Próba wprowadzenia ustawowej ochrony życia spowoduje, że w przyszłej kadencji Sejmu łatwiej będzie poszerzyć dostęp do aborcji – wynika z tekstu Piotra Zaremby "Prezent dla przeciwników ochrony życia" ("Rz", 19 lipca). W podobnym tonie wypowiadał się wcześniej Igor Janke w artykule "Czy wiecie, co robicie" ("Rz", 27 czerwca).
To często spotykana argumentacja. Ilekroć podejmowane są próby zagwarantowania ochrony życia nienarodzonych, słyszymy, że naruszanie istniejącego kompromisu spowoduje przesunięcie wahadła w drugą stronę. Jednak fakty wcale tego nie potwierdzają. Zwolennicy aborcji odnoszą zwycięstwo właśnie wtedy, kiedy jej przeciwnicy są bierni.
Bierność sprzyja radykałom
Skrajna lewica ma wypisane na sztandarach prawo do aborcji i nie musi być prowokowana, żeby zacząć działać. Robi to cały czas, w miarę swoich możliwości. Przypomnijmy najbardziej dramatyczny epizod walki o aborcję w Polsce, czyli sprawę 14-latki z Lublina, która zaszła w ciążę ze swoim 18-letnim chłopakiem.
W akcję na rzecz usunięcia jej dziecka zaangażowali się wszyscy możliwi zwolennicy legalizacji sztucznych poronień: organizacje feministyczne, "Gazeta Wyborcza", w końcu także minister zdrowia Ewa Kopacz, która wskazała szpital, w którym przeprowadzono zabieg. Czy zostali czymś sprowokowani przez obrońców życia? Czy ich działanie spowodowały wypowiedź jakiegoś biskupa, kampania billboardowa na rzecz zakazu aborcji, zbieranie podpisów w tej sprawie? Niczego takiego nie było. Popierający aborcję po prostu zrobili swoje, wykorzystując nadarzającą się okazję.
Także w Hiszpanii, o której wspomina Igor Janke, legalizacji aborcji bez ograniczeń nie spowodowały próby zakazania przerywania ciąży. Już w 2004 r. socjaliści, idąc do wyborów, zapowiadali zmianę dotychczasowej ustawy. Dopiero po zwycięstwie partii Jose Luisa Zapatero obrońcy życia zaczęli organizować masowe marsze, a ich działania nie sprawiły, że Zapatero wprowadził zmiany z większą determinacją. Przeciwnie, wstrzymał prace, tłumacząc to "brakiem dostatecznej zgody" społeczeństwa. Aborcję na życzenie zalegalizował dopiero w następnej kadencji, gdy się okazało, że opór obrońców życia jest zbyt słaby, by odsunąć socjalistów od władzy.