Lewica roztrwonili poparcie

Czołowi politycy SLD zaczęli udawać, że są kimś innym, lepszym od środowiska, z którego wyrośli, czyli od ludzi broniących dorobku Polski Ludowej. Szukali sobie lepszego towarzystwa – pisze socjolog i publicysta

Aktualizacja: 27.10.2011 21:43 Publikacja: 27.10.2011 21:34

Stanisław Kwiatkowski

Stanisław Kwiatkowski

Foto: Fotorzepa, Michał Sadowski MS Michał Sadowski

Red

Kto dziś pamięta, że była taka partia, różnie się nazywała, miała w akronimie literę "D": UD, PD, LiD. Ten ostatni skrót oznaczał połączenie z SLD. Pomysł okazał się "do de" i została tylko "GW", która napisała ostatnio, po wyborze Leszka Millera: "dlaczego sympatyk lewicy musi dziś wybierać między towarzyszem Szmaciakiem z SLD a jakobińskim antyklerykałem od Palikota. Lewica zasługuje na więcej".

Chciałoby się zapytać – więcej czego? Chyba nie upokorzeń, bo tych było w nadmiarze. Mówili wyniośle, z pańska, że Sojuszowi mniej wolno, jeśli proponowali mezalians – to z "wielkimi indywidualnościami lewicy". Jak to zwykle bywa z nieodwzajemnioną miłością, reagują z wściekłością. Widać jeszcze im nie przeszło, dobijali Napieralskiego niemal codziennie, bo "aparatczyk", teraz rzucili się na Millera. Wolą Kalisza, wiadomo, ogromna "indywidualność lewicy", ikona dobrostanu.

A propos, co "sympatyk lewicy musi dziś wybierać"? Media wypełniły się tekstami o starciu dwóch wizji: Millera i Kalisza. Jako sympatyk lewicy uważam, że obie mają nikłe szanse, chyba że...

Zalążek klęski

Zanim dokończę zdanie, przedstawię skróconą diagnozę sytuacji – po wojskowemu – "ocenę położenia", bo partia przecież "leży". Stoczyła się po równi pochyłej ze szczytu w roku 2001. Elektorat lewicy mobilizowało wówczas szaleństwo dekomunizacji, lustracji i innych wariacji nieudolnego rządu Jerzego Buzka i partii Mariana Krzaklewskiego (takiego prawicowego Olejniczaka). No i był szczytny cel: doprowadzenie Polski do struktur europejskich pomimo oporu prawicy, episkopatu i straszenia w Radiu Maryja.

W ogromnym sukcesie tkwił zalążek klęski. Już po roku SLD mocno stracił w wyborach samorządowych. Notowania były coraz gorsze w kolejnych sondażach – jeszcze przed polowaniem na Lwa R. i nagonką redaktorów "GW". Lawinowy spadek poparcia, balansowanie na granicy progu wyborczego trwa od kilku lat. Millerowi przydałby się jakiś remanent. Rządził, gdy wyborcy pokazali Sojuszowi czerwoną kartkę, i sam wypadł z gry. Przypomnę, że nieszczęście dla Sojuszu zaczęło się wówczas, kiedy jako premier, myśląc zapewne o sukcesji po drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego, chciał podobać się wszystkim, jak to kandydat na najwyższy urząd w RP.

W rywalizacji z prezydentem zaczęto naśladować jego "miękką" politykę, unikano sporów o pamięć i dziedzictwo, też nawoływano: "Patrzmy wprzód", "Ścigajmy się o przyszłość". Mądre hasło z batalii o prezydenturę uczyniono myślą przewodnią na partyjny (a więc stronniczy!) użytek. Co innego prezydent wszystkich Polaków, a co innego partia, która idzie do wyborów, licząc przede wszystkim na poparcie własnego elektoratu.

A wyborcy oczekiwali od swojej reprezentacji politycznej sprzeciwu wobec dekomunizacyjnych dyskryminacji i prześladowań, że zacznie organizować ludzi w proteście, w obronie pokoleń, które żyły i współtworzyły PRL, że w spornych sprawach będzie aktywną stroną polemik, bez przymilania do prywatnego biznesu, zabiegania o względy hierarchów kościelnych otwarcie zwalczających lewicę, służalczych zachowań wobec nowego wielkiego brata, tym razem z Zachodu.

Co to za pragmatyzm

Niestety, kierownictwo Sojuszu dało sobie narzucić gorset politycznej poprawności, miotało się, lekceważąc swoich i mizdrząc się do przeciwników politycznych, prawicowych mediów (chociaż te i tak im nie darowały w szale dekomunizacji). W okolicznościach zimnej wojny domowej czołowi politycy SLD zaczęli udawać, że są kimś innym, lepszym od towarzystwa, z którego wyrośli – czyli od ludzi broniących dorobku Polski Ludowej i swoich życiorysów. Szukali sobie lepszego towarzystwa. Towarzystwa z kasą.

Trwonili resztki poparcia, np. środowiska wojskowego, nobilitując zdrajcę jak bohatera narodowego, kpiąc z wyborców wiernych żołnierskiej przysiędze. Chcieli wybierać przyszłość, chociaż malały ich szanse, że zostaną wybrani.

Władze partii uważały się za ludzi pragmatycznych, znaczy kierujących się skutecznością w działaniu i użytecznością. Jeśli jednak skuteczność i użyteczność sprowadza się do dbałości o korzyści osobiste, powstaje problem nazywany oportunizmem. Co to za pragmatyzm, skoro każdy walczy przede wszystkim o swoje i dla własnej kariery szkodzi całej formacji?

W sondażu Pentoru pytano, czym kierują się polscy politycy. Prawie  87 proc. wybrało odpowiedź – własnym interesem. Właśnie stąd brały się pretensje do SLD. Irytujące były publiczne wypowiedzi pseudopragmatycznych liderów lekceważące własną bazę w przekonaniu, że głosy byłych członków PZPR mają jak w banku, bo ci i tak zagłosują zgodnie z oczekiwaniami, nie mają wyjścia. A może, w co trudno uwierzyć, w ogóle cynicznie spisywali ich na straty?

Wbrew głoszonym ideałom, w praktyce politycznej partia popełniła niewybaczalne błędy. Parlamentarzystom SLD pamiętano fakty rozmyślnego działania, jakby na złość własnym wyborcom, z premedytacją realizowali coś innego, niż obiecywali i czego oczekiwano (niektórzy nawet tego nie ukrywali). Pozostając na pozycjach neoliberalnej lewicy, SLD, rządząc, utracił wiarygodność, roztrwonił zaufanie własnego elektoratu i pozbawił go nadziei na zmiany.

Charakter prymusa

Zawiedzeni wyborcy, nie mając gwarancji, że błędy się nie powtórzą, wzięli odwet w 2005 r., albo głosowali na konkurencję, albo zostali w domu w dniu wyborów (stąd tak niska frekwencja). Jeśli głosowano na swoich, to – mimo wszystko, "zaciskając zęby", jak napisał jakiś czytelnik "Trybuny". Wtedy działał jeszcze straszak PiS, a nawet prawdopodobieństwo PO – PiS, no i Sojusz poszedł na wybory z odmłodzonym kierownictwem – Wojciechem Olejniczakiem i Grzegorzem Napieralskim.

Jak się okazało, młodzi liderzy też chcieli uciec w przyszłość, dali sobie wmówić wstręt do "twardego" elektoratu, że powinni się wstydzić i wyrzec rodowodu. Olejniczakowi pamiętano to, co mówił o PRL, jak odcinał się od własnego dziedzictwa, dystansował od czasów PZPR. Wyznania te padały z samych szczytów SLD, w konkretnej sytuacji i otoczeniu politycznym, w okolicznościach "bitwy o pamięć".

SLD znajdował się cały czas w stanie oskarżenia za przeszłość, grożono mu dekomunizacyjną degradacją i atakami lustracyjnymi; przeciwnicy polityczni nie przebierali w środkach. Młodzi pewni swego postanowili "zmniejszyć elektorat negatywny Sojuszu". Wyliczyli sobie, że trzeba zabiegać o młodzież, bo do urn wyborczych poszedł wyż demograficzny. Nazywali się młodą, nową lewicą, co miało podkreślać dystans od starego, czegoś wstydliwego, co było, minęło, oby bezpowrotnie. Jakby przeszłość była wyłącznie i w całości naganna.

Uniki na temat tego, co w przeszłości było dobre, a co złe, młodzi motywowali chęcią pojednania, zaniechaniem sporów z niedawnej przeszłości, budowaniem narodowej wspólnoty w imię historycznego kompromisu. Chcąc nie chcąc, w konfrontacji z ekspozycją prawicowej polityki historycznej, bezwolność taka była oczywistym błędem, odpowiedzią na wszechobecne kompromitowanie dokonań starszych pokoleń. Potwierdziło się, że od własnego dziedzictwa uciec nie sposób, dobiją po drodze i zabiorą elektorat.

Tyle dla przypomnienia Leszkowi Millerowi. Sądzę, że tych samych głupstw co kiedyś już nie zrobi; całe życie uczy się i ma charakter prymusa.

Góra dobroduszności

Z kolei Ryszard Kalisz czaruje, proponując coś, co już było i się skończyło. "Otwarcie na inne środowiska", liczenie na opatrzność "wybitnych indywidualności" w obecnej sytuacji to albo jakieś pobożne życzenia "GW", albo ponowny kamuflaż.

Gwoli przypomnienia: Aleksander Kwaśniewski pod koniec prezydentury, po porażce wyborczej SLD i pod wpływem konfliktu z jego kierownictwem dążył przy pomocy nowych, młodych liderów do wymarzonego połączenia z działaczami dawnej opozycji, w imię historycznego kompromisu, "porozumienia ponad podziałami". Jak się potem okazało, za LiD kryła się dość czytelna strategia dokończenia rozłamu zapoczątkowanego przez Marka Borowskiego, czyli ostatecznego rozprawienia się z dogorywającym Sojuszem. Deal traktowali ze wstrętem, liczyli, że w rekompensacie za swoje szlachetne pochodzenie i tytuły dostaną partyjne wiano, struktury Sojuszu.

Niepowodzenie tej koncepcji, można przypuszczać, wynikało z nieudolności Olejniczaka; nie zaimponował młodym, a starszym tym bardziej. Koniunkturalne przymierze miało ułatwić wejście do parlamentu partyjkom bez elektoratu i sierotom po UW. Kto z podstawowego elektoratu SLD chciałby głosować na ugrupowanie, którego czołowi politycy opowiadali z pogardą o najsilniejszej partii lewicy, że jest "anachronicznym, bezideowym tworem, który szermuje przestarzałymi, głupimi hasłami". Mówił to gorliwy lustrator i współtwórca IPN. Trzeba mieć krótką pamięć, żeby godzić się na porozumienie ze zwolennikami ideologii odwetu i wrogiej polityki historycznej.

Dziś "wielkie indywidualności lewicy" i "GW" chcą przy pomocy Kalisza – człowieka z plasteliny, tej góry dobroduszności – znów ożywić ugrupowania w stanie agonalnym. A owe "wielkie indywidualności" to faceci narcystycznie zapatrzeni w siebie, kreujący własną wielkość, primabaleriny nienadające się na liderów (co komu z lidera, który w środku kampanii wyborczej zostawia swoje ugrupowanie i ucieka do puszczy). Otwarcie na innych to przede wszystkim rozszerzona oferta programowa, zmiana formuły działania itp. rozwiązania uwzględniające interesy potencjalnych zwolenników.

Do nowej formuły polskiej lewicy powinno się zmierzać, trzymać ten kierunek. "Nowej" znaczy w domyśle nowoczesnej, zbliżonej do "młodej lewicy", tej, która cały czas krytykuje "starą". Zanim jednak "nowa lewica" zdobędzie jakie takie poparcie społeczne, "stara" musi utrzymać partię przy życiu przy dotychczasowej bazie wyborczej. Sojusz walczy o przetrwanie.

Korekta kapitalizmu

Nadzieje upatrywałbym w tym, że SLD pozostaje niezmiennie główną partią alternatywną dla wyborców innych partii. Dla co czwartego wyborcy Sojusz to partia "drugiego wyboru", według CBOS ciesząca się też sporym zainteresowaniem niezdecydowanych, aż co piąty (21 proc.) skłonny był go poprzeć. Jest więc szansa na awans, ale i można wypaść z rankingu – zwłaszcza z Kaliszem w roli lidera. Poseł Ryszard Kalisz nie nadaje się do partyjnej bijatyki, byłby dobrym rzecznikiem klubu, i tak cały swój czas spędza, wędrując od redakcji do redakcji.

SLD jest formacją przejściową, na okres zmiany systemowej; trzeba się z tym pogodzić, jak pogodzono się – w sposób świadomy – z samounicestwieniem PZPR. Transformacja trwa. Nie wszystko zasługuje na kontynuację, "ustrój jest moralnie niesprawiedliwy" – powiada Zbigniew Brzeziński. Potrzeba korekty obecnego kształtu kapitalizmu i gospodarki jest oczywistością i czeka na poważną debatę wszystkich sił politycznych.

Autor jest socjologiem polityki, pułkownikiem w stanie spoczynku, absolwentem Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego. Był także organizatorem i pierwszym dyrektorem Centrum Badania Opinii Społecznej (1983 – 1990) oraz członkiem Rady Konsultacyjnej przy Wojciechu Jaruzelskim (1986 – 1989)

Kto dziś pamięta, że była taka partia, różnie się nazywała, miała w akronimie literę "D": UD, PD, LiD. Ten ostatni skrót oznaczał połączenie z SLD. Pomysł okazał się "do de" i została tylko "GW", która napisała ostatnio, po wyborze Leszka Millera: "dlaczego sympatyk lewicy musi dziś wybierać między towarzyszem Szmaciakiem z SLD a jakobińskim antyklerykałem od Palikota. Lewica zasługuje na więcej".

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?