Resztki świetności

Polskie związki zawodowe nie są w stanie sparaliżować kraju strajkiem generalnym. Stać je najwyżej na blokadę Sejmu, do której wystarczy kilkaset osób - pisze publicysta "Rz"

Aktualizacja: 14.05.2012 21:12 Publikacja: 14.05.2012 21:03

Paweł Rożyński

Paweł Rożyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Kiedy słychać dźwięki syren, wybuchają petardy, na zbliżeniach widać bezsilne twarze parlamentarzystów, którzy nie mogą się wydostać z Sejmu, wydaje się, że oto związkowy lew zaryczał i objawił nam swoją potęgę.

Kiedy jednak kamera ogarnia z oddali cały plac boju, wrażenie jest inne. Widzimy kilkaset, najwyżej kilka tysięcy osób, często kadrowych związkowców, których trzeba ściągać autobusami z różnych regionów. Nie widzimy tej potęgi, nie widzimy społeczeństwa.

Gdy w 2005 roku górnicy przyjechali pod Sejm w obronie swoich przywilejów, parlamentarzyści głosowali tak, jak im kazali. Nikt nie miał odwagi postawić się, powiedzieć "nie", choć ta uległość była bardzo kosztowna dla państwa. Teraz związkowcy nie wskórali nic. To już nie ta potęga co kiedyś, a szczególnie daleko polskim organizacjom do tych zagranicznych.

Czas przyzwyczajać się do zmiany taktyki związkowców. Nie są w stanie sparaliżować kraju strajkiem generalnym, postawią więc na widowiskowe akcje, jak ostatnie zablokowanie parlamentu, do którego wystarczy kilkaset osób. Będą uderzenia w czułe punkty i happeningi.

Nieoficjalnie związkowcy mówią teraz o dokuczliwych formach protestów w trakcie Euro 2012. W grę wchodzą blokady miejsc, w których prezydent i premier będą organizować bankiety dla zagranicznych gości. - Będziemy działać z zaskoczenia - zapowiadają. Tu szef "S" Piotr Duda ma duże doświadczenie, bo sam był w latach 80. komandosem.

Takie działania przypominałyby ukraiński Femen, choć idę o zakład, że VIP-y modlą się o to, by uroczystości zakłóciły jego atrakcyjne aktywistki (już zaczęły, uszkadzając puchar w Kijowie), a nie wąsaci związkowcy "S". Ci ostatni sporo mogliby zaczerpnąć z doświadczenia ekologów, których widowiskowe działania, poczynając od blokady wjazdu na plac budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu, a na przywiązywaniu się do drzew kończąc, dowodzą, że nawet niewielkie grupy aktywistów mogą osiągnąć cel.

Powiedzmy jasno: polskie związki żyją już resztkami dawnej świetności i nie są w stanie zmobilizować na demonstracje milionów ludzi jak we Francji czy w Hiszpanii. Nie są w stanie przeprowadzić strajku generalnego.

Nasze związki nie są ani potężne, ani radykalne, choć za takie w oczach wielu uchodzą po akcji pod parlamentem i pogróżkach dotyczących mistrzostw. Co więcej, mogą wydawać się wręcz liberałami na tle części włoskich czy francuskich, gdzie mamy do czynienia z czystej krwi komunistami, np. takimi jak włoski FIOM.

Zablokowanie przez "S" parlamentarzystów może oburzać, ale w Europie to nic nowego. We Francji notorycznie więzi się prezesów firm, by wymusić podwyżki lub rezygnację z planów redukcji zatrudnienia. Tak było w 2009 roku w przypadku firm 3M i Sony. I działania te były skuteczne.

U nas tylko raz zastosowano taką metodę - w 2007 roku w kopalni Budryk "Solidarność 80" trzymała w zamknięciu Piotra Bojarskiego przez 27 godzin. Dwa lata temu "S" zrobiła odwrotnie i zamurowała wejście do zarządu JSW, by prezes nie mógł tam wejść, a więc obeszło się bez więzienia go.

Czy w trakcie Euro dojdzie do poważnego zakłócenia organizacji imprezy? Nie sądzę. Związkowcy nie są samobójcami. Dowiedli tego, gdy karnie o 18 w piątek zwinęli sztandary i wypuścili parlamentarzystów. Naciągnęli cięciwę, ale jej nie przeciągnęli. W przypadku mistrzostw tylko zdenerwowaliby mocno ludzi.

Chyba że występy reprezentacji zaczęłyby się totalnym blamażem. Wtedy wielu byłoby już po prostu wszystko jedno. Raczej można się spodziewać licznych happeningów, po których zagraniczni kibice czy notable będą sobie przyjaźnie robić zdjęcia ze związkowcami jak z misiem na Krupówkach.

Walka o zablokowanie wydłużenia wieku emerytalnego to przede wszystkim okazja do pokazania się i odwrócenia niekorzystnego trendu: związki tracą siłę - liczbę członków.

Związki silne pozostają już tylko w wielkich zakładach, na ogół o pozycji monopolistycznej. Ale tu raczej walczą o swoje lokalne interesy - podwyżki płac czy przywileje.

Polskie związki są rozdrobnione, skupiając w ponad 6,3 tys. organizacji niecałe 2,5 mln osób. Największe  - "S" i OPZZ  - mają po około 700 tys. członków. Z ubiegłorocznych badań CBOS wynika, że do związków należy 7 proc. Polaków (czyli 15 proc. pracowników najemnych). Tymczasem jeszcze w 1991 r. związkowcem był co piąty z nas. Pod tym względem jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w UE.

Dlaczego tak się dzieje? Jest wiele przyczyn. Upadło wiele zakładów, gdzie były silne, bezrobocie w ostatnich latach było na niskim poziomie, dużo osób wyjechało za granicę, co polepszyło warunki pracy pozostałych. Niektórych zniechęcił ich flirt z polityką i popieranie PiS i SLD przez dwie największe organizacje.

Ludzie uznają związki za mało skuteczne. Z danych CBOS wynika, że jedna trzecia zatrudnionych z zakładów, w których działają związki, nie dostrzega żadnych efektów ich działalności, a 44 proc. twierdzi, że się starają, ale niewiele im wychodzi. Tylko 14 proc. uważa je za efektywne.

Przed rokiem związkowcy demonstrowali pod hasłami "Polityka wasza, bieda nasza", domagając się m.in. wzrostu płacy minimalnej do połowy średniej krajowej oraz obniżenia akcyzy na paliwa. Nie wskórali nic.

Przewodniczący "S" Piotr Duda musi się wciąż liczyć z silną opozycją wewnętrzną, pamiętajmy, że zdobył fotel przewodniczącego minimalną większością głosów.

To po co ryzykuje kolejną porażkę? Związkowcy nie widzą tego w kategorii zwycięstwa czy porażki. Najważniejsze jest pokazać, że się wciąż jest. I to po właściwej stronie.

Kiedy słychać dźwięki syren, wybuchają petardy, na zbliżeniach widać bezsilne twarze parlamentarzystów, którzy nie mogą się wydostać z Sejmu, wydaje się, że oto związkowy lew zaryczał i objawił nam swoją potęgę.

Kiedy jednak kamera ogarnia z oddali cały plac boju, wrażenie jest inne. Widzimy kilkaset, najwyżej kilka tysięcy osób, często kadrowych związkowców, których trzeba ściągać autobusami z różnych regionów. Nie widzimy tej potęgi, nie widzimy społeczeństwa.

Gdy w 2005 roku górnicy przyjechali pod Sejm w obronie swoich przywilejów, parlamentarzyści głosowali tak, jak im kazali. Nikt nie miał odwagi postawić się, powiedzieć "nie", choć ta uległość była bardzo kosztowna dla państwa. Teraz związkowcy nie wskórali nic. To już nie ta potęga co kiedyś, a szczególnie daleko polskim organizacjom do tych zagranicznych.

Czas przyzwyczajać się do zmiany taktyki związkowców. Nie są w stanie sparaliżować kraju strajkiem generalnym, postawią więc na widowiskowe akcje, jak ostatnie zablokowanie parlamentu, do którego wystarczy kilkaset osób. Będą uderzenia w czułe punkty i happeningi.

Pozostało 80% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Czy Donald Trump jest geniuszem, skoro pokonał tak wyśmienitą kandydatkę?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Sikorski – Trzaskowski: Czy ta rywalizacja zagrozi jedności PO i jej szansom w 2025?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Ziobro nie może przyjść na komisję i liczy, że doprowadzą go siłą
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Nowe lęki Polaków. Jak wojna w Ukrainie zmienia polskie społeczeństwo
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Wybory prezydenckie w Polsce: Sikorski lepszy niż Trzaskowski
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni