Papież spraw najważniejszych

Od dobrych stu kilkudziesięciu lat Duch Święty wybiera papieży naprawdę dobrych. Jednak nawet „niedobrzy” nie naruszyli depozytu wiary. Dlatego zawiodą się ci, którzy po następcy Benedykta oczekują zmian w nauczaniu Kościoła – pisze publicysta.

Publikacja: 17.02.2013 18:34

Red

W ciągu kilku dni, jakie upłynęły od chwili ogłoszenia przez Benedykta XVI swej rezygnacji, światowe media przedstawiły mnóstwo faktów – ważnych i niekoniecznie, opinii – mądrych i niezupełnie. Chyba najzabawniejsze są – wygłaszane przez osoby darzące umiarkowaną sympatią Kościół i papieża osobiście – komentarze, że instytucja ta zupełnie ostatnio straciła na znaczeniu. Rzeczywiście – najlepszy na to dowód, że ustąpienie jej zwierzchnika jest powszechnie omawiane jak świat długi i szeroki... Również przez tych, którzy odmawiają Kościołowi większego znaczenia.

Rdzeń chrześcijaństwa

Nie brak oczywiście opinii mądrzejszych. Nie zauważyłem jednak, by ktoś przyjrzał się i wyciągnął wnioski z tego, czemu poświęcał gros swego czasu oraz duchowego i intelektualnego wysiłku Benedykt XVI. Powszechnie wprawdzie przypominano, że wydał trzy encykliki, odnotowano ich tytuły i tematykę, zauważono też jego ostatnie, trzytomowe dzieło teologiczne. Jakie jednak płyną z tego wnioski? Czemu poświęcone są jedyne, niestety, trzy encykliki, a więc najważniejsze papieskie dokumenty autorstwa ustępującego papieża? Nadziei i miłości. Czwarta, która nie zostanie wydana, przynajmniej jako dokument papieski, dotyczyć miała wiary. Wiara, nadzieja i miłość – trzy cnoty teologalne, serce chrześcijaństwa.

Benedykt XVI był papieżem czynu. Umiał podejmować ważkie decyzje, np. zdejmując ekskomunikę z biskupów lefebrystów

A jaki jest temat trzytomowego dzieła, które jeden z najwybitniejszych żyjących teologów Joseph Ratzinger napisał akurat wtedy, gdy pełnił najważniejszy w Kościele urząd – namiestnika Chrystusowego? Tematem jest Jezus Chrystus. Nie jest ono przy tym poświęcone analizowaniu jakichś wybranych aspektów życia Zbawiciela – to jest fundamentalny, a przy tym pisany z bardzo osobistej perspektywy, traktat o Tym, którego śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie jest fundamentem chrześcijaństwa.
Podstawowe dzieła Benedykta dotyczą – jak widać – rdzenia wiary, rdzenia chrześcijaństwa. Tu nie ma miejsca na wątki poboczne. Nie ma też wątpliwości, że to bardzo świadomy zamysł.

Nawiasem mówiąc, niedokończona encyklika o wierze jest także faktem znaczącym. Po pierwsze – znak to widomy, że ostateczna decyzja o rezygnacji, aktualizująca tę wcześniejszą, zasadniczą, musiała zapaść nagle. Do ukończenia zabrakło zapewne miesięcy, a proklamowany przez Benedykta rok wiary jeszcze się nie skończył. Po drugie – publiczne poinformowanie o nieukończonym tekście to kolejny precedens. Dotychczas o niedoszłych encyklikach nie dowiadywaliśmy się wcale albo w najlepszym razie słyszeliśmy po latach, gdy jakiś dociekliwy badacz wyszperał w archiwum zarzucony z jakiegoś powodu projekt.

Teraz, jeśli (oby!) autorowi starczy sił, otrzymamy niedoszły dokument papieski jako autorski tekst albo jego część. Nie mam wątpliwości, że się o tym dowiemy. Coś takiego nigdy się wcześniej nie zdarzyło.

Za mało czasu

Tematów fundamentalnych dotyczyły też codzienne homilie, kazania, przemówienia, katechezy. Tu też nie było miejsca na tematy poboczne. Oczywiście, media – zwłaszcza te od Kościoła odległe – eksponowały przede wszystkim papieską krytykę stanu współczesnej cywilizacji. Papież potępił relatywizm, aborcję, eutanazję, in vitro – czytaliśmy co chwila. Benedykt XVI zresztą dostarczał wyczekującym takich komunikatów nieustającego żeru.

Nie było to jednak nigdy – jak to chętnie przedstawiano – jałowe utyskiwanie zgorzkniałego starca, nierozumiejącego, że świat nie spełnia i spełniać nie zamierza jego staroświeckich uproszczeń. Nie – ta krytyka zawsze wynikała z fundamentalnej pozytywnej wizji, sięgającej serca chrześcijaństwa. Relatywizm i jego następstwa są groźne, bo zaprzeczają zasadniczej prawdzie o Bogu, świecie i człowieku. I tu więc mieliśmy do czynienia z nieustannym przypominaniem Kościołowi i światu spraw najważniejszych.
Gdy kardynał Joseph Ratzinger został wybrany na papieża, miał 78 lat. Jego poprzednika spotkało to w wieku lat 58. To bardzo ważne źródło odmienności obu pontyfikatów – oprócz różnic osobowościowych, kulturowych itp. Jan Paweł II zaplanował swój pontyfikat tak, jakby wiedział, że potrwa on wiele lat. Stąd szerokość duszpasterskiej wizji. Stąd mnogość wątków, której do dziś nie jesteśmy w stanie ogarnąć.

Jego o dwadzieścia lat starszy (w chwili obejmowania urzędu) następca dokonał bardzo świadomego wyboru – nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości. Wybrał to, co najważniejsze. Przejawiało się to zresztą także w kwestiach organizacyjnych, choćby w praktycznej rezygnacji z audiencji prywatnych. Dla Jana Pawła II była to jedna z form kontaktu z ludźmi – bynajmniej nie tylko znanymi osobiście. W ten sposób utrzymywał stały, bieżący kontakt z otaczającym światem.

Benedykt XVI z tego zrezygnował – nie tylko i nie przede wszystkim ze względu na bardziej introwertyczne usposobienie. Uznał, że ma zbyt mało czasu. To też była świadoma decyzja.

Dlatego zupełnym nieporozumieniem jest uznawanie tego pontyfikatu za przejściowy. Bardzo świadome samoograniczenie do spraw najważniejszych nie ma nic wspólnego z przeczekiwaniem, biernością, niesieniem przez prąd wydarzeń.

Inny Asyż, inne podróże

Benedykt XVI jest przede wszystkim papieżem słowa – wymyślanego, mówionego, pisanego. Czasem zdarzało mu się zapomnieć, że nie jest w uniwersyteckim seminarium, na które uczęszczają ci, którzy chcą i umieją się wzajemnie zrozumieć. To zapomnienie bywało źródłem nieporozumień, jak wtedy, gdy po subtelnym wywodzie Benedykta z dziedziny teologii moralnej nagłówki (przez krótki czas) krzyczały: „Papież dopuścił prezerwatywy!”. Bywało nawet źródłem rozruchów – po ratyzbońskim wykładzie na temat islamu.

Zawsze jednak słowo papieskie było przykładem godzenia wiary z rozumem – na przekór obiegowej „mądrości” przeciwstawiającej te władze poznawcze. Było też przykładem prawdziwie mądrego odwołania się do rozumu, ze świadomością jego ograniczeń – inaczej niż dominująca dziś postawa, uznająca wąsko rozumianą „naukowość” za jedyne i ostateczne kryterium prawdy, by bez zmrużenia oka odrzucić naukowe kryteria, jeśli wynika z nich coś, czego się nie chce przyjąć, np. że poczęte dziecko jest człowiekiem...
Benedykt XVI nie jest natomiast papieżem znaków – w odróżnieniu od Jana Pawła II, który harmonijnie łączył oba te wymiary. Ta różnica także mogła przyczynić się do skrajnie odmiennego zakończenia obu pontyfikatów. Jan Paweł II przez cały czas mówił nie tylko słowem. Nawet niezdolny do wydawania głosu, mówił do świata cały czas. To nie było – jak to się często nazywa – umieranie na oczach świata. Papież umarł w sposób naturalny, w otoczeniu bliskich, z zachowaniem należnej odchodzeniu dyskrecji. Mimo to – cały czas mówił. I został – co zadziwiające – zrozumiany, nawet przez tych, którzy zwykle nie wydawali się rozumieć zbyt wiele.

Benedykt XVI jest inny – jego znaki były najczęściej kontynuacją tych wymyślonych przez poprzednika, choć nadawał im własne piętno. Inny był jego Asyż, inne jego podróże. Jednak najwyraźniej uznał, że znaku odchodzenia po swoim poprzedniku nie przejmie. Znając osobowość Benedykta, można być pewnym jednego: to nie była decyzja pochopna.
Wśród spraw, które Benedykt XVI uznał za na tyle ważne, by poświęcić im swój z założenia niedługi pontyfikat, było stawienie czoła pedofilskim skandalom. Pokazuje to, że jego wybór spraw najważniejszych nie dokonywał się abstrakcyjnie. Krzywda konkretnych ludzi, w dodatku wyrządzana przez ludzi w szczególny sposób reprezentujących Kościół, musi należeć do kwestii najważniejszych dla głowy tego Kościoła.

Benedykt rozumiał to doskonale, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Był więc też papieżem czynu – umiał podejmować ważkie decyzje, np. zdejmując ekskomunikę z biskupów lefebrystów, dopuszczając w szerszym zakresie mszę trydencką, zmieniając formułę beatyfikacji, tworząc struktury dla byłych anglikanów.

Duchu, zaskocz mnie

Nie mam najmniejszego zamiaru oddać się ulubionemu ostatnio zajęciu komentatorów: typowaniu następcy. Gdybym nawet miał takie pokusy, najlepszą odtrutką może być takie oto wydarzenie sprzed ośmiu lat. Jak pamiętamy, kardynał Ratzinger, wymieniany wśród kandydatów, tuż przed konklawe wygłosił pamiętne, dramatyczne słowa o łodzi Piotrowej miotanej falami.

Pomyślałem sobie wówczas: najwyraźniej kardynał nie chce zostać papieżem – i nim nie zostanie, skoro wygłasza słowa mogące odstręczyć niektórych spośród potencjalnych „wyborców”. Szkoda, byłby dobrym papieżem – pomyślałem sobie. Jak dziś wiemy, kardynał rzeczywiście nie chciał objąć najwyższego urzędu w Kościele – nawet się o to modlił. Ale moje prognozy przedwyborcze okazały się kompletnie fałszywe.

Gdyby były to wybory „świeckie” – miałbym pewnie rację: przed wyborami szuka się sojuszników, a nie odstrasza ich kategorycznymi twierdzeniami. Ale przez ręce i umysły kardynałów działa Duch Święty – a jego polityczne prawidłowości nie dotyczą. Dlatego nie mam zamiaru wdawać się w spekulacje. Duch Święty zapewne i tak nas zaskoczy.

Od dobrych stu kilkudziesięciu lat wybiera On papieży naprawdę dobrych. Zdarza im się mylić, jak każdemu człowiekowi, ale ich świętość jest niepodważalna. Nie zawsze tak bywało. Jednak nawet „niedobrzy” papieże nie naruszyli depozytu wiary. Dlatego zawiodą się ci, którzy po następcy oczekują zmian w nauczaniu Kościoła. Ufam, że Duch Święty nie uzna, że teraz przyda nam się papież mniej wybitny od poprzedników...

Nie uważam, by dla opisu zadań stojących przed następcą Benedykta właściwy był język „reform”: nazbyt to polityczno-świeckie. Jedno wszakże wydaje się niewątpliwe: następca będzie musiał stawić czoła problemowi, z którym nie poradzili sobie ani wizjoner Jan Paweł II, ani myśliciel Benedykt XVI. Chodzi o takie zorganizowanie kurii rzymskiej, by służyła następcy św. Piotra, a nie samej sobie i ambicjom swych funkcjonariuszy. Spekulacje na temat „najważniejszych zadań stojących przed nowym papieżem” pozostawiam innym. Ja dam się zaskoczyć Duchowi Świętemu.

Autor jest stałym współpracownikiem „Więzi”

W ciągu kilku dni, jakie upłynęły od chwili ogłoszenia przez Benedykta XVI swej rezygnacji, światowe media przedstawiły mnóstwo faktów – ważnych i niekoniecznie, opinii – mądrych i niezupełnie. Chyba najzabawniejsze są – wygłaszane przez osoby darzące umiarkowaną sympatią Kościół i papieża osobiście – komentarze, że instytucja ta zupełnie ostatnio straciła na znaczeniu. Rzeczywiście – najlepszy na to dowód, że ustąpienie jej zwierzchnika jest powszechnie omawiane jak świat długi i szeroki... Również przez tych, którzy odmawiają Kościołowi większego znaczenia.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
analizy
Marek Kozubal: To nie czasy księżnej Diany. Zaminujemy granicę z Rosją i Białorusią?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Dwie drogi Ameryki i Europy
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń