Nie gorzknieć w kącie

Nie było jeszcze w historii sportu imprezy, której organizatorom wszystko się udało - zauważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 09.05.2012 19:45

Mirosław Żukowski

Mirosław Żukowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W czerwcu na Polskę spadnie futbolowe nieszczęście, najemy się wstydu, mieszkańcy miast powinni już dziś masowo przenieść się w Bory Tucholskie, a ci, którzy pozostaną, zabarykadować się w domach z zapasem żywności i wyjść dopiero 1 lipca. Taki jest obraz Euro w polskich mediach na miesiąc przed meczem otwarcia.

Przestraszeni tą wizją i szukający dla niej intelektualnego wsparcia znajdują je bez trudu. Profesor Magdalena Środa przekonuje na przykład, że mistrzostwa Europy w kopaniu martwej skóry to impreza pompująca maczystowskie ego i lepiej by było te stadiony wykorzystać na parady równości, jeśli już ktoś miał tak głupi pomysł, by je zbudować.

Wstyd ma nam być za to, czego nie zrobiliśmy, za ginącą pod Warszawą autostradę, powolne pociągi i niedokończone metro. Jednym słowem Polska to dno i wodorosty, a teraz cała Europa się o tym przekona.

A mnie za nic nie jest wstyd, choć oczywiście ta autostrada nie powinna ginąć i też pamiętam, że politycy tuż po tym, gdy Michel Platini wyciągnął w Cardiff kartkę z napisem „Poland and Ukraine", obiecywali, że zbudujemy drugą Polskę. Ale trzeba mieć swój rozum - miała już być i druga Polska, i druga Japonia, a jest, jak jest, bo cudów nie ma, a kryzysy jak najbardziej.

Krowy na drodze

Nie było jeszcze w historii sportu imprezy, której organizatorom wszystko się udało. Nawet w Pekinie, gdzie pieniędzy nikt nie liczył, drzewa wsadzone w ziemię tydzień przed igrzyskami uschły tuż po tym, jak zgasł olimpijski znicz.

Zbigniew Boniek wiele razy opowiadał, że na parkingu dla VIP-ów w bogatej Austrii podczas ostatniego Euro wysiadał na łące prosto w błoto po kostki. Każdy z dziennikarzy, którzy bywali na wielkich sportowych imprezach, może wymienić dziesiątki przykładów, gdy nie działał transport (horror na igrzyskach w Atlancie), godzinami staliśmy w korkach, w stołówce nas struli, policjanci zachowywali się po chamsku (Albertville), na drogę wychodziły krowy (mundial w RPA), a wolontariusze nie wiedzieli, jak trafić do domu, i to my prowadziliśmy ich za rękę.

Czas najwyższy, byśmy przekonali samych siebie, że u nas będzie lepiej, a jeśli coś się nie uda, to trudno. Euro może być powodem zbiorowej radości i dumy, skończmy samobiczowanie i zachowujmy się tak jak ludzie czekający na święto, które szybko się nie powtórzy.

Zróbmy uczciwy rachunek sumienia: kiedy w ostatnich latach Polska była w centrum uwagi, choć nie wybierano papieża z dalekiego kraju, wąsaty elektryk nie przeskakiwał przez płot, a solidarnościowy premier nie mdlał w parlamencie? Nigdy, nie licząc katastrof takich jak w Smoleńsku. Euro to pierwsza okazja.

Puls kraju

Antoni Słonimski, znany z krytycznego stosunku do sportu, napisał przed wojną często cytowany wierszyk: „Świat nie jest piłką futbolową, świat się podbija głową, głową!". To prawda, ale prawdą jest też i to, że wielu Francuzów za największe pokoleniowe przeżycie uważa udział w paradzie zwycięstwa na Polach Elizejskich, gdy Francja zdobyła w 1998 roku mistrzostwo świata.

Niemcy uznali, że piłka nożna dwa razy zmieniła wizerunek ich kraju: gdy w roku 1954 zostali mistrzami świata, był to dowód, że wracają do normalnego życia i znowu mogą być dumni ze swej ojczyzny, a podczas mundialu 2006 pokazali, że są otwartym, kolorowym krajem, takim samym jak ich drużyna. I skończyło się gadanie o nudnych Niemcach i ich przeciwpancernym futbolu.

Teraz my stajemy przed podobną szansą, choć oczywiście nie do końca, bo to jest Euro nie tylko nasze, lecz polsko-ukraińskie, co w ostatnich dniach czujemy bardziej, niżbyśmy chcieli. Nawet gdyby Polska wygrała, parady zwycięstwa na Krakowskim Przedmieściu nie będzie, byłaby na Kreszczatiku w Kijowie, w co dziś chyba nikt nie wierzy.

I jeszcze jedno: nie dajmy sobie wmówić, że do Polski przyjedzie wyłącznie horda łazików spragnionych piwa, która połączy się z naszymi futbolowymi małpoludami i Saska Kępa spłonie.

Futbol plemienny to już na szczęście tylko rozgrywki klubowe, mecze reprezentacji to raczej rodzinne i kumplowskie kibicowanie, trochę takie jak na siatkówce i skokach narciarskich. Bywalcy większości „żylet" Europy mają swoje gry i zabawy, obiecali, że do naszych mieszać się nie będą. Oby dotrzymali słowa.

Didier Braun, francuski komentator piłki nożnej piszący od lat w gazecie „L'Equipe", twierdzi, że posłuchać krzyku stadionu to jakby zbadać puls miasta, regionu, kraju. Jego zdaniem futbol jest wiarygodnym lustrem naszych czasów. Jeśli ta diagnoza jest trafna, łatwiej zrozumieć, dlaczego Euro to dla nas przede wszystkim zgryzota, strach i bezsens. Jesteśmy podzieleni na wyznawców PO i PiS, Kościoły łagiewnicki i toruński, boimy się o przyszłość i pytamy, czy nie lepiej zamiast sportowej areny zbudować szpital, zastanawiamy się, jakie rachunki przyjdzie jeszcze zapłacić i czy na Stadion Narodowy nie wrócą Wietnamczycy wyrzuceni ze Stadionu Dziesięciolecia.

To racjonalne pytania, ale nie dajmy sobie odebrać nadziei. Cieszmy się Euro. Krzyk radości na naszym stadionie może być krzykiem zwycięstwa nie tylko dlatego, że Polacy wygrali mecz, ale także dowodem, że to, czego dokonaliśmy po 1989 roku, jest imponujące. Piłkarska fiesta w nagrodę to wcale niemało, wielu nam zazdrości. Nie ma sensu gorzknieć w kącie, gdy tylu ludzi przyjedzie do nas, by się bawić.

W czerwcu na Polskę spadnie futbolowe nieszczęście, najemy się wstydu, mieszkańcy miast powinni już dziś masowo przenieść się w Bory Tucholskie, a ci, którzy pozostaną, zabarykadować się w domach z zapasem żywności i wyjść dopiero 1 lipca. Taki jest obraz Euro w polskich mediach na miesiąc przed meczem otwarcia.

Przestraszeni tą wizją i szukający dla niej intelektualnego wsparcia znajdują je bez trudu. Profesor Magdalena Środa przekonuje na przykład, że mistrzostwa Europy w kopaniu martwej skóry to impreza pompująca maczystowskie ego i lepiej by było te stadiony wykorzystać na parady równości, jeśli już ktoś miał tak głupi pomysł, by je zbudować.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?