Panowie piloci, czas powiedzieć prawdę

Apeluję do pilotów 36. pułku - tych w czynnej służbie i tych już poza służbą – przestańcie milczeć - pisze Piotr Gociek

Aktualizacja: 07.08.2011 11:27 Publikacja: 07.08.2011 11:19

Łatwo w ostatnich dniach przyszło ustalenie kto jest winien koszmarnej sytuacji w polskim wojsku, szczególnie w lotnictwie, a najszczególniej - w 36. spec-pułku. Za łatwo.

Minister poleciał na pysk, nowy minister w porozumieniu z premierem rozwiązał feralną jednostkę, wręczył serię dymisji armijnym dygnitarzom - i pozamiatane. Teraz najjaśniejsza władza będzie mogła chwalić się tym, jak to szybko i bezlitośnie wyciągnęła konsekwencje, a dziennikarze - już to zresztą robią - przebąkiwać o tym, że może podobny porządek trzeba zrobić w paru innych jednostkach. Z samych publikacji "Rzeczpospolitej" dałoby się ułożyć długą listę ognisk zarazy do wypalenia - od dziwnych przetargów poczynając, przez serię zaniedbań w przygotowaniu zagranicznych misji (czasem zaniedbań zbrodniczych, bo kończących się śmiercią nieprzygotowanych żołnierzy), po fałszowanie dokumentów szkoleń pilotów wojskowych śmigłowców.

Owszem, polska armia jest chora, i czeka ją długi proces rekonwalescencji - oby zaczął się jak najszybciej. Jednak warunkiem skutecznego leczenia jest postawienie właściwej diagnozy. Czy za całe zło w polskim lotnictwie wojskowym i systemie szkolenia odpowiadają piloci 36. pułku, „betonowi" generałowie którzy oszukiwali szefa MON oraz tenże szef MON, psychiatra z zawodu, minister obrony z przypadku (został nim, bo tak akurat Donaldowi Tuskowi wyszło z układanki sił wewnątrz Platformy)?

Chyba nie całkiem.

"Polski lotnik poleci i na drzwiach od stodoły" - to jedna ze złotych myśli prezydenta Bronisława Komorowskiego. Czy to zachęta do przestrzegania procedur i unikania brawury?

"Rządowy samolot usiadł na pasie startowym zamkniętego lotniska" to z kolei cytat z doniesień prasowych z zeszłego roku. Jak informowały "Fakt" i "Nie", 26 kwietnia 2010 r. - dwa tygodnie po katastrofie smoleńskiej! - w Bydgoszczy przed godziną 8 rano wylądował jak-40 z 36. specpułku, by zabrać do Luksemburga ministra Radosława Sikorskiego. Lotnisko było zamknięte, na wieży kontrolnej - żywego ducha, bo w poniedziałki kontrolerzy przychodzą tam do pracy na godz. 9:50. Samolot wylądował, zabrał pasażera, poleciał.

Wszystkie możliwe procedury zostały zatem złamane, a wszystko co się wydarzyło było absolutnie niedopuszczalne i nielegalne. Ale panu ministrowi akurat się spieszyło za granicę, więc powietrzna taksóweczka wojskowa karnie musiała się w Bydgoszczy stawić. No i się stawiła. Chyba nie z powodu widzimisię pilotów 36. pułku albo ich "betonowych" generałów, prawda? Nie sądzę by prowadząca samolot załoga obudziła się rano i zawołała ochoczo "ech! jesteśmy tacy elitarni, w dodatku niewyszkoleni na symulatorach, może byśmy złamali dziś jakieś przepisy?".

"30 godzin przed lotem do Smoleńska Tu-154 zderzył się w powietrzu z ptakiem" to już informacja z "Rzeczpospolitej", która ujawniła że 8 kwietnia 2010 r, po owym incydencie maszyna nie zawróciła (choć zgodnie z przepisami powinna) na lotnisko w Pradze, ale kontynuowała lot do Warszawy. Na pokładzie samolotu był premier Donald Tusk wracający ze spotkania z prezydentem USA Barackiem Obamą.

Tuż po starcie załoga rządowej maszyny usłyszała głuche uderzenie w nosową część kadłuba. Tu-154 był wtedy w tzw. fazie wznoszenia, na wysokości 1220 m - wynika z meldunku do dowódcy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, do którego dotarła "Rz". Załoga samolotu powinna zawrócić i poddać maszyną oględzinom. Nie zrobiła tego. Półtorej doby później ten sam samolot rozbił się pod Smoleńskiem.

Stosując wobec bohaterów lotu z 8 kwietnia logikę używaną przez dziennikarzy niektórych mediów wobec organizatorów lotu z 10 kwietnia (i wobec obecnego 10 kwietnia na pokładzie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego) mógłbym zapytać tak - piloci nie zawrócili do Pragi, bo nie chcieli, czy dlatego, że ktoś wywierał na nich presję? Czy "główny dysponent" lotu z Pragi do Warszawy coś powiedział, czy milczał? A jeśli nic nie powiedział, to czy jego milczenie nie jest aby dowodem jego winy? A jak było podczas innych lotów?

A jeśli nikt na pokładzie samolotu nie wiedział o incydencie, bo załoga ukryła ten fakt przed dowódcami i premierem Tuskiem, to dlaczego za tym faktem nie poszły potem dymisje lub co najmniej dochodzenia? Do cholery, chodziło w końcu o samolot z premierem polskiego rządu na pokładzie!

Fatalnej sytuacji w polskim lotnictwie wojskowym winni są pewnie i kiepski minister (już zdymisjonowany), i generałowie, i - w części - sami piloci. Ale czy to na pewno komplet winnych?

Apeluję do pilotów 36. pułku - tych w czynnej służbie i tych już poza służbą – przestańcie milczeć. Niech znajdzie się wśród was choć jeden sprawiedliwy, który opowie, jak to było naprawdę. Ktoś, kto głośno wyzna to, co mówicie anonimowo i po cichu dziennikarzom. Ile razy musieliście gdzieś lecieć, bo w ostatniej chwili coś się przypomniało któremuś z ministrów, a z Bydgoszczy (lub skądinąd) było akurat wygodniej. Ile razy startowaliście inną maszyną niż ta, którą mieliście lecieć, bo owa oryginalna nawet nie odpalała (taki jest park maszynowy 36. Pułku i takie przypadki są udokumentowane). Opowiedzcie o tym, co do was mówili politycy różnych szczebli i opcji - i przy jakich okazjach. Z jakim wyprzedzeniem (lub bez) kancelarie prezydenta i premiera zamawiały loty. Kto i co do was mówił/pisał gdy owe kancelarie wyrywały sobie samoloty przed zagranicznymi delegacjami. Czym jeszcze chełpili się nasi ojcowie narodu, oprócz tego, że ponoć potraficie latać "na drzwiach od stodoły".

Pora jest akuratna - dziś cały kraj chętnie prawdy wysłucha. Jeśli jej nie ujawnicie, wam i waszym kolegom przyjdzie żyć do końca dni jako "tym z tego pułku, co zabił prezydenta i 95 innych osób". Przejdziecie do historii tylko jako główny (jeśli nie jedyny) sprawca tragedii smoleńskiej), zgodnie wskazany przez MAK i ekspertów komisji Millera, wśród których brylują dziś ci sami wojskowi, którzy wcześniej odpowiadali za nadzór nad armią. Oni zawsze spadną na cztery łapy. Dalej będą ekspertami, generałami, ministrami. A wy? Wam zostanie tylko hańba do przełknięcia.

Zatem - kto pierwszy?

Łatwo w ostatnich dniach przyszło ustalenie kto jest winien koszmarnej sytuacji w polskim wojsku, szczególnie w lotnictwie, a najszczególniej - w 36. spec-pułku. Za łatwo.

Minister poleciał na pysk, nowy minister w porozumieniu z premierem rozwiązał feralną jednostkę, wręczył serię dymisji armijnym dygnitarzom - i pozamiatane. Teraz najjaśniejsza władza będzie mogła chwalić się tym, jak to szybko i bezlitośnie wyciągnęła konsekwencje, a dziennikarze - już to zresztą robią - przebąkiwać o tym, że może podobny porządek trzeba zrobić w paru innych jednostkach. Z samych publikacji "Rzeczpospolitej" dałoby się ułożyć długą listę ognisk zarazy do wypalenia - od dziwnych przetargów poczynając, przez serię zaniedbań w przygotowaniu zagranicznych misji (czasem zaniedbań zbrodniczych, bo kończących się śmiercią nieprzygotowanych żołnierzy), po fałszowanie dokumentów szkoleń pilotów wojskowych śmigłowców.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
felietony
Marek A. Cichocki: 80 lat po wojnie Polska staje przed olbrzymią szansą
analizy
Włoski historyk Massimiliano Signifredi: Obiecujący początek papieża Leona XIV
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem