Białoruś – dramat. O ile przed wyborami prezydenckimi w grudniu 2010 r. była jakaś nadzieja, o tyle teraz w ogóle nie ma żadnych szans na demokratyzację w tym kraju. Litwa – co prawda członek UE, ale stosunki na linii Warszawa – Wilno są najgorsze od wielu lat. Rosja – na szczęście ostatnio bez żadnych dramatycznych problemów, ale wiadomo, trudno powiedzieć, że stosunki polsko-rosyjskie układają się rewelacyjnie. A przede wszystkim działania nasze i rosyjskie wobec zarówno Ukrainy, jak i Białorusi pozostają w całkowitej sprzeczności.
Do niedawna wielką nadzieję dawała Ukraina. Prezydent Wiktor Janukowycz co prawda miał etykietkę „prorosyjskiego", ale demonstrował wolę integracji z UE. Układ stowarzyszeniowy Ukraina – UE był prawie gotowy i wydawało się, że zostanie parafowany jeszcze podczas polskiej prezydencji w Unii. Niestety, od chwili gdy główna polityczna konkurentka Janukowycza Julia Tymoszenko trafiła do więzienia, sprawa zaczęła się gmatwać.
A w minioną środę podczas spotkań ministra Sikorskiego w Kijowie powiało chłodem i stało się jasne, że „europejska perspektywa „ naszego wschodniego sąsiada stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Dość symboliczny był fakt, że szef ukraińskiej dyplomacji nazwał polskiego gościa drogim kolegą. Podczas poprzednich spotkań ministrowie mówili o sobie "mój przyjaciel".
Co to wszystko oznacza? Wniosek jest prosty. Polską dyplomację czeka na Wschodzie dużo więcej pracy niż dotąd. I nie tylko dyplomację. Prezydenta, premiera, innych ministrów. Także senatorów i posłów. Oraz organizacje pozarządowe.
Przyczyna
Trzeba sobie powiedzieć jasno: winą za zły stan stosunków Polski z jej wschodnimi sąsiadami nie można obciążać naszych dyplomatów, choć niektórzy opozycyjni politycy czy krytyczni wobec rządu pewno z chęcią to uczynią. W minioną środę przedstawiciele ukraińskiej opozycji – zastępca Julii Tymoszenko w partii Batkiwszczyna Ołeksandr Turczynow oraz byli szefowie MSZ, a teraz opozycyjni liderzy Borys Tarasiuk i Arsenij Jaceniuk podkreślali, że ich zdaniem Polska zrobiła wszystko co mogła, by nakłonić ukraińskie władze do integracji z UE i do stosowania europejskich norm i zasad demokracji.
Można nawet powiedzieć, że udało się nam zrobić więcej, niż ktokolwiek się spodziewał, bo sił mamy stosunkowo niewiele (oprócz MSZ sprawami Wschodu zajmuje się bardzo nieliczna grupa polskich polityków). Zarówno w sprawie Ukrainy, jak i wcześniej – Białorusi. Działał tam zwłaszcza minister Sikorski, usiłując przekonać pod koniec 2010 r. prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, by wybory prezydenckie były demokratyczne i uczciwe – niestety, stało się coś zupełnie innego.
W przypadku Litwy usilnie wspieraliśmy polską mniejszość, a stanowczość działań polskiego MSZ spowodowała nawet, że szef polskiej dyplomacji stał się dla Litwinów prawdziwie negatywnym bohaterem.
Staraliśmy się więc, a dlaczego nie wyszło? Ano, z kilku rozmaitych powodów. W przypadku naszych wschodnich sąsiadów, z jednej – ze względu na interwencje Rosji, której ani osłabienie Łukaszenki, ani zbliżenie Ukrainy z UE absolutnie nie odpowiada. Moskwa stosuje dobrze znane metody, a przede wszystkim obniża cenę ropy i gazu lub te obniżki obiecuje w zamian za konkretne koncesje polityczne i gospodarcze.