Wasza klasa

Subotnik Ziemkiewicza

Publikacja: 03.03.2012 13:44

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Zaczęło się od tego ? proszę wybaczyć, ten Subotnik potraktuję jako coś w rodzaju bloga ? że zaproszono mnie do telewizji, do dyskusji o polsko-żydowskiej historii, do której pretekstem miał być film państwa Sasnali. Film, rozreklamowany przez nich opowiadaniem gdzie się tylko dało, że jest to skutek i artystyczna sublimacja głębokiego wstrząsu, którego doznali byli jako Polacy dowiedziawszy się o zbrodni w Jedwabnem.

Wiedziony poczuciem obowiązku przyjąłem zaproszenie zanim zapoznałem się z filmem, a więc zanim zorientowałem się, że opowieści Sasnalów są reklamową hucpą. W filmie co prawda trudno się połapać o co chodzi, ale na pewno nie ma to nic wspólnego z Jedwabnem. Po ekranie kręcą się odrażający i prymitywni mieszkańcy współczesnej wsi, na oko popegieerowskiej, z których kamera pseudoawangardową manierą pokazuje głównie zapocone pachy i wyświeruchtane zady, a jeśli mignie twarz, to obcięta od ucha w górę. Filmowane osobniki porozumiewają się (rzadko, średnio co trzy, cztery minuty) warknięciami skleconymi niemal wyłącznie ze słów „kurwa" i „pierdolić" oraz intensywnie okazują podłość, zresztą na sposób wskazujący, że twórcy znają taką wieś głównie z rozmów z podobnymi sobie bywalcami warszawskich salonów. Na przykład, o prymitywizmie i degeneracji filmowanych z perspektywy pach i zadów podludzi świadczyć ma pozbycie się z domu zniedołężniałej babci ? a tak się akurat składa, że dziś na prowincji taka babcia, a raczej te kilkaset złotych jej comiesięcznej emerytury czy renty, to prawdziwy skarb, i prędzej by tam kto dał se wyciąć nabiał, niż zabrać mamę wraz z jej świadczeniami do przytułku.

W kilkudziesięciominutowym bełkocie pojawia się jedna wzmianka o jakichś kobietach, ale „nie Polkach", co w czasie wojny utopiły się (zostały utopione?) w rzece, i srebrna łyżka wazowa, którą babcia ukrywała „od wojny" (wyszabrowana?). Ale opatrzone metką „Jedwabne" dzieło utalentowanego reklamiarza zostało ponoć od ręki zakupione do jakiejś prestiżowej nowojorskiej galerii. Idę o zakład, że niebawem państwo Sasnalowie dorobią do tego filmu kolejną legendę, że kobiety w rzece to Niemki, a cały film jest skutkiem szoku, w jaki wprawiło ich jako Polaków odkrycie, co Polacy robili po wojnie na ziemiach zachodnich, i opchną knota za kolejne niezłe pieniądze pani Steinbach do jej muzeum „wypędzonych".

Do rozmowy o Jedwabnem w kontekście sasnalowej hucpy zaproszono oprócz mnie między innymi Tadeusza Słobodzianka, autora nagrodzonej nagrodą Nike i granej ? jak się pochwalił ? w siedmiu prestiżowych zachodnich teatrach sztuki „Nasza klasa". Dramatopisarz wprawdzie umiejętnie podgrzewał atmosferę, odstawiając na wejściu demonstrację „faszystom ręki nie podaję", a potem parskając na moje słowa jako „bzdury", ale same emocje programu nie udźwigną, wyszło jak wyszło, i mogę co najwyżej przeprosić ze swej strony telewidzów.

Dla mnie osobiście ubocznym skutkiem tego zdarzenia było otrzymane kilka dni później zaproszenie na wystawienie „Naszej klasy" w warszawskim Teatrze na Woli (gdzie, nawiasem mówiąc, jej autor dyrektoruje). W trakcie rozmowy przywołałem bowiem opinię recenzenta „Krytyki Politycznej" Wojciecha Mrozka, tłumaczącego sukces dramatu dokładnie tym samym mechanizmem „katharsis przez pogardę" polskiego postmichnikowego inteligenta dla Polaka-katolika-ze-wsi, o którym ja pisałem wielokrotnie, ostatnio w felietonie „III RP jako szmonces". Autora bardzo to rozsierdziło.

(Bo, zauważmy tu przy okazji, „Nasza klasa" dość niechętnie przyjmowana jest także w środowisku nowej lewicy, co pan Słobodzianek komentował we wspomnianej rozmowie twierdzeniem, że „ekstremizmy się przyciągają". Ja bym tłumaczył tę osobliwość raczej tym, że nowa lewica nie jest u nas żadną nową lewicą, tylko nowym salonem. A Słobodzianek, w przeciwieństwie do takiego na przykład Sasnala, załapał się jeszcze na salon stary.)

Wiem, że nie wszyscy „faszyście" uwierzą, ale ? Bóg mi świadkiem ? skorzystałem z zaproszenia szczerze dopuszczając możliwość, że Mrozek mógł Słobodzianka swą recenzją, a ja jej cytowaniem, skrzywdzić, i że sztuka, w lekturze nieznośnie agitacyjna, na scenie obroni się nieprzeczuwaną głębią. Z ręka na sercu ? nie broni się. Ale skoro już ją na scenie obejrzałem, parę uwag zapiszę.

Admiratorzy sztuki Słobodzianka powtarzają, że jest ona „wstrząsająca". Może i tak, tyle, że nie jest to rodzaj wstrząsu właściwy sztuce wysokiej. Jest to ten rodzaj wstrząsu, jakiego doznajemy oglądając w amerykańskim horrorze sceny ataku stada szczurów na niemowlę w kołysce, wygryzanie oczu i inne tego rodzaju gutaperkowe atrakcje. Dlaczego szczur jest szczurem i co jest ohydnego w jego behawiorze nie trzeba nikomu tłumaczyć, wystarczy pokazać. Rzecz w tym, że jeśli ktoś chce o zbrodni zrobić nie gazetowy wstępniak czy propagandową broszurkę, ale dramat, i jeśli jeszcze mamy uwierzyć, że ten dramat honorowany jest nagrodami i wystawiany w Nowym Jorku (czy gdzie tam) zasłużenie, a nie dlatego, że realizuje zamówienie nie mające nic ze sztuką wspólnego ? to samo ukazanie zła nie wystarczy, trzeba je zrozumieć i wytłumaczyć. A wspięcie się na poziom arcydzieła wymagałoby przeprowadzenie widza przez sceniczne zdarzenia tak, aby nawet nowojorski Żyd, dla którego Polska jest tylko znakiem uruchamiającym odruch nienawiści, odkrył z przerażeniem, że znalazł ze zbrodniarzami jakąś wspólnotę, i że w innych czasach, w innych warunkach, także i on sam mógłby dokonywać czynów równie odrażających, jak negatywni bohaterowie książki Jana Tomasza Grossa.

Wspominam o Grossie, bo, jak w całej fali „rzemiosła jedwabnego" (jakbym to nazwał, parafrazując głośne określenie Finkelsteina „holocaust industry") „Sąsiedzi" są tu nieprzekraczalnym punktem wyjścia i prawdą objawioną. „Nasza klasa" to właściwie ich sceniczna adaptacja, uzupełniona książką Anny Bikont. Słobodzianek podchodzi zresztą do paszkwilu Grossa z taką czołobitnością, że nawet nieświadomie przepuszcza fragmenty mimowiednie kompromitujące całą historyczną mistyfikację. Bo chyba się nie mylę (książkę, ze stertą innej makulatury dawno wywiozłem na wieś, więc nie mogę teraz sprawdzić) że to właśnie za Grossem powtarza Słobodzianek, aby tym mocniej zohydzić polską dzicz, zdanie, że w spalonej stodole niektórzy szukali złotych zębów, ale chciwość została ukarana, bo pan amtkomendant kazał wszystkich rozbierać do goła i przy kim znaleziono choć kawałek złota, bito do nieprzytomności.

Przecież wystarczy się nad tym zdaniem choć przez chwilę zastanowić. Cała książka Grossa, a za nią i kluczowy fragment sztuki, przekonywać nas ma, że tam żadnych Niemców nie było. W sztuce ? w ogóle, w książce dosłownie kilku, którzy tylko fotografowali. A Polaków ? tego wymaga logika hagady ? tysiące, i wszyscy jednako zbrodniczy. Więc kto rozbierał te tysiące do goła, rewidował, wyrywał z pazurów i gardzieli zagrabione złoto? Pan amtkomendant osobiście, w pojedynkę? Sami Polacy się rozbierali i chłostali? W tym jednym zdaniu za dużo, dorzuconym do sterty kłamstw tak, jak w prastarej legendzie ostatni dukat, którego ciężar łamie niesytemu skarbów chciwcowi kręgosłup, przegląda się obraz dokładnie odwrotny od pracowicie budowanego, obraz zbrodni zaplanowanej i zarządzonej przez Niemców, i szpaleru uzbrojonych żołnierzy za plecami spędzonego tłumu Polaków. Poświęcam temu jednemu zdaniu tyle uwagi, bo za moich szkolnych lat, gdy karmiono nas na lekcjach historii podobnymi narracjami o dzielnych krasnoarmiejcach, tchórzliwie uciekających sanacyjnych burżujach i stojącej z bronią u nogi Armii Krajowej, prześcigaliśmy się z kolegami w sztuce wynajdowania spapranych ściegów w grubo szytych kłamstwach i dopytywania o nie nauczycielki, żeby zezłoszczona musiała wyrzucić dociekliwego na korytarz. Ciekawe, czy młodzież dzisiejsza, której zorganizowane grupy zajmowały większość widowni, już w sobie tę pasję odnalazła.

Ale pomińmy to. W porządku, „Nasza Klasa", podobnie jak „Sąsiedzi", to fabuła. W tej fabule Żydzi to dobrotliwe baranki bez skazy, a Polacy to dzikie bestie ? jedyny, co się trafił mniej podły, to tylko dlatego, że przygłup. Polacy nienawidzą Żydów od pierwszej chwili, mordują ich okrutnie przy pierwszej okazji, usilnie zacierają ślady, a potem obłudnie zrzucają winę na Niemców i do ostatniej chwili zapierają się przed światem prawdy, choć między sobą mówią o wszystkim otwarcie. No, niech będzie. Ale nawet w tej fabule, tak skrojonymi postaciami, mimo historycznego fałszu, mógł autor rozegrać coś prawdziwego.

Zło ma swoje przyczyny. I socjalne, i metafizyczne. Nie chcę pouczać pana Słobodzianka, bo i tak co najwyżej się obruszy, ale powinien przeczytać taką powieść Władysława Reymonta „Chłopi". To niezły wzór, jak można pokazać, bez tanich introspekcji, ludzi złych, pierwotnych i okrutnych, w taki sposób, że zło staje się zrozumiałe aż do oczywistości. I właśnie przez to, że zaczyna być zrozumiałe, obcowanie z nim stanowi doznanie bardziej przejmujące, niż gdy złem tylko się epatuje, podkręcając emocje mocnymi efektami. Prawdziwy dramat wymaga, żeby nawet szwarccharakter miał swoje subiektywne racje. Nawet, jeśli to pokrętne samousprawiedliwienia. Ale Słobodzianek nie daje prawa nawet do samousprawiedliwień. Najwyraźniej rękę z piórem paraliżował lęk, że udzielając zbrodniarzom takiego prawa, naraziłby się na krytykę wiadomej gazety, iż próbuje relatywizować, wybielać czy, o zgrozo, usprawiedliwiać polski antysemityzm. Dlatego postaci są stworzone metodą komiksową, a efekciarskie sceny mające tym dobitniej pokazać ich podłość sprawiają, że mimo całego okropieństwa całość wpada chwilami w groteskę.

Więc nie ma tu ani przedwojennej walki o byt między rolnikiem a młynarzem, między biednym wyrobnikiem a biednym pachciarzem, między producentem a pośrednikiem ? ani wojennego osaczenia zbrodnią, nie znikają nocami wywożeni na Sybir przedstawiciele elity miasteczka, nie ma atmosfery przytłaczającego, odczłowieczającego strachu. Nie ma też metafizyki. Polacy są katolikami, bo się głośno modlą, i jako katolicy są antysemitami, kropka. Wiadomo ? wyssali to z mlekiem matki.

Jestem uprzedzony, powie ktoś? Niech obejrzy sam i oceni.

Jeśli pan Słobodzianek zaprosił mnie na swoją sztukę sądząc, że, ujrzawszy ją na scenie zmienię zdanie, to chyba sam nie wie, co napisał. To oczywiście możliwe. Ale możliwe też, że gdzieś na dnie sumienia gryzie go świadomość, że wszystkie te laury i zaszczyty spadły nań zupełnie niezasłużenie, że sukces zawdzięcza po prostu zrealizowaniu politycznego zamówienia, i to bardzo podłego. Nie może być przecież człowiekiem tak prostodusznym, by nie widzieć, z której strony jest chleb posmarowany, i jaki temat gwarantuje sukces nawet przy marnym wykonaniu, a jaki nie przedrze się na prestiżowe sceny nigdy, choćby dzieło było genialne.

Tak to jest, że metka z napisem „Jedwabne" gwarantuje dziś dobry zarobek. A opowiadanie po gazetach i telewizjach, jak to się niby ktoś jako Polak czuje wstrząśniętym i zasmuconym „prawdą" o „naszych" zbrodniach ? ale przecież właśnie nie naszych, tylko „ich", tych odrażających Polaków-katolików, wieśniaków, a nie wyemancypowanych wasser-europejczyków zaludniających biura i salony ? gwarantuje poklask, wyjazd, niemieckie stypendium i inne apanaże.

A że śmierdzi? Zawsze można zatkać nos.

Zaczęło się od tego ? proszę wybaczyć, ten Subotnik potraktuję jako coś w rodzaju bloga ? że zaproszono mnie do telewizji, do dyskusji o polsko-żydowskiej historii, do której pretekstem miał być film państwa Sasnali. Film, rozreklamowany przez nich opowiadaniem gdzie się tylko dało, że jest to skutek i artystyczna sublimacja głębokiego wstrząsu, którego doznali byli jako Polacy dowiedziawszy się o zbrodni w Jedwabnem.

Wiedziony poczuciem obowiązku przyjąłem zaproszenie zanim zapoznałem się z filmem, a więc zanim zorientowałem się, że opowieści Sasnalów są reklamową hucpą. W filmie co prawda trudno się połapać o co chodzi, ale na pewno nie ma to nic wspólnego z Jedwabnem. Po ekranie kręcą się odrażający i prymitywni mieszkańcy współczesnej wsi, na oko popegieerowskiej, z których kamera pseudoawangardową manierą pokazuje głównie zapocone pachy i wyświeruchtane zady, a jeśli mignie twarz, to obcięta od ucha w górę. Filmowane osobniki porozumiewają się (rzadko, średnio co trzy, cztery minuty) warknięciami skleconymi niemal wyłącznie ze słów „kurwa" i „pierdolić" oraz intensywnie okazują podłość, zresztą na sposób wskazujący, że twórcy znają taką wieś głównie z rozmów z podobnymi sobie bywalcami warszawskich salonów. Na przykład, o prymitywizmie i degeneracji filmowanych z perspektywy pach i zadów podludzi świadczyć ma pozbycie się z domu zniedołężniałej babci ? a tak się akurat składa, że dziś na prowincji taka babcia, a raczej te kilkaset złotych jej comiesięcznej emerytury czy renty, to prawdziwy skarb, i prędzej by tam kto dał se wyciąć nabiał, niż zabrać mamę wraz z jej świadczeniami do przytułku.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?