Gdyby w samolocie był rosyjski lider, to by nie doszło do katastrofy, bo on nie dałby się zabić - stwierdza Edmund Klich w przeprowadzonym z nim wywiadzie rzecze. Mowa oczywiście o Tu-154 i katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku, w której zginęło 96 osób, w tym Lech Kaczyński z żoną. Lider to nawigator, który pomaga załodze lądować, bo zna specyfikę lotniska. Polska strona z niego zrezygnowała.
Klich, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który przez lata zawodowo badał przyczyny takich katastrof, przyleciał do Smoleńska z Donaldem Tuskiem kilka godzin po tragedii. Został akredytowany przy rosyjskiej komisji Międzynarodowego Komitetu Lotniczego MAK i dzień po dniu w prywatnym dzienniku spisywał wydarzenia.
Z książki wyłania się obraz Rosjan doskonale zorganizowanych i świetnie wiedzących, co chcą osiągnąć. Za to w polskiej ekipie - zgodnie z relacją Klicha - miały panować organizacyjny chaos, brak współpracy, fachowego wsparcia, kłopoty z decyzyjnością i wzajemne animozje.
To Rosjanie - według Klicha - już w pierwszych minutach po katastrofie chcieli badać katastrofę według 13. załącznika konwencji chicagowskiej, tak później krytykowanego przez PiS, bo niedającego szansy na jakąkolwiek formę podważenia rosyjskich ustaleń. Krótko po katastrofie Klich miał już telefon od Aleksieja Morozowa, przewodniczącego rosyjskiej komisji, który zaproponował 13. załącznik.
Polski rząd się na to zgodził, ale i Klich uważa, że była to najlepsza z dostępnych procedur. Utrzymuje jednak, że Rosjanie wielokrotnie złamali przepisy 13. załącznika, m.in. odmawiając nam dostępu do nagrań rozmów z wieży w Smoleńsku.
Klich twierdzi też, że początkowe doskonałe stosunki z Rosjanami w miarę upływu czasu stawały się coraz bardziej chłodne. A zakończyły się raportem MAK, w którym cała wina za katastrofę została zrzucona na polskich pilotów i gen. Andrzeja Błasika.
Klich upiera się jednak, że generał Błasik był w kabinie pilotów, bo jego obrażenia były charakterystyczne dla osób przebywających w kokpicie. Przyznaje zarazem, że sam nie widział ciała generała.
W wywiadzie poruszone są też wątki bardziej osobiste, bo badanie katastrofy smoleńskiej nie przysporzyło Klichowi splendoru. Przeciwnie, był oskarżany przez media, że stał się telewizyjnym celebrytą. Jego bliskie relacje z Rosjanami dały podstawy do sugestii, że działa bardziej w ich niż w polskim interesie. - Media okrzyknęły mnie ruskim agentem - wspomina w książce.