Wszyscy jesteśmy świniami

Romanowski, Janicka, Gross i inni traktują historiografię jako pole działań performerskich. Jedni performerzy delektują się maczaniem krucyfiksu w urynie, inni czerpią satysfakcję z odbrązawiania bohaterów i profanowania narodowych świętości – pisze publicysta „Rz”.

Publikacja: 23.05.2013 20:04

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Tekst Andrzeja Romanowskiego na łamach ubiegłotygodniowej „Polityki”, w którym autor zasugerował współpracę Witolda Pileckiego z aparatem komunistycznej bezpieki, był przede wszystkim obliczony na zbulwersowanie prawicowej części opinii publicznej. Trudno nie snuć takich przypuszczeń, bo przecież wiadomo, że kiedy narusza się dobre imię bohatera narodowego, muszą się posypać gromy. Jednocześnie Romanowski może uchodzić za kontynuatora tradycji intelektualnej, która bynajmniej nie stawiała sobie za główny cel wywoływanie skandali.

W obronie Polski realnej?

W tekście literaturoznawcy warto zatrzymać się przy dwóch kwestiach. Pierwsza: Romanowski za prawdopodobne uważa to, że Pilecki po aresztowaniu gotów był uznać porządek pojałtański i pójść na współpracę z nadzorującym śledztwo w jego sprawie Józefem Różańskim, a co za tym idzie – w ogóle z władzami komunistycznymi. Jeśli tak było, to rotmistrz wykluczył samego siebie z szeregów „żołnierzy wyklętych”, zamierzając po opuszczeniu więzienia pracować na rzecz Polski realnej („takiej, jaka została po wojnie nam dana: Polski pojałtańskiej – PRL”).

Postmodernistycznym dekonstrukcjonistom nie chodzi o to,  by spowodować krytyczną autorefleksję Polaków. Chodzi po prostu o wywoływanie skandali

Druga kwestia dotyczy wizerunku Pileckiego. Zdaniem Romanowskiego rotmistrz w III RP przedstawiany jest jako niezłomny bohater bez skazy, tymczasem trzeba w nim widzieć człowieka z krwi i kości, który mógł wysypać swoich towarzyszy walki. To by z kolei oznaczało, że każda postać historyczna jest skomplikowana i nie należy jej mitologizować, ponieważ mitologie zawsze kogoś idealizują lub demonizują.

Skąd my to znamy? A chociażby z krakowskiej szkoły historycznej, która w XIX wieku zachęcała Polaków do krytycznej autorefleksji, a więc odrzucenia romantycznej, afirmatywnej wizji dziejów Rzeczypospolitej. Może zakrawać na paradoks to, że w okresie PRL galicyjski konserwatyzm bezlitośnie chłoszczący kult narodowych powstań stał się sprzymierzeńcem lewicowej dyktatury. Tak się stało w przypadku filozofa Bronisława Łagowskiego, który niczym „stańczyk” z epoki zaborów gromił ruch solidarnościowy za rozsiewanie anarchii i warcholstwa. Tym samym Łagowski nie tyle popierał ideologię legitymizującą władzę PZPR, ile po prostu stawał po stronie państwa rządzonego twardą ręką generała Jaruzelskiego.

Andrzej Romanowski – dawny publicysta nobliwego czasopisma, jakim zawsze był „Tygodnik Powszechny” – w swoich atakach na IPN oraz lustrację wpasowuje się w ten sam schemat. Przecież chodzi o zdeprecjonowanie zjawisk, które literaturoznawca postrzega w kategoriach rewolucyjnego niebezpieczeństwa. Romanowski chce przestrzec Polaków przed jakobinami bezwzględnie rozliczającymi peerelowską przeszłość, co mogłoby doprowadzić do politycznej destabilizacji kraju. Tak więc w imię konserwatywnego realizmu – który, jak się okazuje, przypisuje, przynajmniej na zasadzie prawdopodobieństwa, także Pileckiemu – postuluje zaniechanie praktyk lustracyjnych.

Rezultat? Romanowski opowiada się za tym, żeby tę samą miarę stosować i do Pileckiego, i do Wałęsy: żeby pierwszego nie idealizować, a drugiego nie demonizować, bo dostępne materiały źródłowe mogą prowadzić do różnych wniosków. „Czy w świetle opublikowanych przez IPN dokumentów ipeenowski kult Pileckiego staje się wzmocnieniem, czy raczej zdezawuowaniem kultu »żołnierzy wyklętych«? I jak do tego wszystkiego mają się kampanie demaskatorskie i lustratorskie IPN, których tyle było w minionych latach?” – pyta Romanowski. I brutalnie konstatuje: „Przecież gdyby podobne dokumenty istniały w odniesieniu do Lecha Wałęsy, zostałby on przez IPN rozjechany!”. Pozostaje nam zatem sceptycyzm poznawczy.

Sojusz skandalistów

Trudno takie podejście podważać. Szydło z worka wychodzi wtedy, kiedy się okazuje, że jednak mamy do czynienia z manipulacją, co wykazał w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej” Antoni Dudek. Romanowski – jak zauważa Dudek – rozważając rozmaite wersje wydarzeń w związku z niewyjaśnionymi fragmentami życiorysu Pileckiego, nie bierze pod uwagę takich, które mogą być sprzeczne z tezami artykułu w „Polityce” – między innymi szyderczo powątpiewa w to, że złożone przez rotmistrza na UB zeznania dotyczące jego siatki konspiracyjnej mogły być wymuszone torturami.

Jakie zatem Romanowskiemu przyświecają cele? Czy nie mamy tu do czynienia z ciągiem dalszym nagonki lewicowo-liberalnego salonu na polską politykę historyczną i wskazywane przez nią wzorce postaw – wzorce, które trzeba skompromitować jako coś, co w gruncie rzeczy jest nieosiągalne? Bo wszelkie przejawy bohaterstwa (podobnie jak zdradzieckich postaw) należy traktować podejrzliwie.

Jeśliby tak było, to współczesny galicyjski konserwatysta – który wyraźnie daje do zrozumienia, że zależy mu na zyskaniu argumentów przemawiających za tezą o bezsensie konspiracji w Polsce pojałtańskiej – podaje dłoń postmodernistycznym dekonstrukcjonistom. Ci w swoich narracjach historycznych starają się przede wszystkim rozprawiać z narodowymi mitologiami.

Ale nie jest to bynajmniej pójście śladami Norwida, Brzozowskiego, Wyspiańskiego, którzy upominając się o krytyczną autorefleksję Polaków, stawiali im zadania twórcze, lecz czerpali inspiracje z polskiego duchowego dziedzictwa. Tu chodzi – jak można śmiało domniemywać – po prostu o wywoływanie skandali.

Tak było miesiąc temu, kiedy slawistka Elżbieta Janicka w wypowiedzi dla PAP oznajmiła, że w okresie międzywojennym harcerze z Pomarańczarni znajdowali się w kręgu oddziaływania szerzonego przez ONR antysemityzmu, natomiast legendy tej drużyny – późniejsi bohaterowie walki z niemieckim okupantem – Jan Bytnar „Rudy” i Tadeusz Zawadzki „Zośka” mogli być homoseksualną parą. Do dziś nie wiadomo, czy Janicka swoją teorią chciała skompromitować Bytnara i Zawadzkiego jako ukrytych antysemitów czy pokazać ich w pozytywnym świetle jako stłamszoną tradycyjną obyczajowością parę, która okazała się w istocie awangardą patriotyzmu w wersji tęczowej (wtedy przekaz miałby brzmieć: patrzcie, przebrzydłe homofoby, geje też mogą być ofiarnie walczącymi za Polskę patriotami).

Pójdźmy dalej i przyjrzyjmy się dorobkowi Jana Tomasza Grossa. W kręgach polskiej prawicy ten mieszkający od ponad czterech dekad w USA socjolog postrzegany bywa często jako reprezentant części żydowskich środowisk opiniotwórczych, która szerzy pogląd o tym, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki.

Zauważmy jednak, że kwestią stosunków polsko-żydowskich Gross zajął się dopiero w drugiej połowie lat 80. Wcześniej zajmował się losami Polaków pod okupacją sowiecką. Szczególnie warto przypomnieć tu opublikowaną w roku 1983 wspólnie z Ireną Grudzińską (ówczesną jego żoną) książkę „W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali – Polska a Rosja 1939–1942”, zawierającą wybór świadectw Polaków deportowanych przez sowieckich agresorów w głąb ZSRR. Poruszanie takich tematów w kraju, w którym stosunek kręgów akademickich do Związku Sowieckiego był niejednoznaczny, można uznać za przejaw polskiego patriotycznego nonkonformizmu.

Kwestię stosunków polsko-żydowskich Gross podjął dopiero wtedy, gdy – jak sam twierdzi – trafił na notatkę Jana Karskiego, który pisał w niej o „bezlitosnym stosunku mas społeczeństwa polskiego do Żydów w czasie wojny”.

Performance zamiast dociekania prawdy

Ale tu dochodzi jeszcze inny czynnik. Gross tuż przed swoim wyjazdem z Polski należał do środowiska „komandosów” i uczestniczył w marcowej rewolcie studenckiej roku 1968. Jest więc przedstawicielem pewnej formacji pokoleniowej. W wymiarze polskim buntowała się ona przeciwko komunizmowi epoki gomułkowskiej. W wymiarze globalnym kontestowała wszelkie świętości, hierarchie, autorytety.

Kiedy zatem Gross natrafił w archiwum Instytutu Hoovera na notatkę Karskiego, być może wpadł na pomysł, żeby przeżyć drugą młodość – przeżyć rok 1968 na nowo, ale w wymiarze właśnie globalnym. Uznał więc, że dziejowy dramat Polski nadaje się na obiekt swoistego performance’u.

A warto podkreślić, że Gross nie jest historykiem. Jego pierwsza skandalizująca pozycja – „Sąsiedzi” (o mordzie Polaków na Żydach w Jedwabnem) – została uhonorowana Nagrodą Literacką Nike – wyróżnieniem z dziedziny literatury, a nie historiografii. W tej kategorii narracja jest ważniejsza niż fakty. Liczą się emocje, jakie wywołuje dane dzieło. Zastępują one żmudny trud, jakim jest dociekanie przez historyków prawdy.

Romanowski, Janicka, Gross i inni traktują więc historiografię jako pole działań performerskich. Jedni performerzy delektują się maczaniem krucyfiksu w urynie, inni zaś czerpią satysfakcję z odbrązawiania bohaterów narodowych i profanowania narodowych świętości.

Krytyczna autorefleksja jest z pewnością Polakom potrzebna. Tyle że może przynieść opłakane skutki, kiedy służy uzasadnieniu cynicznego poglądu o tym, że właściwie wszyscy jesteśmy świniami.

Tekst Andrzeja Romanowskiego na łamach ubiegłotygodniowej „Polityki”, w którym autor zasugerował współpracę Witolda Pileckiego z aparatem komunistycznej bezpieki, był przede wszystkim obliczony na zbulwersowanie prawicowej części opinii publicznej. Trudno nie snuć takich przypuszczeń, bo przecież wiadomo, że kiedy narusza się dobre imię bohatera narodowego, muszą się posypać gromy. Jednocześnie Romanowski może uchodzić za kontynuatora tradycji intelektualnej, która bynajmniej nie stawiała sobie za główny cel wywoływanie skandali.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?