Jeśli wybierają inaczej, to stają się „nieodpowiedzialne”, „ubezwłasnowolnione”, a ich życie – szczególnie gdy mają dzieci – jest „zubożone”. I daremne tłumaczenia, że każdy ma prawo do swoich wyborów, i że nikomu nic do nich. „Kobiety domowe” (by posłużyć się terminologią minister Kozłowskiej-Rajewicz, która nie dostrzegła, że domowe mogą być kapcie, nie człowiek) źle wybrały, więc muszą zostać napiętnowane.

Doskonałym przykładem takiego sposobu myślenia jest wywiad prof. Magdaleny Środy dla „Wysokich Obcasów”. Wynika z niego, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że filozof uważająca się za tolerancyjną i otwartą, zwyczajnie pogardza paniami, które – inaczej niż ona – zdecydowały się na macierzyństwo i pracę w domu.

„...w Polsce trzeba informować, że macierzyństwo równa się ubóstwo, ograniczenie niezależności, ubezwłasnowolnienie (zdanie się na wolę męża)” – grzmi Środa. „Siedzenie w domu to zubożenie życia” – dodaje etyk. Rodzina – jej zdaniem – nie uczy empatii czy współpracy, ale... „egoizmu i sprytu”. To ostatnie zdanie prowadzi ją do wniosku, że dzieci – szczególnie wiejskie (ech, ta wielkomiejska pogarda dla tych, którzy nie mieszkają w metropoliach) – trzeba jak najszybciej wepchnąć do żłobków, bo w domach panują „bezrobocie, bieda i alkoholizm”.

Można oczywiście polemizować z takimi opiniami i przekonywać, że z badań przywoływanych przez Fundację Mamy i Taty wynika jednoznacznie, iż dzieci z rodzin wielodzietnych, podobnie jak ich rodzice, generują ogromny kapitał społeczny; że ojcowie z czwórką i więcej dzieci niemal nie rozwodzą się z żonami (odsetek rozwodów w takich związkach wynosi poniżej jednego procentu), a zatem żony i mamy w rodzinach wielodzietnych nie muszą się obawiać wymiany na nowszy model (przed czym ostrzega je Środa). Można też wskazywać, że dla dziecka – co podkreśli każdy psycholog – lepiej jest, gdy przynajmniej do 3. roku życia mama jest z nim, niż gdy siedzi w pracy. Polemika zakłada jednak, że druga strona chce rozmawiać. W tym przypadku można jednak przypuszczać, że takiej woli nie ma. Jest tylko wściekła heterofobia, czyli niechęć do normalnego życia i normalnej (określmy ją za wyznawcami ideologii gender heteronormatywną) rodziny. Takiej, w jakiej żyje – czego nie mogą nam wybaczyć feministki – zdecydowana większość Polek i Polaków.