Przyznam się do kompromitującej naiwności. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o sporze wokół historycznej bramy numer dwa Stoczni Gdańskiej (władze Gdańska postanowiły przywrócić jej kształt z Sierpnia '80; chodzi o umieszczenie na niej listy 21 sierpniowych postulatów, ale przede wszystkim napisu „Stocznia Gdańska imienia Lenina", i właśnie ten Lenin spowodował eksplozję emocji) pomyślałem, że wszystko to musi polegać na nieporozumieniu.
Że zapewne magistrat jest niekomunikatywny i niewystarczająco jasno powiedział, że to jest pomysł tymczasowy. Że ta historyczna przebieranka ma trwać jakiś czas - może do 31 sierpnia? - jako swego rodzaju historyczna rekonstrukcja, tak jak przecież tylko jakiś czas trwają rekonstruowane przez zapaleńców dawne bitwy i wojny.
Tryumf wrażliwości
I co w tym złego? - myślałem, i już chciałem się zabrać do tłumaczenia protestującym, że w zasadzie nic, że równie dobrze mogliby protestować, kiedy na jakimś odcinku ulicy kręci się film z czasów okupacji i wiesza hitlerowskie flagi oraz niemieckie nazwy ulic, kiedy dowiedziałem się, że byłem w błędzie. Że brama ma zostać przebudowana na stałe. A więc również na stałe ma na nią wrócić nazwa „stocznia imienia Lenina".
I co w tym złego? - można byłoby mimo wszystko zapytać. I nie byłoby to pytanie bezsensowne. Przecież nieszczęsny Lenin nie wraca na bramę sam, tylko (jak już napisałem) w towarzystwie 21 gdańskich postulatów. W dodatku, jak poinformował mnie rzecznik prezydenta Gdańska Antoni Pawlak, całości towarzyszyć ma tablica przypominająca o historii Bramy i Sierpnia '80, a także przypominająca, kim był Włodzimierz Iljicz i przywołująca miliony ofiar stworzonego przez niego systemu.
Cała ta, używając modnego słowa, „instalacja" ewidentnie nakierowana jest na przypomnienie wolnościowego zrywu antykomunistycznego, a nie na jakkolwiek pojętą rehabilitację dawnego systemu, i jest w oczywisty sposób ciekawym nawiązaniem do wyglądu tego miejsca w czasie, kiedy odegrało najważniejszą rolę w całym okresie swojego istnienia.