Skazani na siebie. Do czasu

Między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Gowinem będzie trwała wojna nerwów. Jak długo? Na pewno do końca kadencji - przewiduje publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 17.07.2012 19:59

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Po gorących sporach w Platformie Obywatelskiej o in vitro coraz częściej pojawia się pytanie o głębokość rozłamu w partii rządzącej. Ale by w ogóle można było mówić o rozłamie, musi dojść do jednej z dwóch sytuacji: albo premier Donald Tusk postanowi wyrzucić Jarosława Gowina z PO, albo konserwatyści będą chcieli odejść sami. W najbliższym czasie jednak - moim zdaniem - na to się nie zanosi, bo żadnej stronie nie jest to na rękę. W efekcie Donald Tusk jest skazany na Gowina i jego grupę, a konserwatyści są skazani na Tuska. A obie strony mają zarówno interes polityczny, jak i ideowy w tym, by zachować status quo i doprowadzić do zawieszenia broni.

Ani w lewo, ani w prawo

Dlaczego? Dlatego, że Tusk potrzebuje skrzydła konserwatywnego, by móc pokazywać Platformę jako partię wielonurtową i pragmatyczną. Partię, z którą mogą się identyfikować wyborcy prawicowi i lewicowi. Dotychczas mu się to udawało, bo koncentrował się na pragmatyzmie - budował Orliki, stadiony i lotniska, autostrady i drogi ekspresowe. I stara się robić wszystko, by Polska nie przestała być zieloną wyspą. Równocześnie usiłuje też nie zajmować jednoznacznego stanowiska w sporach światopoglądowych. Zauważmy, to Platforma kłóciła się o in vitro, nie Tusk.

A w dodatku do chwili, w której nie przyjdzie do głosowania nad konkretną ustawą, premier nie musiał kierować partii ani w lewo, ani w prawo. Rok temu Tusk zaczął widocznie kokietować wyborców lewicowych - związane to było jednak z pojawieniem się na scenie politycznej partii Janusza Palikota. Ale właściwie z wyjątkiem antykościelnej retoryki niewiele się zmieniło. Bo premier wie, że nie może iść za daleko, by nie stracić wyborców bardziej konserwatywnych. Dlatego też teraz pozwala na wzmacnianie się prawego skrzydła w PO. Jest do tego zmuszony tym bardziej, że od prawej strony Platformę zaczyna zachodzić prezydent Bronisław Komorowski.

Ale w PO są też przecież zwolennicy związków partnerskich, choć postulatu adopcji dzieci przez pary homoseksualne nikt w Platformie jeszcze nie głosi. Można więc pokazać, że w partii jest miejsce na poglądy zdecydowanie prawicowe i zdecydowanie lewicowe. Ekstrema zaś są poza Platformą.

Nie kradnie partii

Jeśli przypomnimy sobie wcześniejsze wyrzucenia lub wypchnięcia z Platformy, bez trudu zauważymy, że odbywały się one w innych okolicznościach. W przeciwieństwie do Jana Rokity, Pawła Piskorskiego, Andrzeja Olechowskiego, ale też do marginalizacji Grzegorza Schetyny, Jarosław Gowin dotąd nie chciał zagrozić przywództwu Donalda Tuska. Nie chciał ukraść przewodniczącemu partii. Najwyżej walczy o swoją pozycję, o podmiotowość swej grupy i swych przekonań.

Tusk zaś obawia się polityków, którzy nie zawahają się wykorzystać sytuacji, gdyby powinęła się mu noga. Dlatego dziś od Gowina znacznie niebezpieczniejszy jest Grzegorz Schetyna. I to on jest podejrzewany przez otoczenie premiera o podsycanie sporów ideologicznych. Schetyna ma bowiem liczyć na to, że zyska na konflikcie wewnętrznym w Platformie.

Tymczasem Tusk wie, że to nie paltformerscy konserwatyści są stroną atakującą w PO, raczej to oni się bronią przed próbami narzucenia im stanowiska liberalnego przez tych, którzy podgrzewają sytuację w PO.

Bez szabli

Również Jarosław Gowin nie ma żadnego interesu w tym, by opuścić Platformę. Jest ministrem i katolickim sumieniem partii rządzącej. Ma ambitne plany zawodowe - chce uwolnić regulowane profesje, przyspieszyć procesy sądowe i w ogóle usprawnić wymiar sprawiedliwości. Z jego punktu widzenia oddawanie politycznej pozycji z powodu sporów światopoglądowych - jakkolwiek ważnych spraw by dotyczyły - to przekreślenie szans na realizację reform, dzięki którym może się zapisać na kartach polskiej historii.

Poza tym wychodząc dziś z PO, miałby nikłe szanse na utworzenie nowej partii. Musiałoby to być albo bardzo spektakularne odejście, albo też radykalnie musiałyby zacząć spadać sondaże Platformy. W tej chwili spadek sondaży został zatrzymany przez udane Euro2012. Nic też nie wskazuje na to, by Gowin miał w zanadrzu kilka milionów prywatnego kapitału niezbędnego do zbudowania partii.

Działając w obrębie Platformy, Gowin ma znacznie większy wpływ na rzeczywistość, niż miałby w opozycji. Jako ważny polityk PO, minister, swoimi wypowiedziami i działaniem może osiągać znacznie lepsze rezultaty, niż gdyby stał się wyłącznie recenzentem działań innych. Jest tajemnicą poliszynela, że w sprawie in vitro biskupi właśnie projekt Gowina uważają za najbliższy nauczaniu Kościoła. Choć dopuszcza w ogóle metodę sztucznego zapłodnienia, którą Kościół katolicki uważa za nieetyczną, w największej mierze chroni ludzkie życie od poczęcia - a więc zarodki.

W dodatku ostatnio pozycja Gowina znacznie się wzmocniła (choć miał kilka potknięć) w porównaniu z rolą, którą odgrywał w polityce choćby rok temu. A dzięki niemu wzmocnili się platformiani konserwatyści. Pomysły Gowina zyskują co jakiś czas sojuszników w osobach Radosława Sikorskiego, Hanny Gronkiewicz-Waltz czy Jacka Rostowskiego.

Choć słabością tej grupy jest jej mała spoistość - nie łączą jej twarde interesy ani wpływy w partyjnych dołach. Wyrzucenie (czy odejście) Gowina właśnie teraz nie wiązałoby się więc prawdopodobnie z odejściem fali lokalnych działaczy czy kilkudziesięciu posłów z PO. W tym sensie Gowin nie ma szabel gotowych rzucić się za nim w wir politycznej bitwy. Ale równocześnie konserwatystów łączy coś, co jednak nadaje tej grupie spoistość - sumienie. Posłowie ci mogą mieć rozbieżne interesy lokalne, polityczne, życiowe itp. Ale trudno będzie kierownictwu Platformy złamać ich sumienia w sprawach dla nich naprawdę ważnych. Wtedy Tusk może napotkać zdecydowany opór czy wręcz - jak zagroził np. poseł John Godson - doprowadzić do odejścia części z nich z partii.

Dar od PiS

Paradoksalnie na korzyść Gowina i jego grupy działa również otoczenie polityczne. Donald Tusk doskonale wie, że Gowin może liczyć na PSL. Ludowcy bowiem, będący partią dość pragmatyczną, zdają sobie sprawę z konserwatyzmu swych wyborców. W wielu częściach Polski na wsiach walka o elektorat nie odbywa się między Platformą a PiS, ale między podwładnymi Kaczyńskiego i Pawlaka. Co więcej, konserwatyzm PSL nie dotyczy wyłącznie spraw obyczajowych, lecz również podejścia do patriotyzmu czy suwerenności. W kwestii modelu integracji europejskiej ludowcom jest znacznie bliżej do PiS niż do koalicjanta.

Co z tego wynika? Tusk wie, że nawet ewentualne wyrzucenie Gowina wcale nie rozwiąże konfliktów ideowych. Gdyby więc chciał uchwalić liberalne prawo - przynajmniej w tym Sejmie - byłby skazany na ciułanie głosów lewicy, by przezwyciężyć opór prawicy i ludowców. Zwłaszcza że PiS wyraźnie kokietuje ministra sprawiedliwości. Bo choć na niedawnym spotkaniu w Jachrance Tusk wezwał Gowina do tego, by się od partii Kaczyńskiego odciął, to dla polityka z Krakowa nie było to wcale jednoznacznie negatywne. Pierwszy ruch PiS z in vitro był dla niego niezwykle korzystny. A zgłoszenie wniosku o karanie więzieniem za stosowanie zapłodnienia pozaustrojowego - wręcz darem. Oto okazało się, że jego poglądy mieszczą się w cywilizowanym centrum i wypadają niemal blado przy radykalizmie PiS.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości szybko pojęli swój błąd i zaprosili Gowina do okrągłego stołu o in vitro, na co ten oczywiście nie może się zgodzić. PiS będzie mógł teraz mówić, że Gowin to udawany konserwatysta, bo nie chce z nimi rozmawiać o sprawach życia i śmierci i że jedyną chrześcijańską formacją jest PiS. Tyle że to również prezent dla Gowina - krytyka ze strony opozycji jest mu bardzo potrzebna, bo - jak mówił w Jachrance Tusk - komplementy ze strony PiS to najkrótsza droga do wyjścia z PO.

Wojna nerwów

Choć ani Gowin, ani Tusk nie mają dziś interesu w zaognianiu konfliktu, do przesilenia mogłoby dojść, gdyby Tusk zarzucił Gowinowi nielojalność - na przykład podczas głosowania nad konwencją Rady Europy o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Konwencja ta w sensie prawnym nie zawiera nic więcej niż polskie prawo, ale wprowadza do języka prawnego (Polska na jej podstawie będzie wszak sądzona w Strasburgu, na konwencję będą się mogli również powoływać sędziowie w orzeczeniach krajowych) pojęcia zaczerpnięte z ideologii feministycznej i gejowskiej. Dokument potępili polscy biskupi, będą przeciw niemu głosować posłowie PiS, Solidarnej Polski i Polskiego Stronnictwa Ludowego. A zatem gdyby Gowin zmobilizował 46 posłów PO, konwencja przepadłaby w Sejmie. Takie głosowanie dałoby Tuskowi pretekst do ukarania Gowina (na przykład odebrania mu Ministerstwa Sprawiedliwości).

Ale byłaby to też porażka wizerunkowa premiera. Wydaje się więc, że ustawa ratyfikacyjna do Sejmu szybko nie trafi. Nie wierzę, byśmy prędko zobaczyli gotową ustawę o in vitro przygotowaną przez Klub PO. Tusk nie będzie się spieszył z wywoływaniem nowych podziałów. A na pewno nie zdecyduje się na to zbyt szybko.

Między politykami będzie więc trwała wojna nerwów. Jak długo? Na pewno do końca kadencji. Paweł Piskorski uważa, że Gowin może nie wystartować z listy PO w przyszłych wyborach. Ale dziś Donald Tusk nie ma żadnego interesu w tym, by teraz tracić głosy w Sejmie. Możliwość trzymania konserwatystów w niepewności daje premierowi sporą władzę.

Z czasem wszystko się zmieni. Zdaniem Piskorskiego Tusk liczy się z tym, że jeśli wygra wybory w 2015 roku, poparcie PSL mu nie wystarczy i będzie musiał dopuścić do rządu lewicę Leszka Millera lub Janusza Palikota. A ponieważ to spotkałoby się z gruntowną krytyką konserwatystów, więc po prostu w ostatniej chwili skreśli ich z list. Argumentacja Piskorskiego powinna dać konserwatystom sporo do myślenia.

Po gorących sporach w Platformie Obywatelskiej o in vitro coraz częściej pojawia się pytanie o głębokość rozłamu w partii rządzącej. Ale by w ogóle można było mówić o rozłamie, musi dojść do jednej z dwóch sytuacji: albo premier Donald Tusk postanowi wyrzucić Jarosława Gowina z PO, albo konserwatyści będą chcieli odejść sami. W najbliższym czasie jednak - moim zdaniem - na to się nie zanosi, bo żadnej stronie nie jest to na rękę. W efekcie Donald Tusk jest skazany na Gowina i jego grupę, a konserwatyści są skazani na Tuska. A obie strony mają zarówno interes polityczny, jak i ideowy w tym, by zachować status quo i doprowadzić do zawieszenia broni.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń