Piotr Ikonowicz o finansowaniu partii politycznych

Lobbyści gospodarczy patrzą łaskawszym okiem na partie, które gotowe są dalej obniżać nakłady na politykę społeczną, niż na takie, które chciałyby zwiększenia daniny publicznej potrzebnej do wyrównywania szans między biednymi i bogatymi – pisze publicysta.

Publikacja: 30.07.2013 21:07

Piotr Ikonowicz

Piotr Ikonowicz

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Spór o finansowanie z budżetu partii politycznych to w istocie spór o funkcjonowanie demokracji. Może być albo tak, że finanse wyborcze partii są przejrzyste i pod kontrolą obywateli, albo właściciele kapitału mają te partie w kieszeni. Inwestycja w politykę jest jedną z najbardziej rentownych, gdyż kupowanie decyzji politycznych i gospodarczych daje już na starcie przewagę nad konkurencją i pozwala osiągać sponsorom kampanii wyborczych uprzywilejowaną pozycję na rynku. Dlatego biznes i korporacje nie żałują politykom pieniędzy.

Stosunkowo skąpy jest natomiast wobec partii budżet państwa. W stosunku do liczby ludności i wysokości PKB dotacje dla partii politycznych są u nas od kilku do kilkunastu razy mniejsze niż w innych krajach europejskich. W tym również w porównywalnych z nami krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Czy to znaczy, że partiom brakuje pieniędzy na kampanie wyborcze? Nic podobnego. Ich problemem, a mam tu na myśli jedynie partie liczące się w walce o władzę, jest zmieszczenie swoich wydatków w ustalonym prawem limicie.

Sztaby wyborcze Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska przekroczyły w 2005 roku limity wydatków wyborczych podczas kampanii przed wyborami prezydenckimi – wynika z raportu Fundacji Batorego. Czytamy w nim, że sztab wyborczy Kaczyńskiego wydał na kampanię prezydencką ponad 18,4 mln zł, a Tuska – ponad 16,8 mln zł.

Pułapka prywatnego sponsoringu

Limit wydatków ustalony w rozporządzeniu ministra finansów wynosił w tym roku 13,8 mln zł. Takie są problemy z oficjalnie podawanymi danymi na ich temat. A przecież jest czymś powszechnie znanym, że partie przyznają się tylko do części ponoszonych wydatków. Jestem przekonany, że wkład sponsorów prywatnych nieformalnie wspierających kampanie z naruszeniem prawa jest co najmniej równie wielki jak budżetu, a w niektórych wypadkach, zwłaszcza na szczeblu lokalnym, o wiele większy.

Ludzie nie lubią partii politycznych, więc nie chcą, aby pieniądze z ich podatków zasilały kasy partyjne. Nie rozumieją jednak, że to i tak tańsze rozwiązanie, niż pozostawienie partii wyłącznie na garnuszku prywatnych sponsorów. Wiadomo bowiem, że wówczas urzędujący, rządzący „wybrańcy narodu” będą się kierować już wyłącznie interesem biznesu, a nie ogółu społeczeństwa. Partie opozycyjne protestują przeciw wycofaniu dotacji państwowych nie z obawy przed brakiem środków, tylko dlatego że brak dotacji spowoduje trudność w wytłumaczeniu, skąd mają, od kogo wzięły mimo wszystko miliony złotych na kampanie wyborcze.

Nieźle ilustruje to kampania Łukasza Gibały w Krakowie. „Gazeta Wyborcza” pisała: „Problemem posła Gibały był (…) bardzo niski limit wydatków 1,5 tys. złotych, który na kampanię przyznała mu małopolska PO. Poseł jednak sobie poradził – od kandydatów z innych regionów zebrał niewykorzystane przez nich limity”. Wprawdzie chodzi tu o limity narzucone przez własną partię, ale partia zmuszona była do tego przepisami ograniczającymi całość jej wydatków wyborczych. Sęk w tym, że likwidacja dotacji z budżetu zlikwiduje te limity i zmusi partie do finansowania się wyłącznie ze składek. To jednak oznacza brak środków na uprawianie polityki, bo partie są bardzo mało liczne, a ich członkowie niezbyt ofiarni.

Argumenty populistyczne

Czym więc kieruje się PO, proponując zmiany? Po pierwsze, Platforma przyjęła populistyczną postawę, gdyż traci poparcie i chce się uwiarygodnić. Populizm to szczególnie głupi i niebezpieczny, bo z jego to właśnie powodu – a więc z powodu chęci przypodobania się społeczeństwu ograniczaniem wydatków – kolejne ekipy zwlekały z zakupem nowych samolotów rządowych, co mogło się przyczynić do tragedii smoleńskiej. Po drugie, partia rządząca nie musi się aż tak reklamować jak opozycyjna, ponieważ sprawując władzę, ma okazję do prowadzenia kampanii wyborczej za pieniądze podatnika przez całą kadencję. Kampania wyborcza to okres, kiedy dzięki poniesionym olbrzymim nakładom słyszalność opozycji zrównuje się w jakiejś mierze z medialnym nagłośnieniem rządzących. Usunięcie usprawiedliwienia tych wydatków przez partie opozycyjne stawia Tuska w roli zbliżonej do Łukaszenki, który wygrywa między innymi dlatego, że głównie on jest w mediach.

Wreszcie sądzę, że platformersom chodzi po głowie taki amerykański i zupełnie nieeuropejski pomysł polegający na instytucjonalizacji kupowania interesów politycznych przez gospodarczych lobbystów. Chodzi o to, żeby taki Kulczyk mógł oficjalnie wręczać czeki kandydatowi na urząd prezydenta, a nie zatrudniać byłego prezydenta jako doradcę po skończonej kadencji. W ten sposób przestaniemy już udawać, że państwo nie jest niczym innym jak „aparatem wykonawczym interesów burżuazji”. Wiadomo skądinąd, że sponsorzy patrzą zwykle łaskawszym okiem na kandydatów i partie, które gotowe są dalej obniżać podatki i nakłady na politykę społeczną, niż na takie, które chciałyby zwiększenia daniny publicznej potrzebnej do zwiększenia transferu socjalnego i wyrównywania szans między biednymi i bogatymi.

Na szczęście dla partii głównego nurtu i ich bogatych sponsorów pomysł PO nie ma szans na powodzenie. A partia władzy ugra tyle, że się podlizała tej mniej rozumnej, populistycznie usposobionej części naszego społeczeństwa bez ponoszenia kosztów własnej inicjatywy. Do sztabów wyborczych wyruszą jak zwykle dżentelmeni z walizkami pieniędzy, a gigantyczne wydatki kampanijne będzie można usprawiedliwić państwową dotacją. Pieniądze będą nadal rządziły, a ludzie będą wciąż równie zdumieni, że nie dostają tego, za czym sądzili, że głosują.

Autor jest publicystą i działaczem społecznym. W latach 80. był aktywistą „Solidarności”, następnie współtwórcą odrodzonej PPS, a w latach 1993–1997 posłem wybranym z listy SLD. W roku 2011 został doradcą Ruchu Palikota

Spór o finansowanie z budżetu partii politycznych to w istocie spór o funkcjonowanie demokracji. Może być albo tak, że finanse wyborcze partii są przejrzyste i pod kontrolą obywateli, albo właściciele kapitału mają te partie w kieszeni. Inwestycja w politykę jest jedną z najbardziej rentownych, gdyż kupowanie decyzji politycznych i gospodarczych daje już na starcie przewagę nad konkurencją i pozwala osiągać sponsorom kampanii wyborczych uprzywilejowaną pozycję na rynku. Dlatego biznes i korporacje nie żałują politykom pieniędzy.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?