Byłem akurat na Uniwersytecie Yale, gdy w 2008 roku Barack Obama zostawał 44. prezydentem Ameryki. Pamiętam doskonale entuzjazm studentów i profesorów, jaki towarzyszył wyborowi pierwszego czarnoskórego amerykańskiego przywódcy. Nie zapomnę nadziei, jaką żywili – szczególnie ludzie młodzi – mówiąc: Teraz w końcu idzie zmiana, której potrzebuje Ameryka. Niemal każdy z nich miał poczucie, że kraj czeka nieuchronny przełom. Parafrazując słynne hasło alterglobalistów, którzy od lat powtarzają, że "inny świat jest możliwy", chciało się wówczas krzyczeć: Inna Ameryka jest możliwa.
Jednak nadzieja i entuzjazm ludzi, które wyniosły Obamę do władzy, miały w sobie coś niepokojącego. Większość "zwykłych Amerykanów" tak bardzo tęskniła za radykalnymi zmianami, że Obama mimo najszczerszych chęci nie mógłby sprostać ich oczekiwaniom. Kraj po dwóch kadencjach George'a W. Busha był w rozsypce. Kwestią czasu było, kiedy ich nadzieje związane z wyborem nowego prezydenta przerodzą się w rozczarowanie, które przyniosą jego rządy.
Tyle że Obama rozczarował szybciej, niż chcieliby tego nawet jego zagorzali zwolennicy. Bo prezydent, który tyle mówił o sprawiedliwości społecznej, który obiecał skończyć z dyktatem rynku, nawet nie podjął próby zmiany sytuacji. Można powiedzieć, że dzisiejsze rozczarowanie Amerykanów jego prezydenturą bierze się stąd, że już na wejściu skapitulował. Że nim wprowadził się do Białego Domu, uszedł z niego cały reformatorski zapał, który prezentował jako kandydat na prezydenta "innej Ameryki".
Gdzie są źródła jego niemocy?
Są dwie zasadnicze przyczyny. Przede wszystkim odwaga myślenia musi iść w parze z odwagą działania. Sukces Obamy polegał na tym, że jako pierwszy odważył się pomyśleć kategoriami "innej Ameryki". Innej niż ta tradycyjna, której ikoną był George W. Bush, a której interesy dobrze oddaje imperialna triada: wojsko, które zdobywa, handel, który otwiera rynek, oraz misjonarski prozelityzm, który konserwuje społeczeństwo. O ile więc Obama myślał odważnie, o tyle odważnie nie potrafił działać. Nie przekuł słów w czyny.
I właśnie brak mocy działania to kolejne źródło rozczarowania Amerykanów jego polityką. Jak wiemy, idee pozbawione mocy są bezsilne. Błąd obecnego lokatora Białego Domu polega na tym, że chciał zadowolić wszystkich. Tyle że – jak mawiał Jacek Kuroń – jeśli chcesz się podobać wszystkim, to zapisz się do orkiestry dętej. W konsekwencji Obama nie tylko nie zadowolił wszystkich, ale i wszystkich rozczarował. Roztrwonił ten wielki kapitał, który zdobył i którym został obdarzony i przez Amerykanów, i przez dużą część obywateli na całym świecie.