Tekst Andrzeja Romanowskiego na łamach ubiegłotygodniowej „Polityki”, w którym autor zasugerował współpracę Witolda Pileckiego z aparatem komunistycznej bezpieki, był przede wszystkim obliczony na zbulwersowanie prawicowej części opinii publicznej. Trudno nie snuć takich przypuszczeń, bo przecież wiadomo, że kiedy narusza się dobre imię bohatera narodowego, muszą się posypać gromy. Jednocześnie Romanowski może uchodzić za kontynuatora tradycji intelektualnej, która bynajmniej nie stawiała sobie za główny cel wywoływanie skandali.
W obronie Polski realnej?
W tekście literaturoznawcy warto zatrzymać się przy dwóch kwestiach. Pierwsza: Romanowski za prawdopodobne uważa to, że Pilecki po aresztowaniu gotów był uznać porządek pojałtański i pójść na współpracę z nadzorującym śledztwo w jego sprawie Józefem Różańskim, a co za tym idzie – w ogóle z władzami komunistycznymi. Jeśli tak było, to rotmistrz wykluczył samego siebie z szeregów „żołnierzy wyklętych”, zamierzając po opuszczeniu więzienia pracować na rzecz Polski realnej („takiej, jaka została po wojnie nam dana: Polski pojałtańskiej – PRL”).
Postmodernistycznym dekonstrukcjonistom nie chodzi o to, by spowodować krytyczną autorefleksję Polaków. Chodzi po prostu o wywoływanie skandali
Druga kwestia dotyczy wizerunku Pileckiego. Zdaniem Romanowskiego rotmistrz w III RP przedstawiany jest jako niezłomny bohater bez skazy, tymczasem trzeba w nim widzieć człowieka z krwi i kości, który mógł wysypać swoich towarzyszy walki. To by z kolei oznaczało, że każda postać historyczna jest skomplikowana i nie należy jej mitologizować, ponieważ mitologie zawsze kogoś idealizują lub demonizują.
Skąd my to znamy? A chociażby z krakowskiej szkoły historycznej, która w XIX wieku zachęcała Polaków do krytycznej autorefleksji, a więc odrzucenia romantycznej, afirmatywnej wizji dziejów Rzeczypospolitej. Może zakrawać na paradoks to, że w okresie PRL galicyjski konserwatyzm bezlitośnie chłoszczący kult narodowych powstań stał się sprzymierzeńcem lewicowej dyktatury. Tak się stało w przypadku filozofa Bronisława Łagowskiego, który niczym „stańczyk” z epoki zaborów gromił ruch solidarnościowy za rozsiewanie anarchii i warcholstwa. Tym samym Łagowski nie tyle popierał ideologię legitymizującą władzę PZPR, ile po prostu stawał po stronie państwa rządzonego twardą ręką generała Jaruzelskiego.