Określenie książki o aborcji ("Duża książka o aborcji") mianem podręcznika dotyczącego seksualności dla nastolatków jest tak samo kuriozalne, jak domaganie się, aby została ona zatwierdzona w tym charakterze przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Tytułu książki nie dobiera się arbitralnie. Poza akcentem reklamowym zdradza on intencje autora. Seksuolodzy – nie mylmy ich jednak z aktywistami Palikota – podkreślają, że seksualność jest zjawiskiem wieloaspektowym, obejmującym wiele cech i czynności człowieka. W tytule książki Szczuki i Bratkowskiej nie ma o tym mowy, jej treść podporządkowana jest bowiem nie edukacji seksualnej, tylko proaborcyjnej. O tym pisałem już wcześniej ("Zaprzeczenie edukacji seksualnej", "Rz", 30 września; "Logika brzucha", "Rz", 28 października).
Prezerwatywy i marihuana
Gusta czytelników nie są ani jedynym, ani wyłącznym kryterium uznania jakiejś książki za podręcznik, tak jak nie są nim peany stronniczych recenzentów, np. Wandy Nowickiej, która jako prawa ręka Palikota będzie się domagać od przyszłej minister edukacji wprowadzenia książki swoich koleżanek na listę lektur zalecanych do lekcji edukacji seksualnej w szkołach. Swój chwali swego – przecież to oczywiste.
Oprócz aspektu merytoryczno-dydaktycznego, który oceniają specjaliści, rolą podręczników jest współtworzenie tego, co społeczeństwo uznało za prawomocne i prawdziwe w sferze wartości. Jak pokazują badania socjologów, w 2010 roku liczba ankietowanych popierających zakaz aborcji przewyższyła liczbą przeciwników takich przepisów. Palikotowi i "jego kobietom" to bardzo przeszkadza. Demagogicznie przesądził więc, że to nie rodzice uczniów, tylko jego partia ma prawo wypowiadać się w imieniu Polaków za edukacją seksualną w szkole, a MEN ma być poddane jego gustom literackim.
Książka Szczuki i Bratkowskiej jest tak skonstruowana, aby czytelnik wchłonął laicki model seksualności uważany przez autorki za najlepszy, gdyż zachęca młodych ludzi do "bezpiecznego seksu" – dostarczając im równocześnie informacji, jak chronić się przed niechcianą ciążą i AIDS. Gdy słucham wypowiedzi feministek Palikota, przypomina mi się świadectwo pewnej psycholog, która cieszyła się z tego, że jej studiujący syn lubiany jest przez dziewczyny, bo często przyprowadzał je do domu. I była z niego dumna, bo sprzątając po nim pokój, znajdowała zużyte prezerwatywy. Co za edukacja seksualna! Gdyby jednak antykoncepcja nie zadziałała – dziewczyna będzie wiedzieć, co ma zrobić. "Duża książka o aborcji" rozpisuje się o tym w detalach. Palikot dorzuciłby działkę marihuany na ustabilizowanie nastroju – to kolejna rzecz, do jakiej się zobowiązał. Jeszcze tylko wódka dla nieletnich i będziemy mieli "złote lata" w społeczeństwie uwolnionym od moralności chrześcijańskiej.