06.07.2011 19:25

Wawrzyniec Konarski: PO w wyborach 2011

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Red

Każda z partii politycznych, która będzie wykorzystywać temat katastrofy smoleńskiej w swojej kampanii wyborczej, pokaże jedynie swą miałkość. To, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, było bezprecedensowym i tragicznym w skutkach wypadkiem losowym.

Mówiąc o tej tragedii, politycy wszystkich opcji winni ważyć wypowiadane słowa po to, by nie jawić się w oczach wyborców jako ci, którzy chcą wykorzystać tę tragedię dla doraźnych celów politycznych. Najlepszą formą uczczenia pamięci o ofiarach katastrofy byłoby przyjęcie założenia, że była to bolesna dla nas wszystkich utrata najwyższych rangą urzędników państwowych. A zarazem niewyobrażalny dramat dla ich rodzin.

Nie przyjmować warunków PiS

Dotychczas nie przedstawiono niezbitych dowodów, by ktoś celowo przyczynił się do tej katastrofy. A skoro tak, to wszelkie interpretacje przedstawiane przez Prawo i Sprawiedliwość w tzw. białej księdze mają rangę spekulacji. Raport Antoniego Macierewicza – poza wnioskami na temat przyczyn i przebiegu wydarzeń z 10 kwietnia ubiegłego roku – wysuwa także oskarżenia pod adresem obecnego rządu.

W tej sytuacji to rząd powinien jak najszybciej opublikować raport komisji pod kierownictwem Jerzego Millera. Nie ma bowiem lepszej formuły na przedstawienie własnego stanowiska aniżeli zaprezentowanie opracowywanego od dłuższego czasu dokumentu, będącego odpowiedzią na jednostronne i krytyczne uwagi strony rosyjskiej.

Raport Jerzego Millera powinien zostać opublikowany bez nanoszenia zmian, tj. bez uwzględniania wniosków z białej księgi. W przeciwnym razie Platforma Obywatelska pozwoliłaby PiS wmanewrować się w retorykę postsmoleńską. I choć ze strony ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego pojawią się zapewne oskarżenia wobec partii rządzącej o modyfikację raportu pod wpływem dokumentu Antoniego Macierewicza, bezpośrednie odpowiedzi PO na tenże mogłyby tylko zintensyfikować wzajemną wymianę poglądów między oboma ugrupowaniami.

Taka sytuacja nie posunęłaby całej sprawy do przodu. Partii Jarosława Kaczyńskiego chodzi o zmuszenie PO do wysnuwania kontrargumentów wobec ustaleń zaprezentowanych w białej księdze. Tymczasem Raport Millera nie powinien mieć charakteru riposty na białą księgę PiS. Jeśli partia rządząca poszłaby tym tropem, oznaczałoby to, że przyjmuje warunki debaty narzucone przez główne ugrupowanie opozycyjne. Najboleśniej odczułyby to ponownie rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej.

Podchwycenie retoryki PiS przez PO oznaczałoby także, że wydarzenia z 10 kwietnia ubiegłego roku stałyby się głównym punktem odniesienia w nadchodzącej kampanii wyborczej. W takiej sytuacji nie obyłoby się bez dyskusji pełnej wzajemnych oskarżeń.

Chcąc uchodzić za partię o uczciwych intencjach, PO powinno zależeć przede wszystkim na publikacji niezmienionej wersji raportu Millera, tak by dać szansę wyborcom na wyciągnięcie wniosków z jego ustaleń.

Po owocach poznacie

Z tytułu dbałości o powyższe intencje w nadchodzącej kampanii wyborczej partia Donalda Tuska powinna się odnieść do codziennych problemów milionów obywateli Polski. Tymczasem wyraźnie widać, że PO zależy, by pokazać się głównie jako autorka sukcesu na wielu, bardziej bądź mniej wydumanych polach. Najbardziej aktualne staje się tu uporczywe przypisywanie sobie zasług w udanym – jej zdaniem – przygotowaniu Polski do przejęcia prezydencji w Radzie UE.

I o ile z punktu widzenia jej autopromocji jest to zrozumiałe, o tyle czteroletnie rządy PO nie mogą zostać przesłonięte tym swoistym „europejskim hurraoptymizmem". O to, by tak się nie stało, powinny zadbać partie opozycyjne. Na ocenę prezydencji wypada zatem poczekać, posługując się cytatem z Biblii: „Po owocach ich poznacie".

Przy tej okazji fetyszyzowanie swoich zasług przez Platformę w kontekście unijnym jest nie do przyjęcia dla obu głównych partii opozycyjnych z nieco innych powodów. PiS wielokrotnie wskazywało, że realizacja opcji prounijnej dokonuje się ze szkodą dla współpracy z USA. Z kolei zasługi SLD jako ugrupowania, które wprowadzało Polskę do UE są – wedle Sojuszu – celowo pomijane przez obecnie rządzącą partię.

Czteroletnie rządy PO nie mogą zostać przesłonięte „europejskim hurraoptymizmem". O to, by tak się nie stało, powinny zadbać partie opozycyjne

Coraz silniej widać rosnącą determinację PO w kierunku samodzielnego wygrania wyborów. To jednak wcale nie oznacza, że uczciwie odniesie się ona w kampanii do rzeczywistych problemów Polaków. Sądzę, że Platforma wygra te wybory, jednak tu nie liczy się „jakieś" zwycięstwo, ale jego skala. Jeśli bowiem przewaga PO nad PiS okazałaby się mniejsza niż 10 punktów procentowych, to dla partii rządzącej byłby to wyraźny sygnał, że znacznie zmniejszyły się jej umiejętności mobilizowania swoich wyborców. A to stwarzałoby złe rokowania odnośnie do prolongaty jej dalszych (a zwłaszcza samodzielnych) rządów.

Wiarygodny sojusznik

Chcąc wygrać wybory, PO powinna się odnieść do kwestii zasadniczych z punktu widzenia obaw społeczeństwa, a więc polityki zdrowotnej czy edukacyjnej, a także udziału Polski w zagranicznych operacjach wojskowych. Już dziś widać, że nasze zaangażowanie w Iraku i Afganistanie zostało oparte na ideologii co najmniej bałamutnej. Jesteśmy krajem, który w swojej tysiącletniej historii wielokrotnie udowadniał, że jest wiarygodnym sojusznikiem dla partnerów, z którymi zawierał stosowne umowy.

Tradycja ta rozciągnęła się także na nasze członkostwo w NATO. W naszej historii mało jest przypadków zerwania sojuszy zawartych z innymi partnerami. Ostatni taki przypadek dotyczył układu wojskowego z ukraińskim atamanem Symonem Petlurą, za którego zerwanie marszałek Józef Piłsudski jednak przeprosił.

Wypada przypomnieć, iż angażując się w operacje w Iraku i Afganistanie, ówcześnie rządzący zastosowali argumentację podzielaną przez mniejszość obywateli polskich. Równocześnie w oczach znacznej części państw europejskich zostaliśmy postawieni na pozycji nadmiernie serwilistycznego petenta Ameryki. I choć stało się tak w okresie rządów SLD, a później podtrzymały to też rządy PiS, to przyjęty sposób zakończenia misji afgańskiej będzie miał wpływ głównie na wizerunek Platformy. A przy okazji na coś, co lubimy kojarzyć z wizerunkiem całego państwa, czyli z kategorią honoru.

Nadciąga ruch kontestacji

Wciąż nierozwiązanym problemem, będącym kulą u nogi wszystkich dotąd sprawujących u nas władzę partii, jest słaby wizerunek Polski jako państwa prawnego. Nasz kraj pod względem wydolności sądów, niekończących się procesów cywilnych i stania na straży dobrego imienia obywateli stale się kompromituje. W takiej sytuacji trudno uznać, by obywatele polscy czuli się ochraniani przez własne państwo.

Widać to także w codziennych sytuacjach, by przypomnieć niewystarczający stan bezpieczeństwa na dworcach kolejowych czy na dużych zwłaszcza osiedlach mieszkaniowych. Służby powołane do zajmowania się tymi zagadnieniami są nie tylko nieefektywne, ale i częstokroć skupione na błahych sprawach.

Jak bowiem inaczej nazwać skupianie się przez nie na polepszaniu statystyk w postaci np. wlepiania mandatów handlującym nielegalnie na bazarach rolnikom czy źle parkującym kierowcom, a równocześnie ignorowanie przypadków zakłócania ciszy nocnej przez grupy pijanych często lumpów (ale też i sąsiadów) włóczących się po tychże osiedlach. Te i inne przykłady pokazują, jak bardzo nasze państwo jest niewydolne w sferze zapewnienia poczucia bezpieczeństwa swoim obywatelom.

To są obiektywnie istniejące obszary różnorodnych wynaturzeń, do których musi się odnieść przyszły rząd. Jeśli tak się nie stanie, może to w ostateczności przynieść jakąś formę społecznego buntu. Masowe i częste protesty o podłożu antysystemowym, np. alterglobalistycznym, nie mają jeszcze u nas racji bytu, ponieważ jako społeczeństwo pozostajemy wciąż w fazie dorabiania się.

Pod względem świadomościowym jesteśmy więc na innym etapie rozwoju aniżeli społeczeństwa tych krajów, które fazę tę mają już za sobą. Jednak dominujące w Polsce nastawienie ludzi w wieku 25 – 40 lat na zawodową karierę i wyścig szczurów nie będzie trwać wiecznie. Jeżeli mechanizm źle funkcjonującego państwa nie zostanie „naprawiony", wtedy ruch społecznego (i masowego) kontestowania status quo nadciągnie także i do nas.

Tusk – użyteczny przywódca

Platforma Obywatelska – jeśli poważnie chce potraktować zamiar utrzymania pozycji partii rządzącej, zwłaszcza w dłuższej perspektywie – nie może oprzeć się na powtarzaniu taktyki obiecywania nowych cudownych rozwiązań (i ich przykładów w postaci drugich Irlandii) wymieszanych ze straszeniem nieodpowiedzialnością i niekompetencją swoich rywali do przejęcia steru rządów.

W okresie swoich rządów partia Donalda Tuska jednoznacznie opowiedziała się za modelem partii wyborczej, eliminując ze swego przesłania kwestię wartości, a podkreślając sprawność rządzenia czy – częstokroć zupełnie niezgodną z faktami — kompetencję swoich polityków. Dążenie przez PO do zdobycia jak największej władzy i – co za tym idzie – obsadzenia najważniejszych stanowisk w państwie swoimi ludźmi nie może jednak być niezmiennie skuteczne.

Partia chcąca przekonać do swojej wizji rozwoju winna posiadać własne, oryginalne spoiwo ideowe. Dziś trudno je w PO zauważyć. Choć jednocześnie jego nadmierne fetyszyzowanie też nie pomaga w zaspokajaniu własnych aspiracji, co wymownie pokazuje przykład PiS. W partii ulegającej procesowi dezideologizacji, a taką właśnie jest PO, wartością staje się za to jej przywódca. Donald Tusk to polityk niezwykle sprawny, bardzo dobrze przygotowany do roli skutecznego lidera, który na bieżąco dba o to, by we własnym ugrupowaniu nie mieć rywala.

Utrata takiego przywódcy wywołałaby w PO rywalizację wśród istniejących w niej frakcji (głównie spersonalizowanych), co mogłoby tę partię pogrążyć. Z pragmatycznego punktu wiedzenia Donald Tusk jest więc niezwykle użytecznym typem przywódcy dla PO jako formacji, która dąży do maksymalizowania swej władzy. Wie o tym dobrze i on sam, i krąg otaczających go pretorian, zmuszonych do trzymania na wodzy swej ukrywanej niechęci wobec tak popularnego szefa.

Autor jest politologiem związanym z SWPS i UJ

—not. mog

Każda z partii politycznych, która będzie wykorzystywać temat katastrofy smoleńskiej w swojej kampanii wyborczej, pokaże jedynie swą miałkość. To, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, było bezprecedensowym i tragicznym w skutkach wypadkiem losowym.

Mówiąc o tej tragedii, politycy wszystkich opcji winni ważyć wypowiadane słowa po to, by nie jawić się w oczach wyborców jako ci, którzy chcą wykorzystać tę tragedię dla doraźnych celów politycznych. Najlepszą formą uczczenia pamięci o ofiarach katastrofy byłoby przyjęcie założenia, że była to bolesna dla nas wszystkich utrata najwyższych rangą urzędników państwowych. A zarazem niewyobrażalny dramat dla ich rodzin.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?