Tracimy niepodległość

W Polsce to nie zmiany kulturowe, ale głównie bariery materialne i brak poczucia bezpieczeństwa decydują o zastraszająco niskiej liczbie rodzących się dzieci. Dla Polaków rodzina i dzieci to wciąż jedne z najważniejszych wartości – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”.

Publikacja: 15.07.2013 20:42

Tracimy niepodległość

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Wyludniamy się w zastraszającym tempie. To przed czym przestrzegali demografowie i o czym wciąż słyszeliśmy na zasadzie „za 20 lat będzie nas o 3 mln mniej, będziemy starsi, nie będzie młodych" dzieje się właśnie teraz. Czarna seria podawanych ostatnio przez GUS danych nie pozostawia złudzeń -  rok 2013 może przejść do historii jako początek demograficznego pandemonium.

Sytuacja Polski jest specyficzna. Dramatycznie specyficzna. W naszym przypadku nie chodzi tylko i wyłącznie o małą liczbę rodzących się dzieci. Tak jest na przykład w Niemczech, ale nasi zachodni sąsiedzi ratują się asymilacją cudzoziemców. U nas na niski wskaźnik dzietności nakłada się wielka ucieczka młodych za granicę i brak polityki imigracyjnej.

Kontynuacja tego stanu rzeczy, w krótszej a nie dalekiej perspektywie, prowadzi do katastrofy. Mało ludzi to nie tylko niższy rozwój, mniej innowacji i energii. To także mniejsze znaczenie na arenie międzynarodowej zatem mniejsza podmiotowość, mniejszy wpływ na decyzję w Brukseli, a nawet mniej pieniędzy z Unii Europejskiej. Generalnie - słabsza pozycja międzynarodowa. Siła narodów jest siłą ich ludzi. By się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na mapę świata i porównać liderów na poszczególnych kontynentach z ich liczebnością.

Brak dzieci

W tym roku więcej Polaków umrze, niż się urodzi – można wyczytać z danych GUS za cztery miesiące tego roku. W tym czasie urodziło się zaledwie 121 tys. dzieci, a umarło 142 tys. Mamy zatem przewagę zgonów nad urodzeniami, czyli tzw. ujemny przyrost naturalny na poziomie 20 tys. osób. Tak źle nie było od ośmiu lat, a mamy „szansę", że ten rok będzie najgorszy od blisko 70 lat, czyli czasu zakończenia wojny. Ostatni raz ujemny przyrost odnotowaliśmy – był to jedyny taki okres po II wojnie - w latach 2002–2005. Wtedy przewaga zgonów nad urodzeniami wynosiła od 3,9 tys. do 14,1 tys. osób rocznie. Najgorzej było w 2003 r. Wtedy właśnie przewaga zgonów nad urodzeniami przekroczyła 14 tys. Później saldo demograficzne się poprawiało, w 2010 r. doszło nawet do poziomu 35 tys. osób. Ale na tym pozytywny trend się skończył. Już w ubiegłym roku otarliśmy się o minus – urodzeń było 386 tys., a zgonów 385 tys. Jeśli utrzyma się tendencja z pierwszych czterech miesięcy ten rok będzie najgorszy w powojennej historii.

Dlaczego w Polsce nie rodzą się dzieci? Lewicowe środowiska przekonują, że to naturalny proces w bogacących się społeczeństwach. – Nic nie można z tym zrobić, ludzie po prostu nie chcą potomstwa – przekonują. Tyle, że przeczą temu fakty.

Po pierwsze Polacy deklarują w badaniach społecznych, że chcą mieć zdecydowanie więcej dzieci niż faktycznie posiadają. Z danych Eurostatu wynika, że „luka" między deklaracjami a faktyczną liczbą dzieci jest u nas jedna z najwyższych w Europie.

Po drugie nasz wskaźnik dzietności zmalał w zastraszającym tempie, w bogacących się krajach zajęło to więcej czasu, spadki nie były aż tak głębokie. Dość powiedzieć, że Polska zajmuje pod tym względem 212. miejsce na 224 kraje świata.

Po trzecie okazuje się, że Polki które mają pracę rodzą dwukrotnie więcej dzieci niż te, które jej nie mają. Wskaźnik dzietności, wskazuje ile dzieci urodzi kobieta w tzw. wieku rozrodczym, dla pracujących Polek w 2011 r. wynosił 1,78, a dla niepracujących zaledwie 0,92. Pracujące Polski rodzą statystycznie niemal dwoje dzieci, a te które pracy nie mają nie rodzą nawet jednego dziecka. Oznacza to, że bezpieczeństwo materialne jest silnie skorelowane z decyzją o posiadaniu potomstwa. Podobne wnioski przynosi najnowsza „Diagnoza Społeczna" czy doświadczenia Polek, które w Wielkiej Brytanii czy Irlandii rodzą dwukrotnie więcej dzieci niż nad Wisłą.

W Polsce to nie zmiany kulturowe, ale głównie bariery materialne i brak poczucia bezpieczeństwa decydują o zastraszająco niskiej liczbie rodzących się dzieci. Dla Polaków rodzina i dzieci to wciąż jedne z najważniejszych wartości. Niestety warunki obiektywne zniechęcają do powiększania rodzin.

Korelacja między dzietnością a sytuacją materialną i otoczeniem zewnętrznym występuje powszechnie. W Polsce jest jednak szczególnie widoczna. Unijne biuro statystyczne zbadało jak na dzietność wpływa wzrost PKB, wskaźnik konsumpcji, poziom bezrobocia osób w wieku rozrodczym (15-49 lat) i poczucie niepewności w gospodarce. W trzech ostatnich kategoriach zajmujemy pierwsze lub jedno z pierwszych miejsc w Europie. Na przykład poziom korelacji między wskaźnikiem bezrobocia, a dzietnością dla UE wynosi -0,53. W Polsce jest najwyższy i wynosi -0,89. Innymi słowy u nas pogarszająca się sytuacja zewnętrzna szczególnie negatywnie odbija się na decyzjach o niepowiększaniu rodziny.

Polityka państwa nie działa odpowiednio. Nieskończona lista barier zniechęca do posiadania potomstwa, a państwo robi niewiele by je usuwać. Robi też niewiele, by wspomagać młodych - nasza polityka społeczna jest do nich odwrócona plecami.

Wielka ucieczka

Z 2 mln Polaków, którzy są za granicą, ponad 1,4 mln ma 39 lat lub mniej. Oznacza to, że ponad 70 proc. naszych emigrantów nie ma 40 lat. W tym jest 226 tys. dzieci do 15. roku życia. Co więcej najliczniejszą grupą emigrantów są osoby w wieku 25–34 lata. Za granicą jest ich 726 tys. Urodzili się w latach 1977–1986, a na świat przyszło wtedy 6,85 mln dzieci. Co to oznacza? Wyjechało 10,6 proc. wszystkich urodzonych wtedy osób, a ci ludzie są w najlepszym wieku, by zakładać rodziny i mieć dzieci. Starszych osób na emigracji jest zdecydowanie mniej niż młodych. Wszystkich, którzy skończyli 55 lat – zaledwie 189 tys.

Polacy uciekają głównie ze ściany wschodniej. Na przykład Podkarpacie i Podlasie opuściło prawie 10 proc. ludności. To dotkliwy cios dla tych regionów, które tracą ludzi nie tylko na rzecz zagranicy, ale także większych ośrodków w Polsce.

Nie trzeba chyba wielkiej wiedzy i przenikliwości by dowieść, że brak młodych to niższy wzrost gospodarczy, mniejsza konsumpcja, mniejszy potencjał rozwojowy, wyższe wydatki socjalne, mniej przełomowych idei, pomysłów, kreatywnych przedsiębiorców i innowatorów.

Te dane wskazują, że zwłaszcza ludzie młodzi są grupą społeczną, która nie znajduje w Polsce perspektyw na pracę oraz założenie i utrzymanie rodziny. A priorytetem władz powinny być działania zmierzające do tego, by ich emigrację ograniczyć, a tych, którzy wyjechali, nakłonić do powrotu. W tej sprawie wiele się jednak nie dzieje. Rząd ogłosił program „Powrót", ale na deklaracjach się skończyło. Cała polityka „przemocy" wobec obywateli – choćby deklaracje fiskusa o wchodzeniu z kontrolami do naszych domów, słowa ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza o tym, „że państwo polskie nie może zatrzymać się na progu domów", nieprzyjazna polityka wobec przedsiębiorców –skłania, wręcz odstrasza ludzi od powrotu. I zmusza do emigracji.

Brak emigrantów

Ponad 240  tys. pracowników ze Wschodu – głównie Ukraińców – przyjechało w ubiegłym roku legalnie pracować w Polsce. Ilu z nich jest przez nas asymilowana i zachęcana do pozostania na stałe? Nikt. Polska odpycha imigrantów, nawet tych, którzy są nam bliscy kulturowo. A by nasz kraj się nie wyludniał do 2050 r. powinno się osiedlić nad Wisłą około 5 mln osób.

Nawet ci, którzy przyjeżdżają do nas czasowo pracować rzadko myślą by zostać na stałe. Bo Polska jest krajem nieprzyjaznym imigrantom: trudno im dostać pozwolenie na pobyt i pracę, wymagania formalne w stosunku do nich są koszmarne, a absolwenci uczelni muszą się solidnie namęczyć, żeby nostryfikować swój dyplom.

Jeśli nie zmienimy tego podejścia i nic nie poprawie się jeśli chodzi o dzietność i emigrację, za kilkanaście lat nie będzie miał kto w Polsce pracować, a my będziemy musieli ściągać do siebie nie bliskich nam i łatwych do asymilacji Ukraińców, ale Chińczyków, Pakistańczyków, Afrykańczyków czy Arabów. Może to nas kosztować o wiele więcej niż polityka asymilacji „bliskiej zagranicy" o czy świadczą na przykład ostanie doświadczenia Szwecji.

W kierunku młodego pokolenia

Rząd ogłosił rok 2013 „Rokiem rodziny". Owszem mamy już uchwalony dłuższy urlop dla rodziców, nieco tańsze będą od września przedszkola. Tyle, że tego rodzaju rozwiązania, choć idą w dobrym kierunku, to zdecydowanie za mało. Nasza sytuacja demograficzna oraz (anty)polityka na rzecz młodych i rodzin niesie w sobie tak wielkie zaniedbania, że potrzeba tu prawdziwej rewolucji. Tyle, że zaplanowanej i realizowanej z chłodną głową.

Doświadczenia krajów, które osiągnęły sukces w uciecze przed demograficzną gilotyną uczą, że:

- po pierwsze nie ma jednej cudownej recepty na naprawę sytuacji - to musi być cały zestaw narzędzi,
- po drugie działania w tym zakresie muszą być specyficzne dla danego kraju (to co działa nad Sekwaną niekoniecznie zadziała nad Wisłą),
- po trzecie wprowadzane muszą być one konsekwentnie i długofalowo - nie mogą zmieniać się co kadencję, potrzeba tu ponadpartyjnego konsensusu,
- po czwarte - to kosztuje, nie da się robić polityki bez pieniędzy.

Tylko te cztery zmienne to dla naszej miałkiej i niestrategicznej polityki wyzwania nie lada. A w Polsce trzeba dodać do tego jeszcze konieczność przesterowania całej naszej polityki społecznej – od mocnych i dobrze reprezentowanych grup oraz starszych - w stronę młodych.

Nie jestem zatem, przynajmniej jeśli chodzi o najbliższy czas, optymistą. Dominujący na naszej scenie politycznej gracze specjalnie nie rozumieją demograficznego zagrożenia, nie wierzą w konieczność takich zmian, są nastawieni bardziej na „tu i teraz" niż na rozwiązywanie strategicznych wyzwań.

Wydaje się jednak, że wcześniej czy później otrząśniemy się z tej bylejakości i znajdą się tacy, którzy pomyślą o polityce w kategorii poważnych wyzwań, a nie sprawowania władzy. Jeśli nic z naszą sytuacją demograficzną nie zrobimy jesteśmy skazani najpierw na marazm, w dłuższej perspektywie na utratę suwerenności.

Wyludniamy się w zastraszającym tempie. To przed czym przestrzegali demografowie i o czym wciąż słyszeliśmy na zasadzie „za 20 lat będzie nas o 3 mln mniej, będziemy starsi, nie będzie młodych" dzieje się właśnie teraz. Czarna seria podawanych ostatnio przez GUS danych nie pozostawia złudzeń -  rok 2013 może przejść do historii jako początek demograficznego pandemonium.

Sytuacja Polski jest specyficzna. Dramatycznie specyficzna. W naszym przypadku nie chodzi tylko i wyłącznie o małą liczbę rodzących się dzieci. Tak jest na przykład w Niemczech, ale nasi zachodni sąsiedzi ratują się asymilacją cudzoziemców. U nas na niski wskaźnik dzietności nakłada się wielka ucieczka młodych za granicę i brak polityki imigracyjnej.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę