Okazało się, że opłaty obniżyła, ale za to ceny wzrosły. Banki, bez względu na wartość transakcji, pobierać zaczęły maksymalną opłatę 21 centów. W efekcie koszty operatorów parkometrów czy wypożyczali DVD wzrosły trzykrotnie. Więc ceny też. Za godzinę parkowania w Waszyngtonie płaci się już nie 32 centy, tylko 45.
W Polsce naśladowcy senatora Doda też planują ustawowe obniżenie opłat interchange, które są najwyższe w Europie, bo przez lata banki były traktowane przez ustawodawcę jak „święte krowy". Ale rację miał Heraklit – nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Regulacje, które miałyby sens kilka lat temu, gdyby zostały dobrze przeprowadzone – tak, żeby skorzystali wszyscy, a nie tylko jedna grupa uczestników rynku – nie mają sensu dziś, gdy rynek się zmienia.
Bo co to jest rynek? To nie tylko klient i sprzedawca. To także potencjalny sprzedawca. Ten, którego jeszcze nie ma, a który może się pojawić w warunkach nierównowagi. Wysokie opłaty interchange taką nierównowagę stworzyły. Przez lata nikt z niej nie skorzystał z uwagi na wysoką barierę wejścia na rynek. Stworzenie systemu płatniczego wiąże się z nakładami i wymaga czasu. Ale na rynku dokonuje się właśnie rewolucja technologiczna. Smartfony zaczęły wypierać odtwarzacze muzyczne, kompaktowe aparaty fotograficzne, kalendarze, notatniki. Dziś rozpoczyna się ich „atak" na karty płatnicze. Telekomy, które już wchodzą na rynek jako suplementarni jego uczestnicy, mogą wkrótce podjąć konkurencję z organizacjami płatniczymi. Mamy bowiem do czynienia z „rynkiem płatności bezgotówkowych", a nie „płatności kartami", gdyż sam nośnik (narzędzie płatności, jakim jest karta czy smartfon) nie jest determinantem kształtującym rynek. Nowe technologie pozwalają nie tylko na zastąpienie nośnika (karty) innym rozwiązaniem technicznym (smartfon), ale także na stworzenie nowego modelu biznesowego – bez udziału organizacji płatniczej. Rynek ma więc szansę „odkuć się" na bankach i organizacjach płatniczych. I w takim właśnie momencie spóźniony, jak zwykle, ustawodawca zamierza wymusić obniżenie cen, z czego skorzystają głównie największe sieci handlowe.
Handlowcom się nie dziwię – mają prawo chcieć się na bankach odegrać. Ale ustawodawcy się dziwię – skoro przez lata pozwalał bankom robić, co chcą, kosztem handlowców, to wcale nie znaczy, że dziś powinien uprzywilejować handlowców kosztem nie tylko banków, ale i innych potencjalnych konkurentów.
Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha