A zarazem ta władza nie umiała, także i mnie, przekonać, że zrobiła wszystko, aby wyjaśnić fenomen masakry polskiej elity. I teraz może mieć trudność z przekonywaniem, że zależy jej na wyjaśnianiu tragedii zwykłych Polaków.
Na marginesie pojawiła się całkiem inna opowieść. O bezinteresowności ludzi z okolicy, typowych prowincjuszy, którzy pospieszyli z pomocą. Zbiór ładnych, prawdziwych historii. Można mnożyć przełamane stereotypy: prawicowe i lewicowe. Młodzi chłopcy wyciągający i pocieszający rannych wpisują się jakoś w dyskusję o młodzieży. Ale najważniejszy stereotyp jest inny. Oto zderzamy te opowieści z karykaturalnym obrazem polskiej prowincji, choćby w licznych filmach. I z tym, co sami zapamiętaliśmy.
Na przykład z podwarszawskimi miejscowościami, których mieszkańcy po głośnej katastrofie samolotu u schyłku lat 70. ruszyli kraść. Ach, ci Polacy! Jesteśmy lepsi niż w latach 70.? A tylko twórcy filmowi jałowo trwają przy stereotypach pazernych Polaków? Przestrzegałbym przed łatwymi konkluzjami. Tak jak przestrzegam przed rozważaniami o "koszmarnej polskości" w konwencji – jak napisał Rafał Ziemkiewicz – szmoncesu, który pozwalał wysferzonym Żydom wyśmiewać chałatowych rodaków. Na zbiorowe postawy wpływ ma masa czynników. Można badać stan religijności, stopień zamożności, lokalne tradycje. Ale jest i coś nieuchwytnego, co powoduje, że dobro i zło sąsiadują ze sobą. Nieraz w tej samej okolicy, czasem w duszy tego samego człowieka.
W amerykańskim filmie "Rosewood" biali mieszkańcy miasteczka na Florydzie angażują się w pogrom murzyńskich sąsiadów. Historia jest autentyczna, z lat 20. W pewnym momencie chcą ruszyć w pościg na teren innego hrabstwa. A tam inni biali ludzie, podobni do nich, zatrzymują ich ze strzelbami.
– Nasi Murzyni są spokojni – oznajmiają. Dlaczego w jednej małej społeczności wygrało zło, w innej, sąsiedniej – dobro? Nie wiemy, ale tak bywa. Dlatego uwierzę w Polaków niosących tłumnie pomoc, i w innych, obdzierających zwłoki. Tak samo w Polaków wydających Żydów, i w Polaków ich ratujących – czasem jedno albo drugie robiły całe wsie. Nie ma się co oburzać, ale nie ma się też co podniecać, że zdemaskowaliśmy cechy narodowe. Jest w tym spora dawka tajemnicy.