Kiedy słychać dźwięki syren, wybuchają petardy, na zbliżeniach widać bezsilne twarze parlamentarzystów, którzy nie mogą się wydostać z Sejmu, wydaje się, że oto związkowy lew zaryczał i objawił nam swoją potęgę.
Kiedy jednak kamera ogarnia z oddali cały plac boju, wrażenie jest inne. Widzimy kilkaset, najwyżej kilka tysięcy osób, często kadrowych związkowców, których trzeba ściągać autobusami z różnych regionów. Nie widzimy tej potęgi, nie widzimy społeczeństwa.
Gdy w 2005 roku górnicy przyjechali pod Sejm w obronie swoich przywilejów, parlamentarzyści głosowali tak, jak im kazali. Nikt nie miał odwagi postawić się, powiedzieć "nie", choć ta uległość była bardzo kosztowna dla państwa. Teraz związkowcy nie wskórali nic. To już nie ta potęga co kiedyś, a szczególnie daleko polskim organizacjom do tych zagranicznych.
Czas przyzwyczajać się do zmiany taktyki związkowców. Nie są w stanie sparaliżować kraju strajkiem generalnym, postawią więc na widowiskowe akcje, jak ostatnie zablokowanie parlamentu, do którego wystarczy kilkaset osób. Będą uderzenia w czułe punkty i happeningi.
Nieoficjalnie związkowcy mówią teraz o dokuczliwych formach protestów w trakcie Euro 2012. W grę wchodzą blokady miejsc, w których prezydent i premier będą organizować bankiety dla zagranicznych gości. - Będziemy działać z zaskoczenia - zapowiadają. Tu szef "S" Piotr Duda ma duże doświadczenie, bo sam był w latach 80. komandosem.
Takie działania przypominałyby ukraiński Femen, choć idę o zakład, że VIP-y modlą się o to, by uroczystości zakłóciły jego atrakcyjne aktywistki (już zaczęły, uszkadzając puchar w Kijowie), a nie wąsaci związkowcy "S". Ci ostatni sporo mogliby zaczerpnąć z doświadczenia ekologów, których widowiskowe działania, poczynając od blokady wjazdu na plac budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu, a na przywiązywaniu się do drzew kończąc, dowodzą, że nawet niewielkie grupy aktywistów mogą osiągnąć cel.
Powiedzmy jasno: polskie związki żyją już resztkami dawnej świetności i nie są w stanie zmobilizować na demonstracje milionów ludzi jak we Francji czy w Hiszpanii. Nie są w stanie przeprowadzić strajku generalnego.
Nasze związki nie są ani potężne, ani radykalne, choć za takie w oczach wielu uchodzą po akcji pod parlamentem i pogróżkach dotyczących mistrzostw. Co więcej, mogą wydawać się wręcz liberałami na tle części włoskich czy francuskich, gdzie mamy do czynienia z czystej krwi komunistami, np. takimi jak włoski FIOM.