Ścinanie krzyży piłami mechanicznymi, profanowanie świątyń, publiczne stosunki seksualne w muzeach czy bluźniercze pseudomodlitwy zostały zaakceptowane jako metoda walki politycznej i sposób wyrażania własnych opinii. Dowodem na to są zastępy obrońców punkowych happenerek, które zostały skazane przez rosyjski sąd na dwa lata łagrów za "chuligaństwo" i wejście w "przestępczą zmowę w celu brutalnego naruszenia porządku publicznego. A przecież, choć można spierać się o wymiar kary czy o prawdziwie intencje sędzi wydającej wyrok, to nie ulega wątpliwości, że kobiety z punkowego zespołu przestępstwo popełniły i powinny być za nie ukarane.
Bluźniercza prowokacja
Wbrew powszechnej opinii ich akcja nie była bowiem tylko sprzeciwem wobec Władimira Putina czy "modlitwą o przemianę" i połączenie "kultury prawosławia i kultury protestu" (jak to sugerowała w "Gazecie Wyborczej" Dorota Jarecka), ale profanacją prawosławnej, mającej szczególne znaczenie dla prawosławnych Rosjan świątyni, jaką jest sobór Chrystusa Zbawiciela.
Wykrzykiwanie przed ikonostasem (a ikona ma dla prawosławnego znaczenie porównywalne z tym, jakie katolik przyznaje wystawionemu Najświętszemu Sakramentowi) słów, których najłagodniejsze tłumaczenie nie nadaje się do powtórzenia na łamach prasy, a co dopiero w świątyni nie jest zachowaniem, które można usprawiedliwić potrzebą walki politycznej. Jest to zwyczajne bluźnierstwo i naruszenie zasad szacunku dla wierzących. To, że Putin jest dość paskudnym satrapą, nie może zmienić oceny działania kobiet z zespołu Pussy Riot.
A jednak zmienia. Komentatorzy z godną lepszej sprawy gorliwością powtarzają, że choć być może forma nie była najlepsza, - to w istocie jedynie możliwa. "Tańcowanie w cerkwi nie jest godne pochwały. Ale wybór miejsca przez protestujące kobiety nie był przecież przypadkowy. Nie tylko dlatego, że w Rosji mało jest sfer publicznych, gdzie można skutecznie zaprotestować przeciwko władzy. Ale przede wszystkim dlatego, że Cerkiew stoi murem za Putinem, wspierając go w wyborach, a zatem tworzy jednolity, duszny system autorytarnej opresji" przekonywał w swoim blogu Wojciech Sadurski.
A prof. Ireneusz Krzemiński uzupełniał w rozmowie z portalem naTemat.pl: "można oburzać się na formę tego występu, ale ma on głębokie uzasadnienie w rzeczywistości. W samej tkance związków, jakie zachodzą w Rosji między cerkwią a polityką. Jednym słowem, profanowanie chrześcijańskich świątyń jest OK, jeśli tylko w ten sposób manifestuje się odpowiednie (na danym etapie, bo przecież wielokrotnie można było słyszeć obu panów, którzy krytykowali antyputinowską fobię prawicy) poglądy.