Wizy Izraelczycy musieli kupić od rumuńskiego dyktatora Nicolasa Ceausescu, który akurat potrzebował dewiz na kolejne kilkaset par butów. Pamiętam to wszystko tak dobrze, bo byłem jednym z członków tej delegacji.
Pamiętam, że zatrzymaliśmy się w jakimś hoteliku. Zeszliśmy na dół do baru. Siedziała w nim kobieta. Gdy usłyszała, że mówimy po hebrajsku, drgnęła i zaczęła się nam przypatrywać. Okazało się, że jest Żydówką, Dzieckiem Holokaustu. Podczas wojny przygarnęli ją Polacy, ochrzcili i aby kamuflaż był pełen, nadali imię Krystyna. Całe życie przeżyła z polską rodziną.
To wzruszające, zaskakujące spotkanie przypomniało mi się, gdy dowiedziałem się, że w Warszawie odbywa się 23. Światowy Zjazd Dzieci Holokaustu. Przybyli na niego ocaleni z całego świata. Każdy z nich ma do opowiedzenia historię nie tylko o barbarzyństwie nazistów, ale również o heroizmie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. O wielkich bohaterach, którzy narażali dla nich życie.
Sam jestem Dzieckiem Holokaustu. Uratowali mnie sąsiedzi w Borysławiu. Wiem, co przeżywali zarówno Sprawiedliwi, jak i te biedne dzieci. Siedzące w piwnicach czy w schowkach w ścianach. Nie mogły płakać, zakasłać ani się zaśmiać. Pozbawiono nas dzieciństwa. Byliśmy starymi dziećmi. Potem zaś wielu z nas stanęło przed bolesnym dylematem.
Po wojnie organizacje żydowskie szukały takich dzieci jak my. I ci malcy – często pięcio-, sześcio- czy dziesięcioletni – musieli dokonać bolesnego wyboru. Wrócić do swojego żydowskiego świata, świata biologicznych rodziców i ich religii, czy zostać z nowymi rodzicami w świecie chrześcijańskim. Wybierali rozmaicie. Jedni wyjechali do Izraela, inni zostali w Polsce.