ACTA i muzyka z Internetu - Cieślak

Trudno nie zauważyć, że protesty młodych ludzi przeciwko ACTA wynikają z pauperyzacji naszego społeczeństwa – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 31.01.2012 18:53

Jacek Cieślak

Jacek Cieślak

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Młodzi Polacy karmieni są przez starsze pokolenia i elity polityczne historią o peerelowskich brakach i odcięciu od dóbr Zachodu. A także mitem solidarnościowego zrywu, dzięki któremu powróciliśmy na łono zachodniej cywilizacji, by dziś być gospodarczą zieloną wyspą pośród państw UE pogrążonych w kryzysie. Wystarczy jednak wyjazd za granicę albo analiza danych statystycznych, by zdać sobie sprawę, że 22 lata po historycznym przełomie Polacy czują się biedakami Europy.

W połowie 2011 r. średni roczny zarobek w krajach tak zwanej starej Unii wynosił 21,4 tys. euro rocznie. Polska lokowała się dopiero na siódmym miejscu wśród nowych krajów członkowskich – ze średnim rocznym zarobkiem 5,4 tys. euro. Za nami były tylko Litwa, Rumunia i Bułgaria. W najbogatszym polskim województwie mazowieckim średni miesięczny zarobek wynosił 4180 zł, ale już w najbiedniejszym warmińsko-mazurskim – 2850 zł. Tymczasem nic nie ogranicza dostępu do świata reklamy, który lansuje konsumencki styl życia oparty na sloganie, że można mieć wszystko.

To oczywiste kłamstwo przynosi opłakane skutki. Za komuny Polacy wynosili z biur zeszyty, długopisy, z fabryk – śrubokręty i śrubki, a z placów budów – cegły i cement. Teraz zaś korzystają nielegalnie m.in. z muzyki, filmów i programów komputerowych. Nie pochwalam tego, ale najczęściej nie stać ich na normalne uczestnictwo w kulturze, gdy weekendowy bilet na film w warszawskim kinie kosztuje dla dorosłych 28, dla dzieci zaś 20 zł, czyli mniej więcej tyle samo co w Berlinie (8 euro). Ponad 20 lat po zburzeniu berlińskiego muru płacimy za kino tyle co Niemcy, zarabiając dużo mniej.

No code

Bardziej budujący jest przykład fonograficzny. Producenci muzyki już dawno uznali, że takie same ceny nagrań w Polsce i Niemczech nie mają nic wspólnego z wolnym rynkiem. Dlatego, gdy kilka lat temu Zachód znowu zaczął nam uciekać, wprowadzono tzw. polską cenę CD. Chodziło o to, by polscy fani mogli kupić premierowy album legalnie – za równowartość ok.  10 euro, bo zachodnia cena (17 – 20 euro) była nie do przyjęcia. Wydawcy płyt pamiętali, że piractwo fonograficzne w Polsce na początku lat 90. brało się z biedy, a nie tylko z postkomunistycznej mentalności.

Podczas manifestacji przeciwko ACTA objawili się "nowi, młodzi biedni" i to oni demonstrują przeciwko rozwiązaniom, które chronią autorów przed piractwem. Są pewnie dziećmi gorzej zarabiających. Nastolatkami i studentami wyposażonymi przez globalne koncerny w nowe urządzenia pozwalające na darmowe kopiowanie muzyki, filmów i gier, wychowanymi na reklamowym micie pełnego dostępu do dóbr konsumpcyjnych. W czym przeszkadza małe kieszonkowe i głodowe stypendium. Dlatego buntują się przeciwko światu korporacji, które proponują konsumentom towary po światowych cenach.

Świadomość zbyt wysokich kosztów dóbr kultury mają również największe gwiazdy. To dlatego grupa Radiohead po zakończeniu umowy z dużym koncernem sprzedawała płytę w sieci za "co łaska". A dziś wielu artystów, by ominąć kosztowną fonograficzną biurokrację, wystawia muzykę online za darmo, traktując ją jako rodzaj zaproszenia na koncerty. I na nich dopiero zarabia.

Te działania pod hasłem "no code", lansowane m.in. przez młodych raperów, są odpowiedzią na kulturę płatnych portali i telewizji, które serwują lepiej uposażonym najciekawsze propozycje filmowe i muzyczne.

Widać też upadek komercyjnych stacji radiowych, które podporządkowały swój repertuar reklamie, przez co serwują muzyczną papkę. Niedawna afera ze skróceniem piosenki Kazika Na Żywo stanowi jedną z wielu odsłon tej sprawy. A kolejnym problemem jest to, że w rzeczywistości globalnej, szerokopasmowej sieci polskie sklepy i media elektroniczne nie nadążają z oferowaniem nowości muzycznych i filmowych ze świata, o których wie dobrze zorientowany młody odbiorca Internetu.

Pariasi

Przypomina mi to obrazki z Jarocina z połowy lat 80. Gdy ówczesne nastolatki nie miały szansy kupić płyt albo posłuchać ulubionych zespołów w mediach – z powodów ekonomicznych i cenzuralnych – nagrywały ulubioną muzykę na kasetowe magnetofony. Dziś takim wszechstronnym magnetofonem jest Internet. A jedyną receptą na to, byśmy nie musieli porównywać współczesnej Polski do PRL – znalezienie rozwiązania, które sprawi, że młodzi Polacy nie będą się czuli pariasami Europy.

Młodzi Polacy karmieni są przez starsze pokolenia i elity polityczne historią o peerelowskich brakach i odcięciu od dóbr Zachodu. A także mitem solidarnościowego zrywu, dzięki któremu powróciliśmy na łono zachodniej cywilizacji, by dziś być gospodarczą zieloną wyspą pośród państw UE pogrążonych w kryzysie. Wystarczy jednak wyjazd za granicę albo analiza danych statystycznych, by zdać sobie sprawę, że 22 lata po historycznym przełomie Polacy czują się biedakami Europy.

W połowie 2011 r. średni roczny zarobek w krajach tak zwanej starej Unii wynosił 21,4 tys. euro rocznie. Polska lokowała się dopiero na siódmym miejscu wśród nowych krajów członkowskich – ze średnim rocznym zarobkiem 5,4 tys. euro. Za nami były tylko Litwa, Rumunia i Bułgaria. W najbogatszym polskim województwie mazowieckim średni miesięczny zarobek wynosił 4180 zł, ale już w najbiedniejszym warmińsko-mazurskim – 2850 zł. Tymczasem nic nie ogranicza dostępu do świata reklamy, który lansuje konsumencki styl życia oparty na sloganie, że można mieć wszystko.

To oczywiste kłamstwo przynosi opłakane skutki. Za komuny Polacy wynosili z biur zeszyty, długopisy, z fabryk – śrubokręty i śrubki, a z placów budów – cegły i cement. Teraz zaś korzystają nielegalnie m.in. z muzyki, filmów i programów komputerowych. Nie pochwalam tego, ale najczęściej nie stać ich na normalne uczestnictwo w kulturze, gdy weekendowy bilet na film w warszawskim kinie kosztuje dla dorosłych 28, dla dzieci zaś 20 zł, czyli mniej więcej tyle samo co w Berlinie (8 euro). Ponad 20 lat po zburzeniu berlińskiego muru płacimy za kino tyle co Niemcy, zarabiając dużo mniej.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?