W czerwcu na Polskę spadnie futbolowe nieszczęście, najemy się wstydu, mieszkańcy miast powinni już dziś masowo przenieść się w Bory Tucholskie, a ci, którzy pozostaną, zabarykadować się w domach z zapasem żywności i wyjść dopiero 1 lipca. Taki jest obraz Euro w polskich mediach na miesiąc przed meczem otwarcia.
Przestraszeni tą wizją i szukający dla niej intelektualnego wsparcia znajdują je bez trudu. Profesor Magdalena Środa przekonuje na przykład, że mistrzostwa Europy w kopaniu martwej skóry to impreza pompująca maczystowskie ego i lepiej by było te stadiony wykorzystać na parady równości, jeśli już ktoś miał tak głupi pomysł, by je zbudować.
Wstyd ma nam być za to, czego nie zrobiliśmy, za ginącą pod Warszawą autostradę, powolne pociągi i niedokończone metro. Jednym słowem Polska to dno i wodorosty, a teraz cała Europa się o tym przekona.
A mnie za nic nie jest wstyd, choć oczywiście ta autostrada nie powinna ginąć i też pamiętam, że politycy tuż po tym, gdy Michel Platini wyciągnął w Cardiff kartkę z napisem „Poland and Ukraine", obiecywali, że zbudujemy drugą Polskę. Ale trzeba mieć swój rozum - miała już być i druga Polska, i druga Japonia, a jest, jak jest, bo cudów nie ma, a kryzysy jak najbardziej.
Krowy na drodze
Nie było jeszcze w historii sportu imprezy, której organizatorom wszystko się udało. Nawet w Pekinie, gdzie pieniędzy nikt nie liczył, drzewa wsadzone w ziemię tydzień przed igrzyskami uschły tuż po tym, jak zgasł olimpijski znicz.