Potrzebujemy ordynacji do Parlamentu Europejskiego, w której obywatele nie są maszynką do głosowania nakręcaną przez partyjne wierchuszki, a w samym Parlamencie mieć potrzebujemy doświadczonych polityków oraz polityków ekspertów, a przede wszystkim reprezentację jak najszerszego wachlarza poglądów. Pomylenie Parlamentu Europejskiego z uczelnianym laboratorium to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogą się zdarzyć polskim interesom w Europie. Dlatego nie przekonały mnie pomysły Igora Janke.
Nie mieszajmy ról
Rację ma bowiem Rafał Ziemkiewicz, że partyjny podział wszystkich politycznych zasobów zablokował Polskę. Ustawowe gwarancje dla partii preferują dwie największe i zamykają drogę młodej konkurencji. Niewiele rzeczy z trudem umyka temu podziałowi, to dlatego pojawiają się (w PiS) głosy, by podzielić kanały telewizyjne na peowskie i pisowskie. To dlatego, że partie stały się tak żarłoczne, wychynął po cichu konsultowany pomysł na podział łupów w PE pomiędzy PO i PiS.
Listy partyjne bez możliwości wyboru przez obywateli, szczególnie w wariancie sztucznego podziału kraju na sześć okręgów, i mała frekwencja, która, gdy do obywateli dojdzie, że już nie wybierają posłów, tylko partie, będzie jeszcze mniejsza (na co liczą po cichu), to gwarancja, że mandaty poselskie praktycznie zostaną podzielone w obecnych zakulisowych negocjacjach PO–PiS. SLD, PSL, Palikot czy PJN mogą w takim razie zostać wyautowane przez sejmową większość, a nie przez wyborców. A Polska nie będzie reprezentowana u liberałów, zielonych, skrajnych konserwatystów itd., gdzie także trzeba kołatać za „naszymi” poprawkami. Nawet Wielką Brytanię reprezentują nie tylko torysi i laburzyści, ale też UKiP (Partia Niepodległości) słynnego Nigela Farage’a – tak skonstruowana jest u nich ordynacja.
Czyż nie powinno nam na przykład zależeć, by w czasach, gdy PO i PiS idą w kierunku etatyzmu, ktoś z Polski w brukselskich debatach reprezentował wolny rynek? A może by nie zaszkodziło, by w Brukseli znalazł się i przeciwnik Unii z Polski? Kto demokrata, powinien propozycjom PO–PiS w sprawie ordynacji powiedzieć: nie, podobne stanowisko powinien zająć ten, kto chce, by wybory do PE nie były transportem polskiego dwupartyjnego piekła do Belgii. Realista zda sobie szybko sprawę, że na listach przygotowanych w partyjnych centralach miejsc dla ekspertów i tak nie będzie, w polskich warunkach zajmą je przyjaciele królika.
Nie mieszajmy zbytnio ról. Rolą eksperta, jeśli chce nim pozostać, może być wspieranie inicjatyw, partii, posłów: to dlatego ci ostatni mają prawo do rozbudowanych biur, zamawiania ekspertyz, zatrudniania, a on zachowuje walor niezależności. Natomiast poselskie krzesła są dla polityków. Parlament Europejski to nie miejsce seminaryjnych dyskusji, bo wypowiedzi na sali plenarnej trwają najczęściej ok. 1 min, i nie narada dyplomatyczna. W ramach obowiązującego traktatu w PE decyduje się lub urabia opinię w kluczowych dla Polski sprawach: łupków, budżetu, polityki wobec Ukrainy itd. Tu liczy się doświadczenie i znajomości w świecie polityki, a niestety nie ilość napisanych raportów czy wydanych książek.