Na przekór narracjom medialnych kreatorów, 140- znakowym przekazom na Twitterze i monologom na raty w rozlicznych blogach, chcę pisać o sile w polityce. Sile i słabościach naszego kraju. Jest to tym bardziej potrzebne, że gdy jeszcze jedną nogą stoimy na zielonej wyspie, pod drugą kryzys podmywa jej brzegi. Powiedzmy więc sobie od razu na początku, że za nic mam przeciwstawianie racjom siły – siły racji, przeciwstawianie państwu narodowemu – europejskiej integracji czy też kwestionowanie sensu naszych krajowych wyzwań przez wyzwania globalne.
Bezsilność
W wielobiegunowym świecie państw integrujących się i jednocześnie konkurujących trzeba mieć własny potencjał władzy, aby chociaż współdecydować, choćby o kierunku, w którym dokonują się zmiany w Europie. Wirtualnie – w sieci, na Twitterze czy Facebooku – można wszystko zaprojektować. W realu da się zrobić tylko tyle, na ile nas stać intelektualnie i materialnie. Rozważmy zatem, jakie nasze własne zasoby mogą być lepiej wykorzystane, aby Polska stała się silniejsza i bezpieczniejsza. I zamiast mówić o wojnie w następstwie kryzysu finansowego, lepiej mobilizować siły zdolne przeciwstawić się możliwym wyzwaniom.
Wszak finis Poloniae za Stanisława Augusta nie był wynikiem inwazji zewnętrznej, lecz bezsilności społeczeństwa i władzy. Polska upadła, gdyż państwa ościenne zdyskontowały swoje przewagi mocy. A to że koniec Polski poprzedził piękny projekt polityczny Konstytucji 3 maja – drugiej w kolejności po amerykańskiej – niczego nie zmienia. I w 220 lat po tym wydarzeniu tzw. marketing narracyjny nie wygra z bilansem sił. W twardej, bezwzględnej rywalizacji siła racji musi przegrać z racją siły.
Rozważając kwestię siły w jej narodowych ramach, bynajmniej nie sytuujemy się w opozycji do Unii Europejskiej. Polacy chcąc budować pozycję w Europie i w świecie, na razie mogą tylko o tym pomarzyć. Bowiem nasz status w Europie jest niedowartościowany na własne życzenie. Nie wystarczy być szóstym krajem Europy pod względem ludności i terytorium. Trzeba jeszcze tworzyć własne standardy, stosować je w praktyce i w ten sposób faktycznie równać do lepszych.
I jeśli Polacy skarżą się przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w Strasburgu na opieszałość i nadużycia polskiej administracji, to chyba nie dlatego, że jako obywatele nie rozumieją europejskich kryteriów. Przeciwnie, znają je lepiej niż rządzący pomiędzy Odrą a Bugiem.