Czy kiedyś początek XXI wieku zostanie nazwany w podręcznikach historii – o ile ta jeszcze będzie nauczana – czasem upadku państwa polskiego? A jeśli tak, to co będzie jego symbolem?
W 1995 r. Jan Paweł II odwiedził Bielsko-Białą, Skoczów i Żywiec. Wszyscy podkreślali, że ta wizyta była sukcesem odradzającej się samorządności. Cykliczne święto, jakimi dla Polski drugiej połowy XX wieku były papieskie wizyty, tym razem zostało zarezerwowane wyłącznie dla społeczności lokalnych. Nie było papieża ani w Warszawie, ani w żadnym innym dużym mieście. Liczyły się małe miasta, księża proboszczowie i honorowe miejsca dla rumianych burmistrzów.
Dwa lata później wybory wygrał AWS i wprowadził reformę samorządową. Zwiększyła ona kompetencje władz lokalnych, wprowadziła nowy szczebel samorządu, wymusiła powstanie nowych instytucji. W tym samym czasie zreformowano edukację i zarządzanie szkołami przekazano Polsce lokalnej.
Kto opisze lokalną Polskę
Od tego czasu minęło kilkanaście lat. I można wskazać prezydentów z władzą, jakiej nie ma nikt w centralnym urzędzie, bogate podwarszawskie gminy i trochę zbudowanych parków wodnych. Niby zmiany poszły w dobrą stronę, ale jak jest naprawdę?
Chcielibyśmy się o Polsce lokalnej dowiedzieć czegoś więcej, ale mamy z tym trudność, bo prowincja ma coraz mniej swoich mediów. Lokalne dzienniki zostały w większości skupione w jednej centralnie zarządzanej grupie. Konkurencją dla nich mogą być tylko dodatki do „Gazety Wyborczej". Ten los spotkał wrocławskie „Słowo", ale też legendarną „Gazetę Krakowską". Inny lokalny fenomen, również krakowski „Dziennik Polski", czyli do niedawna jeden z ostatnich niezależnych zarówno od obcego kapitału, jak i lokalnych układów dziennik, został sprzedany koncernowi Polskapresse, który posiada już „Gazetę Krakowską".