Partyjne łupy w Brukseli

Czyż nie powinno nam na przykład zależeć, by w czasach gdy PO i PiS idą w kierunku etatyzmu, ktoś z Polski w brukselskich debatach reprezentował wolny rynek? – pyta europoseł

Publikacja: 28.10.2012 19:59

Paweł Kowal

Paweł Kowal

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

Potrzebujemy ordynacji do Parlamentu Europejskiego, w której obywatele nie są maszynką do głosowania nakręcaną przez partyjne wierchuszki, a w samym Parlamencie mieć potrzebujemy doświadczonych polityków oraz polityków ekspertów, a przede wszystkim reprezentację jak najszerszego wachlarza poglądów. Pomylenie Parlamentu Europejskiego z uczelnianym laboratorium to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogą się zdarzyć polskim interesom w Europie. Dlatego nie przekonały mnie pomysły Igora Janke.

Nie mieszajmy ról

Rację ma bowiem Rafał Ziemkiewicz, że partyjny podział wszystkich politycznych zasobów zablokował Polskę. Ustawowe gwarancje dla partii preferują dwie największe i zamykają drogę młodej konkurencji. Niewiele rzeczy z trudem umyka temu podziałowi, to dlatego pojawiają się (w PiS) głosy, by podzielić kanały telewizyjne na peowskie i pisowskie. To dlatego, że partie stały się tak żarłoczne, wychynął po cichu konsultowany pomysł na podział łupów w PE pomiędzy PO i PiS.

Listy partyjne bez możliwości wyboru przez obywateli, szczególnie w wariancie sztucznego podziału kraju na sześć okręgów, i mała frekwencja, która, gdy do obywateli dojdzie, że już nie wybierają posłów, tylko partie, będzie jeszcze mniejsza (na co liczą po cichu), to gwarancja, że mandaty poselskie praktycznie zostaną podzielone w obecnych zakulisowych negocjacjach PO–PiS. SLD, PSL, Palikot czy PJN mogą w takim razie zostać wyautowane przez sejmową większość, a nie przez wyborców. A Polska nie będzie reprezentowana u liberałów, zielonych, skrajnych konserwatystów itd., gdzie także trzeba kołatać za „naszymi” poprawkami. Nawet Wielką Brytanię reprezentują nie tylko torysi i laburzyści, ale też UKiP (Partia Niepodległości) słynnego Nigela Farage’a – tak skonstruowana jest u nich ordynacja.

Czyż nie powinno nam na przykład zależeć, by w czasach, gdy PO i PiS idą w kierunku etatyzmu, ktoś z Polski w brukselskich debatach reprezentował wolny rynek? A może by nie zaszkodziło, by w Brukseli znalazł się i przeciwnik Unii z Polski? Kto demokrata, powinien propozycjom PO–PiS w sprawie ordynacji powiedzieć: nie, podobne stanowisko powinien zająć ten, kto chce, by wybory do PE nie były transportem polskiego dwupartyjnego piekła do Belgii. Realista zda sobie szybko sprawę, że na listach przygotowanych w partyjnych centralach miejsc dla ekspertów i tak nie będzie, w polskich warunkach zajmą je przyjaciele królika.

Nie mieszajmy zbytnio ról. Rolą eksperta, jeśli chce nim pozostać, może być wspieranie inicjatyw, partii, posłów: to dlatego ci ostatni mają prawo do rozbudowanych biur, zamawiania ekspertyz, zatrudniania, a on zachowuje walor niezależności. Natomiast poselskie krzesła są dla polityków. Parlament Europejski to nie miejsce seminaryjnych dyskusji, bo wypowiedzi na sali plenarnej trwają najczęściej ok. 1 min, i nie narada dyplomatyczna. W ramach obowiązującego traktatu w PE decyduje się lub urabia opinię w kluczowych dla Polski sprawach: łupków, budżetu, polityki wobec Ukrainy itd. Tu liczy się doświadczenie i znajomości w świecie polityki, a niestety nie ilość napisanych raportów czy wydanych książek.

Dla zmęczonych robotą

Parlament Europejski to w ramach słabnącej Unii rosnąca w siłę instytucja. Dlatego trudno oprzeć się zdziwieniu, że PO, która tyle mantruje „więcej Unii w Unii”, w sprawach Parlamentu wykazuje się parafiańszczyzną i zachowuje się, jakby chciała tam zesłać polityków zmęczonych robotą w kraju. Skoro z przesadą twierdzi się w rządowych kołach, że to głównie Parlament rozstrzygnie o wieloletnim budżecie Unii, to skąd pomysł, by posłać do Alzacji nuworyszy w politycznej robocie? Może to mieć opłakane skutki dla Polski, bo inne kraje Unii są w PE reprezentowane przez polityków z doświadczeniem i ambicjami – to oni nadają ton debatom. A w weekendy koledzy Szwedzi czy Brytyjczycy jadą do siebie agitować i spotykać się z dziennikarzami. Właśnie o takiej swojej pracy w kraju w drodze na wybory do Kijowa opowiada posłanka Anna Maria Bildt.

Konserwatysta zapatrzony w przeszłość to muzealnik. Więc konserwatysta musi brać pod uwagę stan rzeczy, a nie swoje wyobrażenia. Zatem nic bardziej anachronicznego niż opozycja „kraj – Unia”. Jeśli nie chcieliśmy, by się one zrastały, można było nie ratyfikować traktatu lizbońskiego. Nic lepszego dla prawicowego myślenia niż kontakt z rzeczywistością. Dlatego europosłowie nie mogą być traktowani jak wysłani na pięć lat ambasadorowie. Odwrotnie: powinni uczestniczyć w życiu kraju i prowadzić debatę europejską w Polsce, także pilnować, by w debacie pojawiały się eurosceptyczne wątki. Tym żyje kontynent i nie ma powodu, by w Polsce było jak za króla Ćwieczka.

Gdy my tej debaty nie prowadzimy, i tak ktoś planuje w innym miejscu Europy. Dlatego niezależnie od tego, czy się zgadzamy z Radosławem Sikorskim czy nie, dobrze, że podejmuje problemy przyszłości kontynentu. Polska tych dyskusji potrzebuje jak tlenu. Media powinny tym bardziej zapraszać posłów do komentarzy w Polsce i dla polskich odbiorców – także w Brukseli jest kilku korespondentów. Dlatego posłowie mają spore środki do dyspozycji, żeby je wykorzystywali także na pracę w kraju.

W kategoriach racji stanu

Można by nawet obniżyć wysokość diet, ale wypłacać je też za podróże po Polsce. Z jednej strony bowiem to jest właśnie rola posła do PE: transferowanie pomysłów z Brukseli i Strasburga oraz w drugą stronę. A do tego konieczna jest komunikacja z wyborcami, chociażby mniej licznymi, ale zainteresowanymi sprawami Europy, a nie tylko debatowanie w salonie z markowym koniakiem w dłoni.

Posłowie nie mogą abstrahować od krajowych spraw – wyjazd do Brukseli nie powinien być akordem na koniec kariery, ale jednym z jej elementów, zbieraniem doświadczenia do pracy w rządzie czy szykowaniem się w unijnym półświatku do potencjalnych funkcji w instytucjach europejskich. Wykonywanie obowiązków poselskich to lepszy wstęp do takiej kariery niż urzędnicza drabinka, bo lepiej uczy tak potrzebnego w ramach Unii politycznego myślenia w kategoriach racji stanu. Czy poseł konkretnego dnia wybiera komisję czy pracę w Krakowie, to już sprawa jego sumienia, rozeznania, a nawet rezygnacji z diety.

Ten dylemat niczym nie różni się od podobnych u posłów sejmowych. Zawsze wyborcy mogą jakiś wybór posła źle ocenić, tylko nie należy im tej możliwości zabierać.

Autor jest europosłem i liderem ugrupowania Polska Jest Najważniejsza

Potrzebujemy ordynacji do Parlamentu Europejskiego, w której obywatele nie są maszynką do głosowania nakręcaną przez partyjne wierchuszki, a w samym Parlamencie mieć potrzebujemy doświadczonych polityków oraz polityków ekspertów, a przede wszystkim reprezentację jak najszerszego wachlarza poglądów. Pomylenie Parlamentu Europejskiego z uczelnianym laboratorium to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogą się zdarzyć polskim interesom w Europie. Dlatego nie przekonały mnie pomysły Igora Janke.

Nie mieszajmy ról

Pozostało 93% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml