Bardzo bezlitośnie napisał „The Economist" o naszej europejskiej prezydencji (nawiasem, sugerowałbym raczej pisownię „prezydęcji", bo w tym wypadku to przecież nie od „prezydować", przewodzić, ale od „dąć"). Zamiast napisać, że Polska pod rządami Partii świeci przykładem optymizmu, wzrostu gospodarczego i wiary w ideę europejską, brytyjski tygodnik zwyczajnie sobie kpi z kraju, która pozwala sobie pouczać Europę jednocześnie u niej żebrząc. Że nawet nie jest w strefie euro, bo nie potrafi zapanować nad swoim zadłużeniem, a pcha się na poważne spotkania z dobrymi radami, jak ratować wspólną walutę po greckim kryzysie. W gruncie rzeczy owe przytyki i całkiem już serio wyrażona zapowiedź, że „nadmierna arogancja" i „zbyt ambitna prezydencja" mogą wywołać „więcej animozji niż pochwał" i skończyć się „klapą" służą jasnemu przesłaniu: „Polska jest też największym odbiorcą unijnych funduszy na pomoc regionalną i chce większego wspólnego budżetu, co ustawia ją w kolizji z dużymi krajami, jak np. Wielka Brytania".
Brytyjczycy prezentują oczywiście wyższą kulturę, niż imperialne elity rosyjskie, nie ma tu mowy o retoryce „wielkiego narodu", dla którego pouczanie przez byle Polaczków, nie dbających o własne państwo, jest zniewagą; zamiast brutalnego wskazywania nam miejsca w kącie jest raczej zimna ironia. Ale sens artykułu w „The Economist" jest taki sam mniej więcej, jak licznych komentarzy w prasie rosyjskiej. Wielkie narody mają wielkie interesy, a małe powinny znać swoje miejsce. Oczywiście, Europa stawia na Tuska, więc jeśli Tusk potrzebuje się puszyć przed rodakami dla wygrania wyborów (a to wszak prawdziwy priorytet tej „prezydęcji") to nikt mu w tym spektaklu nie będzie przeszkadzać. Ale w dyskursie elit, a taki właśnie wyraża cytowany tygodnik w przeciwieństwie do chętniej u nas cytowanych gazet codziennych, powiedziane jest jasno: żadnych marzeń. Europa dość się już sparzyła na Grecji. Uwierzyła, że europejskie pieniądze idą na rozwój, a one tymczasem zostały przejedzone.
Nietrudno przecież zauważyć, że podobny mechanizm działa i u „największego odbiorcy unijnych funduszy na pomoc regionalną". Nasz narastający dług nie wynika z inwestycji, tylko z konsumpcji. Polska przy wielokrotnie słabszej gospodarce ma administrację i budżetówkę równie rozdętą jak Francja, i stale je powiększa. Swą dobrze wykształconą „siłę roboczą" w ogromnej części eksportuje, nie mogąc dać jej zatrudnienia u siebie, choć roboty do wykonania na miejscu jest mnóstwo. Rodzima przedsiębiorczość jest dławiona bądź deprawowana wzięciem na unijne kroplówki, gdy tymczasem gospodarka stopniowo przechodzi pod dominację wielkich, międzynarodowych koncernów, co oznacza stopniową utratę tak wysoko dziś cenionej innowacyjności.