We wrześniu jak zwykle sporo się mówi o oświacie, w tym szczególnie, że podręczniki są zbyt drogie. Premier zachwala podręczniki elektroniczne, które rząd zamierza rozdawać wszystkim uczniom za lat kilka, a opozycja nie wiadomo dlaczego żąda, aby do każdego przedmiotu było nie więcej niż trzy podręczniki do wyboru. Jedno i drugie nie ma jednak większego wpływu na jakość nauczania.
O jakości nauczania za to wiele mówią minister edukacji i liczni eksperci, planując wcielenie w życie kolejnej reformy edukacji.
Wiedza z YouTube’a
W oświacie generalnie im mniej biurokracji, tym lepiej. Tymczasem kolejne reformy jedynie silniej sznurują szkoły w gorsecie wymogów, oczekiwań i narzuconych programów. Wszystko to jest niepotrzebne. Należy przeprowadzić taką reformę, która odbierze władzę nad nauczaniem urzędnikom i odda ją w ręce nauczycieli i uczniów.
Zacznijmy od podręczników. Po co ministerstwo musi zatwierdzać każdy kolejny podręcznik jako kwalifikujący się do nauczania? Kosztuje to masę czasu i pieniędzy, które zarabiają za liczne niepotrzebne recenzje zastępy recenzentów (a jakość podręczników przez to nie rośnie). Przecież nauczyciel nie musi w ogóle używać podręcznika. Gdyby zechciał korzystać jedynie z „W pustyni i w puszczy” i filmów z YouTube’a - ma do tego pełne prawo. Jednak korzysta z podręcznika, bo jest w ten sposób zabezpieczony przed zarzutami, że źle uczy. „Jak to: źle uczę - może powiedzieć. - Mam zatwierdzony podręcznik, przestrzegam siatki godzin, prowadzę sprawdziany i przerabiam materiał zgodnie z harmonogramem. Oceniam wedle szkolnego systemu oceniania - jestem bezpieczny”.