Zaczęło się od tego ? proszę wybaczyć, ten Subotnik potraktuję jako coś w rodzaju bloga ? że zaproszono mnie do telewizji, do dyskusji o polsko-żydowskiej historii, do której pretekstem miał być film państwa Sasnali. Film, rozreklamowany przez nich opowiadaniem gdzie się tylko dało, że jest to skutek i artystyczna sublimacja głębokiego wstrząsu, którego doznali byli jako Polacy dowiedziawszy się o zbrodni w Jedwabnem.
Wiedziony poczuciem obowiązku przyjąłem zaproszenie zanim zapoznałem się z filmem, a więc zanim zorientowałem się, że opowieści Sasnalów są reklamową hucpą. W filmie co prawda trudno się połapać o co chodzi, ale na pewno nie ma to nic wspólnego z Jedwabnem. Po ekranie kręcą się odrażający i prymitywni mieszkańcy współczesnej wsi, na oko popegieerowskiej, z których kamera pseudoawangardową manierą pokazuje głównie zapocone pachy i wyświeruchtane zady, a jeśli mignie twarz, to obcięta od ucha w górę. Filmowane osobniki porozumiewają się (rzadko, średnio co trzy, cztery minuty) warknięciami skleconymi niemal wyłącznie ze słów „kurwa" i „pierdolić" oraz intensywnie okazują podłość, zresztą na sposób wskazujący, że twórcy znają taką wieś głównie z rozmów z podobnymi sobie bywalcami warszawskich salonów. Na przykład, o prymitywizmie i degeneracji filmowanych z perspektywy pach i zadów podludzi świadczyć ma pozbycie się z domu zniedołężniałej babci ? a tak się akurat składa, że dziś na prowincji taka babcia, a raczej te kilkaset złotych jej comiesięcznej emerytury czy renty, to prawdziwy skarb, i prędzej by tam kto dał se wyciąć nabiał, niż zabrać mamę wraz z jej świadczeniami do przytułku.
W kilkudziesięciominutowym bełkocie pojawia się jedna wzmianka o jakichś kobietach, ale „nie Polkach", co w czasie wojny utopiły się (zostały utopione?) w rzece, i srebrna łyżka wazowa, którą babcia ukrywała „od wojny" (wyszabrowana?). Ale opatrzone metką „Jedwabne" dzieło utalentowanego reklamiarza zostało ponoć od ręki zakupione do jakiejś prestiżowej nowojorskiej galerii. Idę o zakład, że niebawem państwo Sasnalowie dorobią do tego filmu kolejną legendę, że kobiety w rzece to Niemki, a cały film jest skutkiem szoku, w jaki wprawiło ich jako Polaków odkrycie, co Polacy robili po wojnie na ziemiach zachodnich, i opchną knota za kolejne niezłe pieniądze pani Steinbach do jej muzeum „wypędzonych".
Do rozmowy o Jedwabnem w kontekście sasnalowej hucpy zaproszono oprócz mnie między innymi Tadeusza Słobodzianka, autora nagrodzonej nagrodą Nike i granej ? jak się pochwalił ? w siedmiu prestiżowych zachodnich teatrach sztuki „Nasza klasa". Dramatopisarz wprawdzie umiejętnie podgrzewał atmosferę, odstawiając na wejściu demonstrację „faszystom ręki nie podaję", a potem parskając na moje słowa jako „bzdury", ale same emocje programu nie udźwigną, wyszło jak wyszło, i mogę co najwyżej przeprosić ze swej strony telewidzów.
Dla mnie osobiście ubocznym skutkiem tego zdarzenia było otrzymane kilka dni później zaproszenie na wystawienie „Naszej klasy" w warszawskim Teatrze na Woli (gdzie, nawiasem mówiąc, jej autor dyrektoruje). W trakcie rozmowy przywołałem bowiem opinię recenzenta „Krytyki Politycznej" Wojciecha Mrozka, tłumaczącego sukces dramatu dokładnie tym samym mechanizmem „katharsis przez pogardę" polskiego postmichnikowego inteligenta dla Polaka-katolika-ze-wsi, o którym ja pisałem wielokrotnie, ostatnio w felietonie „III RP jako szmonces". Autora bardzo to rozsierdziło.